facebook instagram
  • Home
  • Książki
  • Przeczytane książki
  • Filmy
  • O mnie
  • Contact
  • Freebies

Blog recenzencki o książkach i filmach.


Autor: J. Opiat — Bojarska
Tytuł: „Kryształowi. Świeża krew” 
Gatunek: sensacja, akcja
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Muza
Ilość stron: 416

Cześć kochani,
są takie pozycje, które od pierwszych przeczytanych stron stanowią o sile całej pozycji. Kiedy Wydawnictwo Muza proponowało mi zrecenzowanie „Kryształowych”, nie wahałam się ani chwili. Brakowało mi ostatnio takiej książki, która pochłonęłaby mnie na dobrych kilka godzin bez zbędnego narratorstwa i okraszonych przepięknymi opisami. Nie, potrzebowałam książki, gdzie akcja ciągle gdzieś gna, a o sile danej pozycji stanowią wyraziste postaci. Czy to wszystko znalazłam w najnowszej powieści Joanny Opiat — Bojarskiej? Zaraz się przekonacie ;)


Krótko o treści...

Nadużywają władzy, siłą wymuszają zeznania, ochraniają narkotykowe transporty, kiedy tylko mogą – świecą służbową legitymacją.

Skorumpowani policjanci uwikłani są w niebezpieczne relacje z gangami. By ich wyeliminować i oczyścić własne szeregi, powołano elitarne Biuro Spraw Wewnętrznych Policji. Funkcjonariusze Biura nazywani są „kryształowymi”, choć bezustanny emocjonalny rollercoaster sprawia, że i oni sięgają po dragi, są uzależnieni od adrenaliny i mają skłonność do autodestrukcji.

Walkę ze sprzedajnymi glinami rozpoczyna też antyterrorysta, Paweł Dobrogowski, pseudonim Driver. Outsider z konieczności, rozwodnik z wyboru, policjant z krwi i kości. Jego pierwsze zadanie – ma znaleźć haki na kumpla z pododdziału, który pracuje dla narkogrupy. Rozpoczyna niebezpieczną i ryzykowną grę. Giną kolejni ludzie. Zostaje zamordowana kochanka jego przyjaciela. On sam nie ufa już nikomu ze swojego otoczenia. Nawet osobie, na której zlecenie działa. Kto właściwie jest dobrym policjantem, a kto fałszywym gliną?

"Dorosłość nie polega na tym, że nie odczuwasz emocji. Dorosłość to panowanie nad emocjami. Czujesz je, ale czasem ich nie okazujesz. Tylko przez chwilę. A potem, kiedy jesteś już sam, w domu, w łazience czy w innym miejscu, w którym nikt na ciebie nie patrzy, musisz wyrzucić je z siebie. Jeśli tego nie zrobisz, jeśli nie będziesz oczyszczał magazynu emocji, stracisz siłę."

Moja opinia...


Zanim zacznę o książce mam do Was pytanie. Oglądaliście kiedykolwiek serial „Pitbull"? Nie będę ukrywać, że byłam ogromną fanką tej produkcji i z zapartym tchem oglądałam przygody Despero. Pokazywał on przede wszystkim realia warszawskich policjantów: ich pracę, walkę z gangami, ale także ukazywał patologię, jaka się szerzyła wśród samych policjantów (łapówki, współpraca z gangsterami, a w końcu problemy psychiczne).

Kiedy Wydawnictwo MUZA zaproponowało mi najnowszą książkę Joanny Opiat — Bojarskiej „Kryształowi. Nowa krew” czułam od samego początku, że jest to pozycja trafiona w mój gust. Po przeczytaniu kilku stron utwierdziłam się w tym przekonaniu. Ta pozycja była dla mnie tym, czego od dawna poszukiwałam wśród polskich autorów kryminałów/sensacji/thrillera.



„Kryształowi. Nowa krew” jest jedną z tych pozycji, gdzie nie musimy się martwić, że przy niej uśniemy. O nie, jest wręcz przeciwnie. Autorka zdecydowała się na krótkie rozdziały, w których przeskakiwała z jednej sceny na inne miejsce akcji, co przywodzi na myśl filmową perspektywę. Dało to obraz prędkości, ale także utrzymania tempa samego czytania. Czytelnik nie jest zanudzony zbędnymi opisami. Tu najważniejsze są wydarzenia oraz próba wyjaśnienia gnijącej struktury policyjnej.

O sile tej pozycji stanowią niewątpliwie bohaterowie. Na samym początku mamy krótkie wyjaśnienie od autorki kto jest kim w tej pozycji, choć i bez tego można się zorientować. Najbardziej do gustu przypadli mi Marcin „Momoa” Letki oraz Paweł „Driver” Dobrogowski. Obaj panowie są bardzo charakterni, z bagażem doświadczeń — podejrzewam, że zawód, jaki wybrali, wpisał się w ich psychikę oraz przeszłe wydarzenia, ale też obu nie da się nie lubić, pomimo różnic jakie są pomiędzy nimi. Niestety, nie mogę Wam więcej o nich napisać, bowiem musiałabym spoilerować, a nie o to tu chodzi. Może napiszę tylko, że obaj bardzo się wyróżniają na tle pozostałych i wątek z ich obecnością chyba najbardziej przypadł mi do gustu. Przez to, nie mogę się doczekać kolejnej części.

Autorka zadbała o najmniejszy szczegół związany z pracą w policji. Bardzo fajnym aspektem w tej pozycji jest typowy „slang” zawodowy, jakim posługują się postaci, ale także sam język — dość prosty, z mnóstwem przekleństw, ale też ukazujący charakter pracy oraz tego, z kim na co dzień mają styczność sami policjanci. Bardzo podobało mi się, jak autorka z jednej strony ukazała problemy jednostki na tle stresu związanego z zawodem — niekiedy czytając, miałam wrażenie, jakbym zaraz usłyszała w wiadomościach to, o czym czytałam.

Książka jest brutalna, ociekająca szybką akcją, szybkimi numerkami gdzie popadnie, narkotykami, ale też przez to świetnie opisująca realia pracy w policji. Dla fanów „Pitbulla”, ale też każdego filmu czy książki opowiadających o pracy w tym zawodzie. Moim zdaniem, najlepiej oddaje charakter, ale też nie naśladuje tego, co było. Autorka pokusiła się o własne wątki, o ciekawie nakreślone i charakterystyczne postaci, ale także dała nam portret psychologiczny pojedynczej jednostki na tle ogromnej instytucji, jaką jest policja. Jest to książka, która zostanie ze mną na dłużej i będę ją polecać każdemu!


Moja ocena...

Długo się wahałam nad oceną, ponieważ boję się dawać maksymalne oceny, szczególnie w momencie, kiedy dana pozycja stanowi początek trylogii. Zwykle pierwsze zetknięcie się z daną serią daje najlepszy obraz tego, czego możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości, ale jeśli pierwsze wrażenie jest tak idealnie wpasowane w mó gust, to wręcz nie mogę dać niżej niż... 10/10! Uwielbiam tę pozycję i będę każdemu czytelnikowi polecać (zresztą, robiłam to już będąc w połowie książki)! Jest to pozycja, pod którą podpisuję się każdą kończyną i będzie to jedna z niewielu ulubionych książek, jakie w tym roku nie przeczytałam!

A za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwa MUZA.


października 29, 2018 No komentarze

Autor: S. Morant
Tytuł: "Nieśmiała" 
Gatunek: literatura młodzieżowa
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Feeria Young
Ilość stron: 451
Tłumaczenie: Natalia Wiśniewska


Cześć kochani,
są takie pozycje, które od pierwszych stron nas urzekają lub po prostu wiemy, że dana książka będzie dobra, ale czy rzeczywiście warto dawać aż taki kredyt zaufania? Zapraszam Was na dzisiejszą opinię książki "Nieśmiała" autorstwa S. Morant.

Krótko o treści...

Podczas gdy Eleonore ćwiczy stawanie się niewidzialną dla otoczenia, podstępem w jej łaski usiłuje wkraść się Jason, nowy uczeń jej szkoły. Chłopak pokazuje przy tym wszystkie swoje twarze - od tandetnego flirciarza, przez mistrza ironii, aż po oblicze, które robi na Elie największe wrażenie. Okazuje się, że pod maską zawadiaki i podrywacza Jason skrywa też niezwykłą umiejętność bycia... przyjacielem. A właśnie za tym Elie najbardziej tęskni: za przyjacielem, który odszedł, zostawiając ją samą sobie w najgorszym możliwym momencie, gdy pewnego popołudnia jej życie roztrzaskało się w drobny mak. Ale czy nowa, szalona znajomość na pewno wróży coś dobrego? Gdy Eleonore nie potrafi już zapanować nad mętlikiem w głowie, przeszłość ponownie daje o sobie znać, a sprawy zaczynają toczyć się w niespodziewany sposób.


Moja opinia...


Kiedy decydowałam się na zrecenzowanie tej pozycji miałam ogromną nadzieję, że "Nieśmiała" będzie dla mnie idealną pozycją, bowiem sama miałam w pewnym okresie mojego życia problemy z głębokim introwertyzmem i nieśmiałością. Bałam się rozmawiać z ludźmi, nie lubiłam rozmawiać przez telefon, a każda konfrontacja sprawiała, że miałam ogromnie ściśnięte gardło.
W zasadzie miałam nadzieję, że w tej pozycji się odnajdę od pierwszych stron i poniekąd rzeczywiście tak było.
"Społeczeństwo tworzy szablony, w które wciska każdego z nas, i kiedy ktoś nie odpowiada standardom, kończy zepchnięty na margines."


Całą książkę mogłabym podzielić na dwie części: przed trójkątem miłosnym oraz tą, w trakcie której nasz bohaterka przeżywała ogromne rozterki uczuciowe. Kiedy jeszcze pierwsza część była ciekawa, a pomiędzy postaciami nawiązywała się nic porozumienia, tak nie mogę zrozumieć dlaczego autorka zdecydowała się wprowadzić drugą męską postać. Do dziś nie widzę sensu i niestety, ale poprzez prowadzenie takiego zabiegu "Nieśmiała" stała się poniekąd przewidywalna oraz nudna. Wracałam do niej, ale miałam wrażenie, że czytam tę pozycję bardziej z przymusu niż z przyjemności.
"Nieśmiała" jest idealnym przykładem książki, w której moim zdaniem powinno się zostawić otwarte zakończenie powieści. Niestety, ale tak sztampowego rozdziału, kończącego powieść, należałoby się raczej pozbyć, aby dać czytelnikowi odrobinę niedosytu.

Z pewnością ogromną zaletą podczas lektury była mnogość świetnych cytatów, które mnie bardzo zaskoczyły swoją mądrością - należy w tym miejscu zaznaczyć, że Sarah Morant napisała tę powieść w młodym wieku. 


"W dzisiejszych czasach ludzie zbyt często zachowują się jak hipokryci. Osądzają innych, zanim zdążą ich poznać."

Interesującym aspektem tej powieści była natomiast główna postać Eleonore, która przez dłuższy czas ciągnęła akcję oraz wydarzenia jakie wokół niej się działy. Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że polubiłabym się z tą bohaterką, jednak końcowe jej wybory były co najmniej dziwne.



Jedna rzecz była bardzo, ale to bardzo denerwująca w całej książce. Narracja. Nie potrafię pojąć dlaczego autorka zdecydowała się na tak niekonsekwentne zamierzenie, które doprowadzało mnie do szewskiej pasji. W jednym rozdziale potrafiła kilkukrotnie zmienić narrację z pierwszoosobowej na trzecio-, po czym wrócić do pierwotnego zamierzenia. Mogłabym przymknąć oko na trójkąt wzięty niewiadomo skąd, ale niestety pod względem narracji nie mogłam się polubić z tą autorką. Może też stąd pochodziła moja niechęć do skończenia tej pozycji.

Moja ocena...

Książka nie jest zła, ale ja chyba jestem już za stara na tego typu młodzieżówki i w przyszłości będę baczniej dobierać pozycje do recenzji. Z pewnością poleciłabym czternastolatkom, które same zmagają się z problemem pierwszej miłości oraz nieśmiałością, jednakże starsze osoby, uznają tę powieść za dość banalną i przewidywalną. 
Moja ocena? 6/10. 

A za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania, chciałabym podziękować Wydawnictwu Feeria Young.


października 22, 2018 No komentarze

Autor: G. Paul
Tytuł: "Sekret Tatiany" 
Gatunek: romans historyczny
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: MANDO
Ilość stron: 416
Tłumaczenie: Anna Grelak


Cześć kochani,
dziś mam dla Was perełkę. Książkę, która nie tylko trafiła w mój gust, ale też przeniosła w świat cudownych losów Romanowów. Jesteście gotowi? Serdecznie zapraszam!



Krótko o treści...


Dwie kobiety. Dwie różne historie. I jedna tajemnica, która je połączyła.
1914. Wielka księżna Tatiana z rodu Romanowów zakochuje się w rannym oficerze kawalerii. Czas im nie sprzyja: wojna przybiera katastrofalny obrót, potężna monarchia chyli się ku upadkowi, a życiu kochanków zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo.

2016. Kitty wyjeżdża do odziedziczonego po pradziadku domku, aby uciec od problemów małżeńskich. Tam, nad brzegiem jeziora Akanabee, znajduje niezwykły, wysadzany klejnotami naszyjnik, który odkrywa przed nią rodzinny sekret...

Historia wielkiej miłości, która wymaga wielu poświęceń, lecz jest w stanie przetrwać najcięższą próbę.
(Opis)

Moja opinia...


Nie będę ukrywać, że jestem z tych osób, które będąc małą dziewczynką zakochały się w bajce "Anastazja", będącą zaczątkiem miłości do Romanowów - ich życia oraz okrutnej śmierci.
Zatem kiedy Wydawnictwo Mando zaproponowało mi do recenzji najnowszą powieść z wątkiem Romanowów, nie wahałam się ani chwili.

Muszę przyznać, że Wydawnictwo Mando od samego początku zaskoczyło mnie wydaniem tego tytułu w dwóch okładkach, które jak się okazało, po przeczytaniu całej powieści, miały sens. Jedna bardziej utrzymana w klimacie caratu, druga nowocześniejsza. Mi się trafiła ta pierwsza z czego byłam ogromnie szczęśliwa.

Autorka ma niebywałą lekkość w tworzeniu tekstu, w którym przewagę stanowią opisy. Napiszę więcej, moim zdaniem w "Sekrecie Tatiany" to właśnie opisy stanowiły mocną stronę tej powieści. Narracja w całej powieści jest trzecioosobowa, ale dzięki zmienności czasowej wcale nie było nudno. Wręcz muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak dobrze napisanej powieści, w której losy bohaterów trzymałyby w napięciu do samego końca.



Podobało mi się inne/alternatywne ujęcie żywotu carskiej elity. Mimo wszystko podobało mi się to, w jakim kierunku Gill Paul postanowiła zabrnąć. Stworzyła własny świat, który został oparty na elementach historycznych. Mimo iż jest książka usadawiana w gatunku romansu historycznego, to dla mnie była ona czymś więcej. Była powieścią, w której oprócz miłości, znajdziemy wątki o wybaczaniu oraz problemy z tym związane(nie zawsze owe wybaczanie jest łatwym elementem naszego życia), o znajdowaniu swojego miejsca w świecie, ale też zostaniemy postawieni w sytuacji, w której ciężko nam będzie ocenić postępowanie bohaterów, ponieważ nic nie jest czarno - białe, a każda decyzja ma swoje konsekwencje - tak jak w normalnym życiu. Każdy wątek został cudownie zawiązany, natomiast losy bohaterów zaskakująco ze sobą splecione!

Muszę Wam się przyznać, że z początku książka mnie nie wciągnęła. Miałam wręcz problem żeby się w nią wgryźć, ale nagle przyszedł taki dzień, że pochłonęłam pozostałą część dosłownie za jednym zamachem. 
Podczas lektury były momenty kiedy bardziej wolałam świat i dzieje za czasów Romanowów, chcąc poznać historię oraz tytułowy sekret Tatiany, innym razem zdarzały się fragmenty, kiedy miałam większą ochotę na losy i odkrywanie wątku Kitty. Łapałam się niejednokrotnie na tym, że pędziłam dosłownie przez tekst, aby się dowiedzieć co będzie miało miejsce w następnym rozdziale.



"Sekret Tatiany" jest moim zdaniem książką w pełni spełniającą oczekiwania czytelnika. Tu nawet posłowie od samej autorki czyta się z pełnią nadziei i oczekiwań na jakiś tajemniczy zwrot wydarzeń. Bardzo podobało mi się to, jak autorka właśnie w posłowiu odpowiedziała na wiele pytań, które pojawiły się podczas lektury jej powieści. 

I choć powieść nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, to będzie jedną z moich ulubionych książek przeczytanych w tym roku!

"[...] czuć, że drugi człowiek naprawdę dogłębnie cię rozumie i kocha, a ty darzysz go równie wielką miłością - to najlepsze, co może być."


Moja ocena...


Nie mogło być niżej niż 9/10! I choć z początku się nie zapowiadało, to po przerzuceniu ostatniej strony, żałowałam że zakończyła się ona właśnie w taki sposób. Tak bardzo melancholijnie i rosyjsko, mimo to, będzie to jedna z moich ulubionych powieści w tym roku i z pewnością każdemu, kto tylko będzie szukał czegoś w podobnym stylu będę polecać, bo naprawdę warto poznać losy Kitty, Tatiany oraz Dimitra :)


października 18, 2018 No komentarze

Autor: Z. Staniszewska
Tytuł: "Ignacy i Mela na tropie złodzieja. Zagadka teatru" 
Gatunek: literatura dziecięca
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Debit
Ilość stron: 72

Cześć kochani,
wracam do Was z kolejną książeczką typowo dla dzieci. Rzekłabym nawet, iż jest docelowo skierowana do młodszych dzieciaczków w wieku 5-7 lat. Jeśli jesteście ciekawi opinii, to serdecznie zapraszam do czytania :)



Krótko o treści...

Piąty tom przygód dociekliwych detektywów.

Do premiery sztuki zostały tylko 4 godziny 7 minut i 3 sekundy i dokładnie w tym momencie ginie wyjątkowa harfa, bez której nie może odbyć się przedstawienie. Czy Ignacy i Mela odnajdą złodzieja i pomogą na czas aktorom? Co kryje się w rupieciarni na strychu ośrodka kultury? O czym można usłyszeć będąc zamkniętym w rekwizytorni pośród peruk, żyrandoli i balowych sukien?

Wciel się w rolę detektywa – wybierz zakończenie!

Moja opinia...

Wychowałam się na klasyce typu "Dzieci z Bullerbyn" czy też "Chatka Puchatka" i jest mi niezmiernie miło, że mam co raz częściej tę okazję, aby zaczytywać się w obecnych pozycjach książkowych dla dzieci, które pojawiają się na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Z każdą kolejną pozycją, przekonuję się, że książki te są tworzone z pasji, natomiast historie zawarte w środku nakreślają interesujące opowieści, które mogą nie tylko nas - dorosłych czytelników cofnąć do przepięknych czasów dzieciństwa, ale też dać pociechom atrakcyjny impuls do zabaw.

Choć najnowsza książka z serii "Ignacy i Mela na tropie" jest już piątym tomem, to w żadnym wypadku nie należy się obawiać, że coś przeoczyliśmy w poprzednich częściach. Każda powieść to nowa historia i całkiem inna zagadka. Bardzo fajne w każdej z książek jest to, że mamy wybór odnośnie zakończenia, z których możemy zadecydować jaki będzie finał historii. Podoba mi się to, kiedy książka wchodzi w interakcję z czytelnikiem i porywa w świat zabawy dzięki słowu pisanemu.



Historia opisana w środku wciąga nas w wir niespodziewanych i zaskakujących sytuacji. Z każdą kolejną stroną zbliżamy się wraz z bohaterami do rozwiązania zagadki i powiem Wam, że strasznie to było angażujące. Przeczytałam oczywiście dwa zakończenia, dzięki czemu miałam wgląd na totalnie różne zakończenia, których kompletnie się nie spodziewałam :)

Od strony graficzno - technicznej jestem zaskoczona, że książka została wydana w twardej oprawie, posiadała ładną wklejkę z kluczami, której kolorystyka mnie urzekła, natomiast duża czcionka z pewnością zachęci do spędzenia kilku wieczorów niejeden duet rodzicielsko - dziecięcy na czytaniu i uwierzcie mi, zabawa będzie przednia.

Dodatkowym atutem "Zagadki teatru" Zofii Staniszewskiej są ilustracje autorstwa Artura Nowickiego. Z jednej strony zaskakują prostotą oraz stonowaną paletą barwną - szarościami, ale z drugiej są trafione w punkt. Niekiedy jest to pełna strona, innym razem tylko drobny element. Bardzo mi się podobały i chyba zostanę fanką tego ilustratora.


Moja ocena...

"Zagadka teatru" nie jest zwykłą opowieścią, którą czyta się od początku do końca bez naszej ingerencji. To opowieść dla młodych aspirujących czytelników, którzy mogą zainteresować się gatunkiem kryminalnym. Bardzo fajnym aspektem były dwa zakończenia oraz cudowne ilustracje. Jak dla mnie ocena nie może być niższa niż 9/10. Ogromnie polecam!

A za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu Debit.


października 15, 2018 No komentarze



Cześć kochani,

z racji tego, że mamy dziś dzień nauczyciela, postanowiłam się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat specyficznego gatunku książkowego jakim jest "lektura"!

Jestem typem człowieka, który w młodszym wieku lubił ułatwiać sobie życie i kiedy zauważyłam, że większość nauczycieli pod pojęciem "przeczytania" lektury, miało tak naprawdę na myśli ogarnięcie jej pod względem klucza, stwierdziłam na pewnym etapie szkolnego życia, aby po prostu zaprzestać czytania lektur szkolnych. Nie wiem jak jest obecnie, ale od zawsze chodziło o ten sławetny klucz i użyte w odpowiedziach czy też opracowaniach konkretne słowa, które punktowały na każdym egzaminie, jaki miałam okazję zdać - a że nie jestem człowiekiem egzaminów i za każdym razem takowe mnie stresują, to postanowiłam, że będę ogarniać wszelkiego rodzaju ściągi i opracowania, a zaoszczędzony czas spożytkuję w bardziej konstruktywny sposób.

Kiedy jeszcze w podstawówce starałam się i czytałam lektury - tak! moją ulubioną byli, uwaga, "Krzyżacy", tak w gimnazjum i liceum, raczej je podczytywałam, aniżeli czytałam: sprawdzałam jak książka wygląda kompozycyjnie i na tym zwykle się kończyło moje czytanie. Nie jestem z tego powodu dumna, ale też uważam, że książki powinno się czytać dla przyjemności, a nie z przymusu.



Najgorsze w naszym systemie edukacji było według mnie to, że na każdym etapie edukacji trafiał mi się inny nauczyciel, który miał własny styl prowadzenia lekcji i inne wymagania. Dużo również zależało od jego zaangażowania i zachęcania do czytania.
W tym miejscu muszę Wam się do czegoś przyznać. Słabo pamiętam lekcje polskiego w podstawówce(system sześcioklasowy). Powiem więcej - gdzieś mi świta w zakamarkach pamięci, że wtedy czytałam praktycznie wszystkie lektury, ale oprócz wspomnianych wyżej "Krzyżaków" nie pamiętam ani jednego tytułu. Czy to nie dziwne?
Będąc w gimnazjum, trafiła mi się świetna nauczycielka, która potrafiła niewątpliwie zachęcić do czytania. Ale tak jak w podstawówce, tak i w tym przypadku, nie pamiętam za wielu tytułów.  Najlepiej wspominam "Pana Tadeusza", którego przeczytałam w dwa dni, tak się wciągnęłam w historię zawartą w środku.
Natomiast liceum, to według mnie jedno wielkie nieporozumienie. Miałam to szczęście w nieszczęściu, że nauczycielka jaka mi się wówczas trafiła, poszła na urlop macierzyński i wrócił do szkoły pewien emerytowany nauczyciel, który chyba na wszystkie możliwe sposoby przemaglował moją klasę z "Dziadów", które nota bene trafiły mi się na maturze. Powiem Wam, że gdyby nie ten nauczyciel i jego podejście do lektury, to byłoby ze mną krucho na egzaminie pisemnym :)

Nie jestem pewna, czy lektury są w dzisiejszych czasach potrzebne. W większości przypadków, jak uczeń widzi listę książek do przeczytania, to mu się odechciewa. Nie dziwię się, bo w większości, książki te, są przestarzałe, czasem pisane w archaiczny sposób, czasem wręcz omawiają problemy, które są abstrakcją dla młodego człowieka. A ponadto ma tyle na głowie, że mając wybór: nauka a czytanie lektury, wybierze oczywiście naukę i... przeczyta opracowanie.
Zrozumiałabym, gdyby na wszelkich egzaminach dano uczniom wolną rękę/wprowadzono własne myślenie w postaci omawiania i pisania dłuższych tekstów, a niestety szkoły doprowadzają do tego, aby wszelkie talenty czy wybijające się jednostki sprowadzić do poziomu grupy/klasy.

Z jednej strony rozwiązaniem problemu jest zrewolucjonizowanie lektur, z drugiej podejście nauczycieli do tematu samych książek i zachęcanie poprzez zabawę do ich przeczytania, natomiast z trzeciej zmiana podejścia do egzaminów i pozbycie się sławetnych "kluczy" oraz nauki odpowiedzi pod w/w klucz.

Dajcie znać jak to było/jest u Was? Czytaliście/czytacie lektury? Omawiacie je może nadal pod klucz egzaminacyjny? A może polecicie jakieś tytuły, które Wam się podobały?

Do następnego,
Katka, czytamiogladam.pl
października 14, 2018 No komentarze
Autor: S. J. Maas
Tytuł: "Dwór szronu i blasku gwiazd" 
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 320
Tłumaczenie: Jakub i Dorota Radzimińscy


Cześć kochani,
dziś mam dla Was pełną recenzję najnowszej pozycji od uwielbianej przez wielu amerykańskiej autorki Sary J. Maas. Aby nie przedłużać, serdecznie zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat "Dworu szronu i blasku gwiazd"! :)

Krótko o treści...

Akcja powieści toczy się kilka miesięcy po wydarzeniach z Dworu skrzydeł i zguby. Historia opowiedziana jest z perspektywy Feyry i Rhysa, którzy wraz z przyjaciółmi zajmują się odbudową Dworu Nocy oraz miasta, które uległo znacznym zniszczeniom podczas wojny. Na szczęście zbliża się czas Przesilenia Zimowego, a z nim wyczekiwane ułaskawienie. 
Jednak mimo świątecznej atmosfery duchy z przeszłości nie dają o sobie zapomnieć. Feyra, która będzie obchodziła swoje pierwsze Przesilenie Zimowe, odkrywa, że najbliższe jej osoby są znacznie bardziej poranione, niż można by przypuszczać. A to może mieć znaczący wpływ na przyszłość Dworu i całego ich świata.


Moja opinia...

Miałam mieszane uczucia po trylogii dworów, czy pokusić się o najnowszą nowelkę. Sięgać? Odpuścić sobie? W zasadzie do dziś nie wiem, co mnie pchnęło, aby zdecydować się na zrecenzowanie pomostu pomiędzy główną historią dotyczącą dworów. 

Narracja w najnowszej powieści Sary J. Maas "Dwór szronu i blasku gwiazd" jest opowiedziana z perspektywy prawie wszystkich postaci z bliskiego grona Feyry(z nią włącznie), których dotychczas poznaliśmy w poprzednich tomach trylogii. Jest to o tyle ciekawy zabieg, że w głównej serii skupiamy się przede wszystkim na przeżyciach wewnętrznych kluczowej bohaterki, a tu możemy poznać emocje pozostałych postaci. Mówiąc o pozytywach tej powieści, na tym mogłabym zakończyć recenzję.
Niestety, najnowsza powieść nie wnosi absolutnie nic do głównego wątku. Z jednej strony to dobrze, bo nie będziemy przez 300 stron kolejnej książki czytać o tym, jak Feyra przemieszcza się bez większego celu po mieście i kupuje prezenty na przesilenie. Serio! Natomiast z drugiej, książka ta to nic innego jak odcinanie kuponów na zdobytej sławie, więc jeśli nie musicie, to tego nie czytajcie. Nic to nie wniesie do waszego życia, również niczego nie stracicie podczas czytania czwartego tomu(a domyślam się, że prędzej czy później takowy powstanie).
Miałam szczerą nadzieję, że autorka pokusi się o jakikolwiek sens napisania tej powieści. Prawda jest jednak taka, że "Dwór szronu i blasku gwiazd" jest po prostu sympatycznym przerywnikiem, stworzonym chyba dla największych fanów serii, którzy nie mogli się doczekać dalszych losów Feyry i Rhysa. Tylko, że tutaj dalszych losów w zasadzie nie ma... 



Przyznam się Wam, że podczas lektury miałam takie momenty, podczas których nie wiedziałam co czytam. Nie mogłam się skupić na tekście, bo opowieść w środku diametralnie różni się ode tego, do czego przyzwyczaiła nas Sarah.
Historia jest wręcz nużąca i senna. Główni bohaterowie niby gdzieś przeskakują, odwiedzają różne postaci, pojawią się starzy znajomymi, ale nijak się to ma do przyszłych wydarzeń i wszelkie konflikty, jakie pojawiły się pod koniec trylogii, nadal są i mają się dobrze. Zdecydowanie w tej książce jest za mało konkretnych działań, a za dużo rozmemłanego tekstu.

Do tego wszystkiego muszę dodać, iż postać Feyry została spłycona do granic możliwości i stała się okropnie irytująca oraz nudna. Odrobinkę całość ratowało trio Rhys, Kasjan i Az - póki co, nie stracili ikry i żarcików. Ale to jest moim zdaniem za mało, aby polecić Wam do przeczytania tę powieść.


Moja ocena...

Krótko mówiąc, jeśli zamierzacie zakupić najnowsze "dwory" to robicie to wyłącznie na własną odpowiedzialność. Jest to książka, która wzbudza jedynie jedną emocję - znudzenie. Według mnie 4/10 będzie adekwatną oceną za pozycję, która powinna pozostać w szufladzie autorki.

A za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu Uroboros.


października 09, 2018 No komentarze

Autor: J. P. Delaney
Tytuł: "W żywe oczy" 
Gatunek: thriller psychologiczny
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 424
Tłumaczenie: Anna Grelak

Cześć kochani,
dziś dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwartego, mam okazję do Was wrócić z recenzją pozycji, która wywarła w ostatnim czasie na mnie spore wrażenie, ale żeby nie przedłużać wstępu, zachęcam do poniższej lektury.

Krótko o treści...

Claire kłamie zawodowo. Wydaje się, że jest stworzona do roli, w którą się wcieli. Na zlecenie firmy prawniczej specjalizującej się w sprawach rozwodowych ma demaskować niewiernych mężów i dostarczać niezbitych dowodów ich zdrady. To ona ma dyktować reguły gry. Gdy „klientem” Claire zostaje interesujący profesor Patrick Fogler, stawka gwałtownie rośnie.
W grze gęstej od mrocznego uwodzenia, manipulacji i niedopowiedzeń role zaczynają się niebezpiecznie odwracać...

"[...] jedyną rzeczą, której nigdy nie pokazują w filmach jak należy, jest śmierć. Ludzie nie chwytają się za serce i nie leżą bez ruchu, żeby wokół dalej mogła się toczyć akcja. Ciało nie chce umierać. Poddaje się dopiero długo, długo po tej chwili, w której wiadomo, że będzie musiało się poddać. Ciało krwawi, drga i łapczywie chwyta powietrze. Ciało walczy jeszcze zacieklej niż ratownicy biegnący mu na pomoc. Ciało nie chce się pogodzić z tym, co nieuniknione."

Moja opinia...


Nie będę ukrywać, po "Lokatorce" (której recenzję znajdziecie TU) miałam dość spore oczekiwania względem najnowszej pozycji JP Delaney. Gdy zaczęły schodzić pierwsze opinie oraz recenzje, nie ukrywam, delikatnie zrzedła mi mina. Czy rzeczywiście "W żywe oczy" jest tak słaba, że zasługuje na ocenę 3 lub 4 na 10 możliwych gwiazdek? A może osoby ją czytające, poszły po łebkach i po kilku elementach, które im nie pasowały, stwierdziły, że na więcej nie zasługuje ta powieść?
Postanowiłam sprawdzić na własnej skórze.

JP Delaney ponownie mnie zaskoczył w kilku elementach. Po pierwsze sama konstrukcja książki zaskakuje. Kiedy w lokatorce mieliśmy test psychologiczny, tak teraz zostają nam wplecione konkretne scenariusze wzięte rodem z jakiejś sztuki oraz wiersze Baudelaire'a, w których można próbować doszukiwać się wskazówek. Było to zdecydowanie coś innego i w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że podświadomie próbuję zanalizować wiersz w tekście książki.



Przyznam się, że po przeczytaniu opisu, odniosłam wrażenie, iż w środku zastanę thriller psychologiczno-erotyczny. Nic bardziej mylnego! Autor skupia naszą uwagę na zagadnieniach psychologicznych, których uczą się w szkołach młodzi aktorzy. Okazuje się, że nauka ta, niewiele się różni od tego, co musi poznać profiler w policji. Obie osoby parające się tymi zawodami muszą stać się, wręcz przekształcić w daną postać i wczuć się w zarówno w jej położenie jak i spróbować odczytać oraz przewidywać to, co się dzieje w głowie takiego osobnika. Lubię takie wątki w thrillerach, kiedy na pozór niemożliwe zadanie, staje się codziennym życiem postaci.

Akcja książki w "W żywe oczy" jest szybka, wartka, momentami odnosiłam wrażenie, iż jest wręcz porwana i przekombinowana, ale brnąca w znanym tylko autorowi kierunku. I tak właśnie było, bo kiedy pierwsza połowa książki nie wnosiła efektu zaskoczenia, tak w drugiej, w pewnym momencie zapomniałam jak się nazywam :)

Nie będę ukrywać, ale w książce były również fragmenty, kiedy bardzo mnie drażniła Claire. Mając świadomość, że była ona aktorką, a na jej zachowanie miała wpływ rola jaką musiała odegrać, jednak w trakcie czytania kilkukrotnie zastanawiałam się czy jeszcze gra, czy może to już koniec i ona właściwie taka jest: lekko naiwna, małostkowa, dość potulna i niezbyt inteligentna.

Ta książka każdym zakręci i zmąci spokojny oraz poukładany bieg akcji. Autor nami manipuluje do samego końca, przez co "W żywe oczy" jest według mnie zdecydowanie lepszą pozycją niż "Lokatorka".


Moja ocena...

Moja ocena? Zdecydowanie 9/10. Dawno nie znalazłam tak ciekawie napisanej powieści. Może rzeczywiście było odrobinkę przekombinowana, ale moim zdaniem warta i godna polecenia czytelnikom uwielbiającym thrillery psychologiczne. 

A za możliwość przeczytania i zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu Otwartemu.


października 01, 2018 No komentarze
Newer Posts
Older Posts

Wyzwanie obieżyświata

Pod tym linkiem znajduje się więcej informacji na temat wyzwania czytelniczego, jakie sobie narzuciłam w 2019r.
Pewnie przejdzie ono również na 2020r., ale mimo wszystko zachęcam do zajrzenia na stronę :)

W I Ę C E J

Zajrzało tu już...

About me

About Me

Cześć!
Witaj w moim małym miejscu.
Serdecznie zapraszam cię do mojego świata, gdzie królują książki i filmy.
Zrób sobie herbatkę lub kawkę, złap za ciepły kocyk i spędź miło czas :)

Kasia, @czytamiogladam_pl

Instagram

Labels

10/10 2/10 3/10 4/10 5/10 6/10 7/10 8/10 9/10 film książka

Blog Archive

  • ►  2021 (1)
    • ►  września (1)
  • ►  2019 (33)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (6)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (6)
  • ▼  2018 (97)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (5)
    • ▼  października (7)
      • #165 Kryształowi. Świeża krew. | J. Opiat - Bojarska
      • #164 Nieśmiała | S. Morant
      • #163 Sekret Tatiany | G. Paul
      • #162 Ignacy i Mela na tropie złodzieja. Zagadka te...
      • O lekturach inaczej...
      • #161 Dwór szronu i blasku gwiazd | S. J. Maas
      • #160 W żywe oczy | JP Delaney
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (7)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2017 (99)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (10)
    • ►  października (11)
    • ►  września (11)
    • ►  sierpnia (13)
    • ►  lipca (15)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (8)
    • ►  kwietnia (8)
    • ►  marca (2)

Created with by ThemeXpose