Tytuł: "Dzikusy. Francuskie wesele"
Gatunek: thriller polityczny
Rok wydania: 2017
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 400
listopada 27, 2017
No komentarze
Tytuł: "Gwiazdy nad October Bend"
Gatunek: młodzieżowa
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: Dreams
Ilość stron: 252
Cześć kochani,
dziś przychodzę do Was z książką z mojej własnej biblioteczki, zakupionej kilka miesięcy temu, a która to chodziła za mną od jakiegoś czasu. Nigdy nie miałam styczności z twórczością Glendy Millard i byłam ciekawa pozycji, która zachęca swoją przepiękną okładką. To zaczynamy :)
dziś przychodzę do Was z książką z mojej własnej biblioteczki, zakupionej kilka miesięcy temu, a która to chodziła za mną od jakiegoś czasu. Nigdy nie miałam styczności z twórczością Glendy Millard i byłam ciekawa pozycji, która zachęca swoją przepiękną okładką. To zaczynamy :)
"są ludzie, którzy potrafią zmusić cię do powiedzenia rzeczy, których nie chcesz."
Krótko o treści...
Alice pragnie być taka jak inne dziewczyny w jej wieku. Chodzić do szkoły, przeżywać pierwsze miłostki. Pozostaje jej jednak tylko pisanie wierszy i podziwianie świata z perspektywy chorej osoby. Natomiast pewnego dnia, podczas jednej z przebieżki biegowej, Manny dostrzega z oddali siedzącą na dachu Alice. Zanim dobiega dziewczyny już nie ma. Pozostaje po niej jedynie napisany list. Manny jest pewny, że autorką jest nieznajoma dziewczyna, którą pragnie poznać...
"czasem nie wszystkie rzeczy są idealne, ale to nie oznacza, że nie mogą być jednocześnie piękne. nawet złamane rzeczy."
Moja opinia...
Książka ta pod względem technicznym to jedno wielkie nieporozumienie. Brak wielkich liter. Zdania tworzone bez ładu i składu. Czasem używane wręcz pojedyncze słowa. Nie mogłam przez długi okres wkręcić się w treść, ponieważ ta specyficzna forma bardzo mnie drażniła. Miałam nawet momenty odrzucić tę pozycję z powrotem na półkę, ale z racji mojego dość upartego charakteru dobrnęłam do końca historii zawartej w książce.
Pozycja ta jest niezwykle poetycka, co niekoniecznie do mnie przemawia, ponieważ jako tako za tym gatunkiem literackim nie przepadam. Jest w niej dużo niedopowiedzeń, urwań i wierszy głównej bohaterki.
Choć przyznaję, że z czasem zawiązuje się nam jako taka treść. Zarówno Manny jak i Alice, to osoby z problemami, które prowadzą narrację w książce. Manny'ego polubiłam od pierwszych stron jak się pojawił. Ciekawa postać, mająca swoją specyficzną, wręcz traumatyczną historię, ale za to bardzo urzekająca. Alice mniej mi się podobała. Jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Zdecydowanie dziewczyna mają swój świat, trochę odcięta od rzeczywistości, co było niejednokrotnie przykre.
Choć przyznaję, że z czasem zawiązuje się nam jako taka treść. Zarówno Manny jak i Alice, to osoby z problemami, które prowadzą narrację w książce. Manny'ego polubiłam od pierwszych stron jak się pojawił. Ciekawa postać, mająca swoją specyficzną, wręcz traumatyczną historię, ale za to bardzo urzekająca. Alice mniej mi się podobała. Jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Zdecydowanie dziewczyna mają swój świat, trochę odcięta od rzeczywistości, co było niejednokrotnie przykre.
"zawsze jest ktoś, kto myśli, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy."
"Gwiazdy nad Oktober Bend" to przede wszystkim książka o zaufaniu, łamaniu barier oraz uporaniu się z przeszłością. To próba skonfrontowania ze sobą teraźniejszości z przeszłością. Każdy z bohaterów w pewnym sensie wpływa na wydarzenia dziejące się w książce i to jest bardzo fajne. Nie ma tu postaci pustych, bezbarwnych, które pojawiłyby się dla zapchania dziury.
Z pewnością powieść przyciąga do siebie swoją przecudowną okładką, która wręcz urzeka stylistyką oraz stworzoną kompozycją. Ja się w niej zakochałam i nie ukrywam, że głównie ze względu na nią skusiłam się i przeczytałam "Gwiazdy nad Oktober Bend".
Co mi się nie spodobało to opis z tyłu, który sugerowałby, iż książkę można zaliczyć do young adult. Treść kompletnie tego nie odzwierciedla. A może ja zbyt dosłownie wzięłam do siebie wydarzenia się w niej dziejące, nie widząc "magii" i sentymentalnego bełkotu, który do mnie nie przemówił?
Moja ocena...
"Gwiazdy nad Oktober Bend" Glendy Millard z pewnością nie trafią na listę ulubionych książek przeczytanych w tym roku. Dla mnie było za dużo treści w treści, niekoniecznie korzystnie wpływającej na końcowy oddźwięk. Jak dla mnie jej ocena może być co najwyżej 5/10.
listopada 23, 2017
No komentarze
Autor: Alexandra Duncan
Tytuł: "Ocalona"
Gatunek: sci-fi
Rok wydania: 2016
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: Ya!
Ilość stron: 460
Cześć kochani,
dziś w moje recenzenckie łapki trafiła książka "Ocalona" Alexandry Duncan wydana nakładem Wydawnictwa Ya!. Czy była ciekawą lekturą? Warto spędzić nad nią czas? Zapraszam do czytania mojej opinii na jej temat.
dziś w moje recenzenckie łapki trafiła książka "Ocalona" Alexandry Duncan wydana nakładem Wydawnictwa Ya!. Czy była ciekawą lekturą? Warto spędzić nad nią czas? Zapraszam do czytania mojej opinii na jej temat.
Krótko o treści..
Szesnastoletnia Ava całe swoje dotychczasowe życie spędza na statku kosmicznym Parastrata, gdzie najważniejszym przymiotem jest ciężka praca na rzecz społeczności oraz podział ról, gdzie każdy zna swoje miejsce - mężczyźni dowodzą, kobiety nie mogą się odezwać w żadnej kwestii. Za wszelkie załamanie reguł grozi śmierć. Gdy Ava się zakochuje i zakochuje musi opuścić pokład Parastraty. Ucieka w podróż w kierunku Ziemi
Moja opinia...
Uwielbiam od czasu do czasu wczytać się w ciekawie prowadzone sci-fi. Jest to interesujący gatunek, który jest niejako odskocznią od tego, co czytam na co dzień. Wydawnictwo Ya! wyszło jakiś czas temu na przeciw moim kaprysom i pomogło spełnić moje chwilowe zapędy na ten rodzaj fabuły.
Alexandra Duncan pisze w lekkim, przystępnym stylu, co do którego nie można się przyczepić, choć momentami dziwaczne słownictwo mnie drażniło. Główna bohaterka używała zwrotów "maładziewczynka", "najdoktor" - z początku myślałam, że to był błąd w druku, jednak z czasem zrozumiałam, że jest to celowy zabieg. Narracja w "Ocalonej" jest utrzymana w formie pierwszoosobowej, z perspektywy głównej bohaterki - Avy, dzięki czemu mamy możliwość wniknięcia do jej myśli, uczuć wewnętrznych i przeżyć, jednakże co do akcji prowadzonej... Wlekła się jak ślimak. Myślałam, że w drugiej części, kiedy tło fabuły będzie inne, ciekawsze, prowadzone z Ziemi, coś się zmieni, zaskoczy... Niestety w tym aspekcie książka porządnie rozczarowuje.
Autorka nakreśliła niezbyt ciekawą postać, która niestety nie jest w stanie unieść historii i treści zawartej w powieści. I choć widać zmianę w postępowaniu, Ava ewoluuje, to jednak jest w niej poddanie narzuconej roli. Uważam, że główny wpływ na postrzeganie świata miało jej wychowanie na statku o dość specyficznych i konserwatywnych poglądach.
W pierwszej części poznajemy Avę potulną jak baranek, została przedstawiona jako dziewczyna nieposiadająca własnego zdania. Dopiero po pewnych wydarzeniach jakie miały miejsce w przestrzeni kosmicznej, powoli otwierają się jej oczy. W momencie kiedy ucieka z Parastraty, widać prawdziwą ją - zagubioną, bez własnego zdania, uczącą się na nowo życia. Jest to ciekawy zabieg i daje nam możliwość porównania zachowania oraz myśli kłębiących się w głowie głównej bohaterki, jednak przez całą książkę czegoś mi w niej brakowało. Czułam niedosyt i w pewnym sensie złość, że dziewczyna nie potrafiła się całkowicie odciąć od życia na statku kosmicznym. Zbyt często wracała myślami do przeszłości, porównywała dwa życia(na statku oraz na Ziemi), przez co umykała jej teraźniejszość.
W pierwszej części poznajemy Avę potulną jak baranek, została przedstawiona jako dziewczyna nieposiadająca własnego zdania. Dopiero po pewnych wydarzeniach jakie miały miejsce w przestrzeni kosmicznej, powoli otwierają się jej oczy. W momencie kiedy ucieka z Parastraty, widać prawdziwą ją - zagubioną, bez własnego zdania, uczącą się na nowo życia. Jest to ciekawy zabieg i daje nam możliwość porównania zachowania oraz myśli kłębiących się w głowie głównej bohaterki, jednak przez całą książkę czegoś mi w niej brakowało. Czułam niedosyt i w pewnym sensie złość, że dziewczyna nie potrafiła się całkowicie odciąć od życia na statku kosmicznym. Zbyt często wracała myślami do przeszłości, porównywała dwa życia(na statku oraz na Ziemi), przez co umykała jej teraźniejszość.
Jednego nie można jej odmówić - empatii do drugiego człowieka. Pod tym względem bardzo zyskała w moich oczach. Potrafiła zaopiekować się małą dziewczynką, która stała się sierotą przez dość niefortunne zdarzenie. Myślała głównie o jej potrzebach, choć też zdarzały się wpadki, co całkowicie rozumiem i zwalam na karb młodego wieku Avy.
"Istnieje pewna równowaga [...] Są rzeczy, które musimy zrobić, i te, które decydujemy się zrobić, a wszystko inne to mieszanina tamtych dwóch. W najlepszym razie przeżywamy życie, usiłując nie zostać zranionym, ale też i nie zranić. Nie zawsze się udaje, ale to najlepsze, co można zrobić."
Kolejną postacią, na którą warto zwrócić uwagę w tej powieści jest Hindus - Rushil. Choć pojawia się dopiero mniej więcej od połowy "Ocalonej", to jest zdecydowanie ciekawszą postacią niż Ava. Szkoda, że autorka w tym przypadku bardziej nie rozbudowała jego przeszłości, która mogłaby mieć wpływ na teraźniejsze wydarzenia dziejące się w książce.
Książka "Ocalona" Alexandry Duncan z pewnością nie będzie należała do moich ulubionych. Niestety, jest mi z tego powodu przykro, ponieważ liczyłam na ciekawą pozycję, wciągającą od pierwszych stron, z interesującymi postaciami. A dostałam jedynie dobry szkic, który po głębszych zmianach mógłby dopiero zostać wypuszczony na rynek. Autorka powinna dłużej przemyśleć sprawę postaci, ponieważ tło fabularne jakie stworzyła było interesujące, z potencjałem na ciekawą powieść.
Jest to dobry przykład literatury drogi, czy też nastawionej na charakterystyczną zmianę głównej postaci, jednak zabrakło w całej pozycji akcji, jakiejś tajemnicy czegoś co zainteresowałoby czytelnika na tyle, aby nie mógł się oderwać od czytania.
Moja ocena...
Zważywszy, że na przeczytaniu tej pozycji spędziłam dwa miesiące oraz w związku z pewnymi brakami w charakterystyce postaci i mało złożonej akcji, myślę że książka zasługuje na ocenę 6/10. Nie była to porywająca lektura, ale możliwe, że znajdzie swoich odbiorców wśród fanów gatunku na pograniczu sci-fi oraz młodzieżówki.
A za możliwość przeczytania chciałabym podziękować Wydawnictwu Ya!
listopada 20, 2017
No komentarze
Autor: Joshilyn Jackson
Tytuł: "Prawie siostry"
Gatunek: obyczaj, kobieca
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Burda
Ilość stron: 374
Cześć kochani,
dawno niczego nie recenzowałam z typowej literatury kobiecej z domieszką obyczajówki. Wydawnictwo Burda wyszło mi naprzeciw i spełniło moje życzenie. Miłego czytania :)
dawno niczego nie recenzowałam z typowej literatury kobiecej z domieszką obyczajówki. Wydawnictwo Burda wyszło mi naprzeciw i spełniło moje życzenie. Miłego czytania :)
Krótko o treści...
Leia Birch Briggs wychowała się w środowisku małego miasteczka gdzieś na południu USA, gdzie nadal są widoczne podziały klasowe, rasowe a przede wszystkim wyznaniowe. Podczas pewnego zlotu fanów komiksu kobieta daje się porwać emocjom wraz z przystojnym Batmanem. Po tej jakże owocnej nocy okazuje się, że jest w ciąży z zupełnie nieznanym jej mężczyzną. Postanawia wrócić w rodzinne rejony i powiadomić najbliższych o tej dość niespodziewanej wieści. Okazuje się jednak, że na strychu domu, w którym spędziła dzieciństwo skrywa się sekret, o którym nie miała pojęcia, a który zaś wpłynie na jej przyszłość.
"Świat byłby lepszy, gdybyśmy wszyscy słuchali naszych matek... i babć."
Moja opinia...
Z Joshilyn Jackson i jej twórczością nie miałam dotychczas styczności i cieszyłam się na myśl, że poszerzę swoje horyzonty czytelnicze. Autorka ma ciekawy styl pisania. Ani to lekkie, ani też ciężkie. Coś bardzo pośredniego, ale za to idealnie oddany jest w książce charakter południa USA, który dotychczas kojarzył mi się głównie z filmami. Musicie wiedzieć jedno, południe USA jest dość specyficzne. Pod przykrywką spokoju, lekkiego nużenia, gdy pojawi się cokolwiek co odstaje od przyjętej normy, jest z zasady złe. Autorka w powieści "Prawie siostry" nakreśliła i zwróciła uwagę czytelnika na kilka problemów między innymi na tle rasistowskim, seksualnym, czy nawet wyznaniowym. Nie od dziś wiadomo, że południe jest bardzo konserwatywne i ludzie tam mieszkający mają określone standardy.
Autorka w bardzo ciekawy i niewymuszony sposób opisała wyżej wymienione przeze mnie wątki. Dodatkowo dorzuciła tylko liźnięty motyw miłości, nie tylko dotyczący głównej bohaterki, ale również przy postaciach pobocznych. Znajdziemy tu różne rodzaje miłości i to, ile jesteśmy dla niej w stanie poświęcić.
Warto zauważyć, że sam tytuł wskazuje pośrednio o czym jest książka, jednak Joshilyn Jackson daje nam przysłowiowego pstryczka w nos. Niby przez całą powieść wiemy, o których siostrach jest mowa, to jednak zdziwicie się, tak jak i ja, że nie chodzi w tej książce o Leię i Rachel.
Dodatkowo ciekawym zabiegiem było wprowadzenie wątku martwego ciała na strychu, które po latach się odnajduje. I tu znowu - nic nie jest takie jak by się mogło wydawać. Z jednej strony sprawa jest łatwa i w zasadzie jasna, jednak motywy jakimi kierowała się osoba, która dokonała tego czynu do samego końca pozostaje w tajemnicy.
Bardzo fajną postacią w książce była babcia Lei oraz jej opiekunka, a zarazem przyjaciółka. Wattie i Birchie to super zgrany duet. Te dwie postaci skradły moim zdaniem całą powieść i miło się czytało fragmenty z ich obecnością.
I choć w książce akcja momentami się wydłuża, pozycja ta może się wydawać nieciekawa, to uważam że jest warta przeczytania. "Prawie siostry" nakreśla wspomniane już wcześniej problemy rasistowskie, ukazuje również typowe wątpliwości za jakimi musi stoczyć w wewnętrznej bitwie samotna matka.
Jest to powieść niejednolita, ale również ciekawa i dająca sporo do myślenia. Taka, po której trzeba na chwilę zastopować się w życiu i przemyśleć kilka spraw dotyczących życia jako takiego.
Jest to powieść niejednolita, ale również ciekawa i dająca sporo do myślenia. Taka, po której trzeba na chwilę zastopować się w życiu i przemyśleć kilka spraw dotyczących życia jako takiego.
Ogromnym plusem tej pozycji jest jej wydanie i za to należą się ogromne brawa dla Wydawnictwa Burda Książki. Mamy nie dość, że skrzydełka, to w wewnętrznej stronie dodatkowo kusi nas przepiękny nadruk, który osobiście mi przynosi na myśl czasy wojny secesyjnej jaka miała miejsce w USA.
"Kiedy człowiek przestawał być ciałem, a stawał się kawałkiem historii? Być może wtedy, kiedy nie żył już nikt, kto go kochał."
Moja ocena...
A za przeczytanie książki chciałabym serdecznie podziękować Wydawnictwu Burda Książki.
listopada 17, 2017
No komentarze
Autor: Sarah J. Maas
Tytuł: "Dwór mgieł i furii"
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2017
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 768
Styl pisania Sary pozostał bez zmian, choć wydaje mi się, że lekko ewoluował w lepszym kierunku, ale również zdarzały się momenty nudy - czyli tworzenie bezcelowej treści, szczególnie przy przeżyciach wewnętrznych głównej bohaterki. I tak jak w poprzedniej mamy również narrację pierwszoosobową. Ma ona swoje plusy i minusy, ale autorka trzyma poziom stylistyczny, do którego przyzwyczaiła nas z pierwszego tomu.
"Dwór mgieł i furii" można by było, z przymrużeniem oka, podzielić na dwie części. Kiedy to czytelnik nie może się doczekać aż główni bohaterzy - Rhysand i Feyra - w końcu poczują do siebie miętę i wszystko wyjaśnią, oraz część po tym zdarzeniu. W pierwszej czuć iskry czerwoności, emocji, napięcia, namiętności, w drugiej zaś zrobiło się mdląco słodko, aż nie dało się tego czytać.
Spodobało mi się, że Sarah J. Maas wprowadziła Feyrę całkiem odmienioną po zdarzeniach pod Górą. Z początku autentycznie ją polubiłam. Wydała się silniejsza, bardziej stabilna emocjonalnie i nagle bam. Pojawia się Rhys, który wprowadza zamęt w młodej główce Feyry. W zasadzie się nie dziwię, bo wielu czytelniczkom również się to udzieliło :)
Rhys jest postacią nieszablonową, która skrada serca. Niby z jednej strony postrzegany jako zło wcielone, z drugiej kochany przez swoich podwładnych. I komu tu wierzyć? Nie dziwię się, że z początku Feyra sceptycznie do niego podchodziła - szczególnie zagrywki Tamlina mnie denerwowały. Również i Lucien w moich oczach wiele stracił - a tak go lubiłam w pierwszym tomie :(
Jednak bardzo fajny zabiegiem i elementem ratującym ten tom było wprowadzenie mnóstwa nowych postaci, które od pierwszych stron polubiłam. Azriel i Kasjan to moi ulubieńcy z tej pozycji. Wspomnieć należy jeszcze Mor i Amrenę i mamy wspaniałą, kochającą się rodzinkę ;)
Postaci, postaciami... Ale autorka w ciekawy sposób rozwiązała otrzymane dary od pozostałych Książąt w ciele Feyry. Może momentami odkrywanie ich było męczące i dość dziecinne, to jednak mimo wszystko podobała mi się forma dochodzenia do tego aspektu.
Cześć kochani,
dziś wracamy wspólnie do fantastyki. Jeśli nie czytaliście mojej opinii na temat pierwszego tomu, to gorąco zachęcam. Natomiast dziś na tapetę mojej weny opiniotwórczej ląduje "Dwór mgieł i furii" Sary J. Maas. Czy ten tom spodobał mi się bardziej od pierwszej części? Zaraz się przekonacie.
"Są różne rodzaje ciemności [...] Jest ciemność, która przeraża; ciemność, która koi; ciemność, która daje odpoczynek. [...] Jest ciemność kochanków i ciemność skrytobójców. Staje się tym, czym jej nosiciel chce, żeby się stała; czym potrzebuje, żeby się stała. Sama z siebie nie jest ani zła, ani dobra."
Trochę o treści...
Po ocaleniu krainy Prythianu, Feyra rozpoczyna przygotowania do ślubu z ukochanym Tamlinem. Jednak w głębi serca czuje, że nie nadaje się do partnerki życiowej Księcia Dworu Wiosny. W snach ciągle powracają do niej wspomnienia spod góry, które nie dają jej się wyspać. W tle spokojnego życia czai się widmo wojny. Tamlin chcąc zadbać o bezpieczeństwo Feyry, zamyka ją w dworze, nie pozwalając się z niego wydostać. W pewnym momencie o spłatę umowy dopomina się największy wróg Tamlina - Książę Dworu Nocy, Rhysand. Czy Feyra będzie potrafiła zdobyć się na zaufanie odpowiedniemu Księciu?Moja opinia...
Sarah J. Maas przyzwyczaiła mnie już do tego, że pod względem budowy książki wyglądają dość schematycznie. Przez całą pozycję nic większego się nie dzieje, a pod koniec uderza z petardą, po której musisz sięgnąć po kolejny tom danej serii. Tak samo jest z drugą częścią dworów. Po "Dworze cierni i róż" czułam ogromny niedosyt, tyle spraw i wydarzeń było niepozamykanych, że chcąc nie chcąc musiałam po tygodniu odchorowania pierwszej części sięgnąć po "Dwór mgieł i furii".Styl pisania Sary pozostał bez zmian, choć wydaje mi się, że lekko ewoluował w lepszym kierunku, ale również zdarzały się momenty nudy - czyli tworzenie bezcelowej treści, szczególnie przy przeżyciach wewnętrznych głównej bohaterki. I tak jak w poprzedniej mamy również narrację pierwszoosobową. Ma ona swoje plusy i minusy, ale autorka trzyma poziom stylistyczny, do którego przyzwyczaiła nas z pierwszego tomu.
"Kiedy spędzasz tak wiele czasu uwięziony w ciemności, odkrywasz, że ciemność zaczyna patrzeć na ciebie."
Spodobało mi się, że Sarah J. Maas wprowadziła Feyrę całkiem odmienioną po zdarzeniach pod Górą. Z początku autentycznie ją polubiłam. Wydała się silniejsza, bardziej stabilna emocjonalnie i nagle bam. Pojawia się Rhys, który wprowadza zamęt w młodej główce Feyry. W zasadzie się nie dziwię, bo wielu czytelniczkom również się to udzieliło :)
Rhys jest postacią nieszablonową, która skrada serca. Niby z jednej strony postrzegany jako zło wcielone, z drugiej kochany przez swoich podwładnych. I komu tu wierzyć? Nie dziwię się, że z początku Feyra sceptycznie do niego podchodziła - szczególnie zagrywki Tamlina mnie denerwowały. Również i Lucien w moich oczach wiele stracił - a tak go lubiłam w pierwszym tomie :(
Jednak bardzo fajny zabiegiem i elementem ratującym ten tom było wprowadzenie mnóstwa nowych postaci, które od pierwszych stron polubiłam. Azriel i Kasjan to moi ulubieńcy z tej pozycji. Wspomnieć należy jeszcze Mor i Amrenę i mamy wspaniałą, kochającą się rodzinkę ;)
Postaci, postaciami... Ale autorka w ciekawy sposób rozwiązała otrzymane dary od pozostałych Książąt w ciele Feyry. Może momentami odkrywanie ich było męczące i dość dziecinne, to jednak mimo wszystko podobała mi się forma dochodzenia do tego aspektu.
Ostatnia rzecz na plus, to oczywiście świat przedstawiony. Bardzo podobało mi się skakanie do innych dworów. Możliwość poznania innych książąt i wchłonięcia nawet najdrobniejszego elementu z krainy Prythianu. Jest to taki świat, w którym mogłabym zamieszkać. A już szczególnie Velaris - idealne miasto, o które dba Rhys. Podobał mi się również kontrast jaki autorka nakreśliła pomiędzy Dworem Nocy a Dworem Wiosny. Te dwa dwory trochę odzwierciedlały samych władających. Szczególnie Dwór Nocy i Rhys to w zasadzie jest jedność. Cechy z dworu i samej postaci odzwierciedlają się oraz ukazują to, jacy są. Z zewnętrznej powierzchowności można dostrzec jedynie mur ciemności, pomroczności, ale tak na prawdę wnętrze jest piękne do tego stopnia, że można się zachwycać i zostać oczarowanym :)
"Prawda jest niebezpieczna. Prawda jest wolnością. Prawda potrafi łamać, naprawiać i spajać."
Moja ocena...
Uważam, że drugi tom serii o dworach był zdecydowanie lepszy od pierwszego, który mnie wynudził. W "Dworze mgieł i furii" jeśli akcja była nużąca to nadrabiały ją postaci oraz emocje pomiędzy Rhysem i Feyrą. Czy polecam? Zdecydowanie. Każdy fan fantastyki znajdzie tu coś dla siebie. Moim zdaniem pozycja ta zasługuje na ocenę 8/10, bo oczekuję że ostatni tom wbije mnie w fotel :)
listopada 14, 2017
No komentarze
Tytuł: "Mroczne zakamarki"
Gatunek: thriller psychologiczny
Rok wydania: 2017
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Akurat
Ilość stron: 413
Należy na koniec zwrócić uwagę na okładkę. Piękna, tajemnicza, z uszlachetnieniem w postaci potłuczonego szkła. Tworzy nastrój grozy, wyczekiwania. Może zdecydowanie niejednego czytelnika zaintrygować postać dziewczyny spoglądająca z okładki. Do tego należy dodać, iż książka ta posiada skrzydełka, które sprawią, że tytuł zbyt szybko nam się nie zniszczy.
A za egzemplarz do recenzji chciałabym serdecznie podziękować Wydawnictwu Akurat.
Cześć kochani,
dziś wracam do Was z... kolejnym thrillerem psychologicznym. Cieszycie się? Ja bardzo. Ostatnimi czasy, ten gatunek bardzo leży mi na serduchu i przyjemnie spędzam czas w tego typu pozycjach. Tym razem otrzymałam propozycję do recenzji od Wydawnictwa Akurat. To co? Zaczynamy bez zbędnych ceregieli :)
Krótko o treści...
Wracając do małego miasteczka w Pensylwanii - Fayette, Tessa musi stawić czoło trudnym wspomnieniom z dzieciństwa, z tamtej letniej nocy, kiedy to wraz z najlepszą przyjaciółką - Callie - stała się świadkiem morderstwa. Od procesu jaki miał miejsce wiele lat temu, dziewczyny ze sobą nie rozmawiały. Callie zamknęła się w sobie, natomiast Tessa była zmuszona do wyjazdu poza stan, przez co przyjaciółki straciły ze sobą kontakt. Od tego czasu Tessę nurtują pytania i niedopowiedzenia. Wraca do Fayette, aby rozwikłać swoje podejrzenia, jednakże szukając rozwiązania zagadki, dziewczyna z każdym krokiem zbliża się do właściwego mordercy sprzed lat. Czy uda się go osadzić w więzieniu, gdzie powinien już dawno się znaleźć?
"Większość z nas nawet nie próbuje zbliżyć się do drugiego człowieka, dopóki nie jest za późno, żeby go ocalić."
Moja opinia...
Jak wiecie, uwielbiam czytać thrillery psychologiczne, które doprowadzają do tego, że mam gęsią skórkę na karku. Tak, świetne jest to uczucie. Jednak nie zawsze udaje się trafić na pozycję, która potrafiłaby te emocje ze mnie wydobyć.
Z najnowszą pozycją K. Thomas mam doprawdy mieszane uczucia. Z jednej strony "Mroczne zakamarki" zostały napisane lekkim językiem, nawet fabuła jest wciągająca, jednak zakończenie... Nad tym elementem warto byłoby poświęcić więcej czasu i uwagi. Lubię być przemaglowana emocjonalnie po przeczytaniu danej książki, szczególnie z takiego gatunku jakim jest thriller. Tutaj zdecydowanie mi tego zabrakło, ale zacznijmy wszystko od początku.
Kara Thomas ma niewątpliwy dar do opisywania cięższych tematów językiem dostępnym dla każdego czytelnika. Narracja utrzymana została w liczbie pojedynczej, w formie pamiętnika/wspomnień, dzięki czemu bardzo szybko się czyta tę pozycję i przez co nie męczy czytelnika. Jest utrzymany w niej umiejętny balans w stosunku do nadmiernych opisów uczuć wewnętrznych bohaterki, czy też miejsc, zdarzeń, a dialogami pomiędzy postaciami.
I chyba na tym kończą się pozytywy jeśli myślimy o książce Kary Thomas. Niestety, bohaterka, która miała być spoiwem i głównym elementem powieści, bardzo mnie zawiodła jako postać. Była nijaka, pospolita, wręcz odpychająca. Często zachowywała się dziecinnie, jakby jeszcze nie dorosła do życia, a wydarzenie, jakie przeżyła w dzieciństwie zostawiło lekko widoczną ryskę. Zdecydowanie bardziej wyrazistą postacią była jej przyjaciółka Carrie - dziewczyna z problemami, które zapija w procentach i nadmiernym imprezowaniu. Widać pomiędzy nimi brak spójności i zróżnicowanie poziomów włożonej pracy nad postaciami w fazie tworzenia.
Rzeczywiście, co do akcji nie można się przyczepić, choć z początku wydarzenia po sobie następujące działy się dość ślamazarnie i wyczekiwanie punktu kulminacyjnego niejednego mniej cierpliwego czytelnika mogłoby odepchnąć od dalszego czytania, to jednak muszę przyznać, że z czasem akcja lekko przyspiesza i to wrażenie odrzucenia książki, jakby odrobinę się zmniejsza. Fakt, zabrakło specyficznego nastroju, towarzyszącego thrillerom, jednak gdybyśmy brali pod uwagę, że książka może być skierowana dla mniej wymagającego czytelnika, to wówczas wszystko byłoby okej :)
Wydaje mi się, że autorka nie do końca potrafiła przekazać czytelnikowi meritum powieści. Pociągnęła zbyt wiele srok za ogon - w tym przypadku wątków - i odnoszę wrażenie, że troszkę się pogubiła. I choć głównym wątkiem są zabójstwa młodych dziewczyn, to jednak grzebanie "przy okazji" w historii życia głównej bohaterki nie do końca do mnie przemówiło. Jak również obraz szalonej matki, która dla zaspokojenia własnych potrzeb emocjonalnych kradła małe dzieci.
"Są ludzie, którzy po prostu lubią krzywdzić innych, ale są też i tacy, którym trzeba dać pretekst."
I chyba na tym kończą się pozytywy jeśli myślimy o książce Kary Thomas. Niestety, bohaterka, która miała być spoiwem i głównym elementem powieści, bardzo mnie zawiodła jako postać. Była nijaka, pospolita, wręcz odpychająca. Często zachowywała się dziecinnie, jakby jeszcze nie dorosła do życia, a wydarzenie, jakie przeżyła w dzieciństwie zostawiło lekko widoczną ryskę. Zdecydowanie bardziej wyrazistą postacią była jej przyjaciółka Carrie - dziewczyna z problemami, które zapija w procentach i nadmiernym imprezowaniu. Widać pomiędzy nimi brak spójności i zróżnicowanie poziomów włożonej pracy nad postaciami w fazie tworzenia.
"Czasem wystarczy spojrzeć na korzenie, żeby zobaczyć zobaczyć, że całe drzewo jest chore."
Rzeczywiście, co do akcji nie można się przyczepić, choć z początku wydarzenia po sobie następujące działy się dość ślamazarnie i wyczekiwanie punktu kulminacyjnego niejednego mniej cierpliwego czytelnika mogłoby odepchnąć od dalszego czytania, to jednak muszę przyznać, że z czasem akcja lekko przyspiesza i to wrażenie odrzucenia książki, jakby odrobinę się zmniejsza. Fakt, zabrakło specyficznego nastroju, towarzyszącego thrillerom, jednak gdybyśmy brali pod uwagę, że książka może być skierowana dla mniej wymagającego czytelnika, to wówczas wszystko byłoby okej :)
Wydaje mi się, że autorka nie do końca potrafiła przekazać czytelnikowi meritum powieści. Pociągnęła zbyt wiele srok za ogon - w tym przypadku wątków - i odnoszę wrażenie, że troszkę się pogubiła. I choć głównym wątkiem są zabójstwa młodych dziewczyn, to jednak grzebanie "przy okazji" w historii życia głównej bohaterki nie do końca do mnie przemówiło. Jak również obraz szalonej matki, która dla zaspokojenia własnych potrzeb emocjonalnych kradła małe dzieci.
Należy na koniec zwrócić uwagę na okładkę. Piękna, tajemnicza, z uszlachetnieniem w postaci potłuczonego szkła. Tworzy nastrój grozy, wyczekiwania. Może zdecydowanie niejednego czytelnika zaintrygować postać dziewczyny spoglądająca z okładki. Do tego należy dodać, iż książka ta posiada skrzydełka, które sprawią, że tytuł zbyt szybko nam się nie zniszczy.
"Jeśli człowiek nie chce odegrać roli, którą przydzielił mu wszechświat, zjawi się ktoś inny i zrobi to za niego."
Moja ocena...
Co do oceny, mam mieszane uczucia. Z jednej strony widzę w powieści niewykorzystany potencjał, z drugiej zaś mnogość błędów i niedopracowań, a w końcu słabe zakończenie, nie dają mi zbyt dużego pola manewru na ocenienie tego tytułu. Muszę niestety dać 7/10, z nadzieją, że kolejne książki Kary Thomas będą zdecydowanie lepsze i ciekawsze.
A za egzemplarz do recenzji chciałabym serdecznie podziękować Wydawnictwu Akurat.
listopada 13, 2017
No komentarze
Tytuł: "Illuminae"
Gatunek: sci-fi
Rok wydania: 2017
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Moondrive
Ilość stron: 598
Cześć kochani,
dziś chciałabym się podzielić z Wami opinią na temat książki, o której było głośno jakiś czas temu, przez akcję jaka została stworzona przy udziale czytelników oraz wydawnictwa Moondrive.
Jeśli Wam się nic nie obiło o uszy, to powiem parę słów na temat samej akcji. Kilka miesięcy temu, Wydawnictwo Moondrive postanowiło wydać dość specyficzną powieść, którą nakładem własnych sił i środków byłoby zapewne dość ciężko wydać. Zachęcili czytelników do tego, aby dokonywać zamówień, gdzie były do wyboru dwa pakiety z gadżetami. Po uzbieraniu konkretnej kwoty, udało się wydać "Illumiane" i książka trafiła w moje ręce wraz z naklejkami, zakładkami oraz torbą. Dzięki temu, chciałabym Was serdecznie zaprosić do lektury opinii na temat tej pozycji.
"Istoty żywe mają to do siebie, że życie je zmienia. Ludzie, którzy nas otaczają, wydarzenia, przez które przechodzimy - to wszystko nas kształtuje."
Krótko o treści...
Pewnego dnia w odległej przyszłości Kady Grant rzuca swojego chłopaka Ezrę Masona. Nic nie wskazuje na to, że za parę godzin dziewczyna wraz z innymi mieszkańcami kolonii Karenza zostanie pozbawiona domu, przez inwazję BeiTechu. Nieliczni, którzy ją przeżyją, uciekają na statki kosmiczne: Alexandra, Hypatię oraz Copernicus, które ściga Lincoln, który ma za zadanie zabić wszystkich świadków ataku na kolonię Karenza. W tym samym czasie na Copernicusie dochodzi do rozprzestrzenienia się śmiertelnego wirusa, a system który zarządzał sterowaniem i ochroną ocalałych, staje się ich... wrogiem.Kady włamuje się do pamięci statków i odkrywa prawdę o wydarzeniach dziejących się na Copernicusie. Jedyną osobą, która może pomóc jej w walce i w powstrzymaniu wirusa jest jej były chłopak Ezra... Czy uda im się pokonać zagładę i uciec przed Lincolnem?
"Im więcej człowiek traci, tym boleśniej sobie uświadamia, jak niewiele mu zostało."
Moja opinia...
Bardzo długo zbierałam się do napisania recenzji na temat tej pozycji, ponieważ musiałam sama przed sobą przyznać, że książka była dość... specyficzna. Nie do końca podeszła mi narracja bądź raczej konstrukcja powieści. Jeszcze się z taką formą nie spotkałam i być może to miało przede wszystkim wpływ na mój odbiór książki "Illuminae". Przez pierwsze sto stron czułam tylko i wyłącznie chaos w głowie. Nie wiedziałam tak na prawdę o co chodzi w treści oraz następujących po sobie wydarzeniach. Na szczęście, powieść tą czyta się bardzo szybko i nie nudzi zbytnimi opisami. Są zaskakujące strony, jak na przykład poniższe ze zdjęcia, gdzie tekstu jest tyle co ptak napłakał, ale niewątpliwie takie zabiegi na granicy graficznej zaciekawiają i sprawiają, że czytelnik chce się dowiedzieć, co tak właściwie stanie się dalej.
Główne skrzypce w tej powieści gra Kady, która z początku denerwowała mnie swoim zachowaniem, z czasem zauważyłam, że się zmieniła. Poprzez wydarzenia został jej charakter ukształtowany i sprawiała wrażenie dojrzalszej niż wskazywał jej wiek. Nazwałabym ją: geniusz na pograniczu szaleństwa.
Dodatkowo niekonwencjonalna postać jaka została wprowadzona to Aidan - superinteligentny mózg Copernicusa, któremu zostały nadane cechy ludzkie. Jego dialogi z Kady niejednokrotnie doprowadziły mnie do chwili zwątpienia, zastanowienia się. Były cudowne.
"Liczb nie da się poczuć. One nie krwawią, nie płaczą i nie mają nadziei. Nie wiedzą, co to odwaga i poświęcenie."
Na plus zasługuje z pewnością fakt, że Wydawnictwo Moondrive starało się jak mogło, aby nasze, polskie wydanie były zbieżne z oryginałem. Nie widziałam oryginału, ale słyszałam opinie, jakoby różniła się polska wersja od angielskiej. Ja byłabym zdziwiona, gdyby książka kropka w kropkę była identyczna! Kolejny element zasługujący na pochwałę, to twarda oprawa powieści plus obwoluta. Rzadko na polskim rynku spotyka się tak pięknie wydane i dopracowane pod względem graficznym książki, dlatego też chapeau bas i czapki z głów!
"Jeśli szaleństwo polega na tym, że powtarza się te same działania, oczekując odmiennego wyniku, to większa część ludzkości jest szalona."
Za to niestety moje wprawne oko wychwyciło kilka literówek, które strasznie mnie drażniły podczas czytania. Nie lubię błędów w książkach, a tu, być może ze względu na goniący czas, nie udało się ich uniknąć, a szkoda...
Moja ocena...
"Cuda są statystycznie mało prawdopodobne, a los to złudzenie, w które ludzie wierzą, by doznać pocieszenia w cierpieniu. W życiu nie ma żadnych pewników oprócz śmierci."
Podsumowując. Książka nie jest zła, choć w początkowej fazie może być trudna w odbiorze ze względu na chaos informacyjny. Z czasem akcja przyspiesza i poszczególne elementy się zawiązują.
Moja ocena tej książki to 7/10 i mimo wszystko czekam na kolejną część, licząc na kolejną przygodę w kosmicznym świecie.
listopada 08, 2017
No komentarze
Autor: Klaudia Kloc - Muniak
Tytuł: "Gdybym jej uwierzył"
Gatunek: thriller
Rok wydania: 2017
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 296
Cześć kochani,
dziś przychodzę do Was z kolejnym debiutem literackim - tym razem naszej koleżanki z bookstagrama, a mianowicie @klaudia_kloc_muniak Zapraszam do czytania :)
dziś przychodzę do Was z kolejnym debiutem literackim - tym razem naszej koleżanki z bookstagrama, a mianowicie @klaudia_kloc_muniak Zapraszam do czytania :)
"Sukces ma zawsze dwie strony. Tę jasną, przynoszącą chwałę, i tę mroczną, złożoną ze strat i poświęceń."
Krótko o treści...
Młoda pani biotechnolog - Julia Przybysz - porzuca poukładane życie w Katowicach, aby przenieść się do cichej i spokojnej wioski, gdzie swoją siedzibę ma BioSteam - prężna firma na Podkarpaciu. Dziewczyna odkrywa, że pod przykrywką badań i ideologii, firma ta prowadzi nielegalne eksperymenty, aż pewnego dnia... ginie w niejasnych okolicznościach, a w sprawę zostaje zaangażowany jej były chłopak Kamil Kosowski. Czy dziewczyna odnajdzie się w gąszczu niejasnych wydarzeń?
Moja opinia...
Kiedy tylko zobaczyłam w zapowiedziach wydawniczych, że wydawnictwo Novae Res ma zamiar wydać debiutancką powieść Klaudii, niewiele myśląc od razu zgłosiłam swoją chęć. Po kilku drobnych perturbacjach, w końcu się udało - książka trafiła w moje ręce i od razu wzięłam się za czytanie.
Narracja w powieści "gdybym jej uwierzył" jest trzecioosobowa, co też bardzo często wpływa na trudność w odbiorze. W tym przypadku Klaudia zaskakuje lekkością stylu pisania. Podczas czytania pochłaniałam stronę za stroną, chcąc dowiedzieć się jak zakończą się losy Julki i Kamila. Przez to, że w pewnym momencie wątek Julki zostaje przecięty jak pępowina u noworodka, ciekawość czytelnika jest jeszcze bardziej spotęgowana.
Klaudia stworzyła świetną narracyjnie powieść, która ma swój początek, rozwinięcie i moment kulminacyjny. Akcja dzieje się w kilku miejscach, co zawsze jest zaznaczone przed podrozdziałem - choć z początku można się pogubić, z czasem ułatwia to czytanie. Dodatkowo ma u mnie wielgachnego plusa za niesztampowe zakończenie, dla którego z pewnością warto przeczytać i dotrwać do tego momentu, ponieważ jest to niewątpliwie jedna z nielicznych książek, która wzbudza takie emocje!
Narracja w powieści "gdybym jej uwierzył" jest trzecioosobowa, co też bardzo często wpływa na trudność w odbiorze. W tym przypadku Klaudia zaskakuje lekkością stylu pisania. Podczas czytania pochłaniałam stronę za stroną, chcąc dowiedzieć się jak zakończą się losy Julki i Kamila. Przez to, że w pewnym momencie wątek Julki zostaje przecięty jak pępowina u noworodka, ciekawość czytelnika jest jeszcze bardziej spotęgowana.
Klaudia stworzyła świetną narracyjnie powieść, która ma swój początek, rozwinięcie i moment kulminacyjny. Akcja dzieje się w kilku miejscach, co zawsze jest zaznaczone przed podrozdziałem - choć z początku można się pogubić, z czasem ułatwia to czytanie. Dodatkowo ma u mnie wielgachnego plusa za niesztampowe zakończenie, dla którego z pewnością warto przeczytać i dotrwać do tego momentu, ponieważ jest to niewątpliwie jedna z nielicznych książek, która wzbudza takie emocje!
Julię Przybysz, z początku nie trudno polubić. Sympatyczna, czasem lekko wulgarna, ale mająca swoje zdanie, dziewczyna z przebłyskiem geniuszu, nie mająca problemu z myśleniem logicznym i ambicjonalna. I z pewnością ta ambicja po pewnym czasie ją gubi...
Kiedy z początku bohaterka wydawała się całkiem ciekawa, to w drugiej połowie powieści jej zachowanie lekko mnie drażniło. Szczególnie jeśli skonfrontujemy ją z jej byłym chłopakiem Kamilem, dla którego niewątpliwie związek się jeszcze nie skończył. A przynajmniej miał nadzieję, że może jeszcze się zejdą. Postać Kamila bardzo mi się spodobała. Z roli drugoplanowej, stanął na pierwszym planie, spychając niejako Julkę z podium. Jego walka i charakter bardzo mnie ujęły i pragnęłam, aby udało mu się znaleźć dziewczynę oraz żeby wszystko skończyło się po jego myśli...
Kiedy z początku bohaterka wydawała się całkiem ciekawa, to w drugiej połowie powieści jej zachowanie lekko mnie drażniło. Szczególnie jeśli skonfrontujemy ją z jej byłym chłopakiem Kamilem, dla którego niewątpliwie związek się jeszcze nie skończył. A przynajmniej miał nadzieję, że może jeszcze się zejdą. Postać Kamila bardzo mi się spodobała. Z roli drugoplanowej, stanął na pierwszym planie, spychając niejako Julkę z podium. Jego walka i charakter bardzo mnie ujęły i pragnęłam, aby udało mu się znaleźć dziewczynę oraz żeby wszystko skończyło się po jego myśli...
Jedna rzecz jaka nie do końca przypadła mi do gustu to w pewnym sensie naiwność głównej bohaterki - Julki albo ja za dużo naczytałam się i naoglądałam thrillerów. Zbytnie zaufanie protegowanym nie zawsze wychodzi na dobre :)
W książce "gdybym jej uwierzył" bardzo podobały mi się stworzone przez autorkę zagadki, tajemnice, intrygi, które wciągają czytelnika od pierwszych stron. Przez dość trudną dla laika terminologię biologiczno - chemiczną, książka ma swój oryginalny charakter i dzięki takim "smaczkom" jest doprowadzona do perfekcji.
Świat policji, firmy biochemicznej czy nawet mieszkanka na wsi. Wszystko zostało w realny i cudowny sposób przedstawione bez nuty udawania.
Moja ocena...
Ocena nie może być niższa niż 8/10. Książka trzyma w napięciu, ma swój osobliwy charakter i wbijające w fotel zakończenie. Serdecznie polecam każdemu - nie tylko fanom thrillerów!
Serdecznie dziękuję za możliwość przeczytania Wydawnictwu Novae Res.
listopada 06, 2017
No komentarze
Tytuł: "Gdy tu dotrzesz"
Gatunek: młodzieżowa
Rok wydania: 2017
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: IUVI
Ilość stron: 200
"Nie oceniam książek po okładce. Tylko po pierwszej linijce."
Cześć kochani,
dziś chciałabym się z Wami podzielić opinią na temat kolejnej ciekawej książki, jaką otrzymałam od wydawnictwa IUVI. Bez zbędnych wstępów, po prostu zaczynajmy :)
A właśnie Miranda... Jest postacią złożoną, bardzo dojrzałą jak na swój wiek. Bo jakie też dziecko zastanawia się nad wątkami egzystencjalnymi, lawirowań czasowych czy choćby nawet skomplikowanym tematem przyjaźni. A może ja byłam aż tak niedojrzałą osobą będąc w jej wieku, która nigdy nie zastanawiała się nad takimi tematami? :)
W każdym razie, Miranda mnie zaskoczyła pod względem emocjonalnym. Dociekliwa, sympatyczna, niekiedy lekko roztrzepana :)
Bardzo podobał mi się zakręcony wątek fantastyczny związany z listami od nieznajomego. Powiem Wam szczerze, że byłam zaskoczona tym, jak autorka w umiejętny sposób całość rozegrała i chyba nigdy nie wpadłabym na to, kim jest osoba pisząca tajemnicze listy do Mirandy. Za to Rebecca Stead otrzymuje ode mnie ogromnego plusa.
Książka może i nie należy do "grubasków", ale urzeka treścią oraz przepiękną okładką - budynki na niebieskim tle, z biegnącymi postaciami - która została delikatnie uszlachetniona folią. Dodatkowo na plus zasługuje duża czcionka w tej pozycji niewątpliwie ułatwiająca czytanie oraz wspomniane już wcześniej krótkie rozdziały.
"Gdy tu dotrzesz" jest pozycją na jedno sympatyczne popołudnie, którego czas nie będzie w żadnym wypadku stracony. Jeśli szukacie niebanalnej pozycji, traktującej o przyjaźni, z lekkim wątkiem fantastycznym a wszystko to scalone przesympatycznym humorem, to najnowsza książka Rebecki Stead będzie strzałem w dziesiątkę.
A za egzemplarz chciałabym serdecznie podziękować wydawnictwu IUVI.
Krótko o treści...
Pewnego dnia najlepszy przyjaciel dwunastoletniej Mirandy przestaje się odzywać, w tym samym czasie dziewczyna zaczyna dostawać tajemnicze listy od osoby, która wie o niej za dużo i z precyzją potrafi przewidzieć przyszłość."Wszyscy mamy na oczach zasłonę, która odgradza nas od świata, trochę jak welon panny młodej, tyle że nasza zasłona jest niewidoczna. Chodzimy po świecie szczęśliwi w tych niewidocznych welonach. Świat widziany zza zasłony jest zamazany i to nam odpowiada.Ale czasem coś - jakby wiatr - odsuwam nam z oczu zasłonę. I wtedy widzimy wszystko takim, jakim jest, zaledwie przez kilka sekund, zanim welon znów opadnie. [...] Niektórzy ludzie sami potrafią odsunąć zasłonę. Nie są wtedy zależni od wiatru."
Moja opinia...
Niby z jednej strony książka "Gdy tu dotrzesz" autorstwa R. Stead jest skierowana bardziej do młodszej młodzieży, to jednak wydaje mi się, że jej treść jest na tyle uniwersalna, że nawet bardziej dojrzałe osoby będą się zaczytywać w losach Mirandy. Autorka w bardzo ciekawy sposób zapętliła losy bohaterów, które wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka niemożliwością. Jej styl pisania jest lekki, wciągający, bardzo spójny. Sprawiła, że Miranda stała się dla mnie ucieleśnioną postacią, którą autentycznie polubiłam. Akcja jest bardzo szybka i dużo się w książce dzieje, choć niekiedy odnosiłam wrażenie jakby pojedyncze rozdziały przypominały wpisy z pamiętnika. Były króciutkie, ale spójne, przez co nie było pourywanych wątków.W każdym razie, Miranda mnie zaskoczyła pod względem emocjonalnym. Dociekliwa, sympatyczna, niekiedy lekko roztrzepana :)
Bardzo podobał mi się zakręcony wątek fantastyczny związany z listami od nieznajomego. Powiem Wam szczerze, że byłam zaskoczona tym, jak autorka w umiejętny sposób całość rozegrała i chyba nigdy nie wpadłabym na to, kim jest osoba pisząca tajemnicze listy do Mirandy. Za to Rebecca Stead otrzymuje ode mnie ogromnego plusa.
"Gdy tu dotrzesz" jest pozycją na jedno sympatyczne popołudnie, którego czas nie będzie w żadnym wypadku stracony. Jeśli szukacie niebanalnej pozycji, traktującej o przyjaźni, z lekkim wątkiem fantastycznym a wszystko to scalone przesympatycznym humorem, to najnowsza książka Rebecki Stead będzie strzałem w dziesiątkę.
"Nie można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało."
Moja ocena...
Książka był na tyle wciągająca, a perypetie małej Mirandy tak mnie zachwyciły, że bez problemów mogę Wam tę pozycję polecić, a przede wszystkim oceniam ją na 8/10. Każdy znajdzie w niej cząstkę dla siebie i spędzi z nią miły czas. Polecam, z pewnością nie pożałujecie! :)A za egzemplarz chciałabym serdecznie podziękować wydawnictwu IUVI.
listopada 02, 2017
No komentarze