#190 Pocałunki w Nowym Jorku | C. Rider
Tytuł: "Pocałunki w Nowym Jorku"
Gatunek: młodzieżówka
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Feeria Young
Ilość stron: 240
Tłumaczenie: Anna Dobrzańska
Cześć kochani,
tegoroczne święta zbliżają się powolnymi krokami, jednak wydawnictwa na rodzimym rynku już teraz zasypują czytelników tytułami z okołoświąteczną atmosferą. A w związku z tym, że ja kocham! świąteczny czas, nie może być inaczej, że i na blogu częściej się będą pojawiać powieści z klimatem wigilino-bożonarodzeniowym. A zatem, zacznijmy od pierwszej takiej książki!
tegoroczne święta zbliżają się powolnymi krokami, jednak wydawnictwa na rodzimym rynku już teraz zasypują czytelników tytułami z okołoświąteczną atmosferą. A w związku z tym, że ja kocham! świąteczny czas, nie może być inaczej, że i na blogu częściej się będą pojawiać powieści z klimatem wigilino-bożonarodzeniowym. A zatem, zacznijmy od pierwszej takiej książki!
Moja opinia...
"Pocałunki w Nowym Jorku" otrzymałam dzięki współpracy z Wydawnictwem Feeria Young. Rzadko się zdarza, abym skusiła się na książkę wyłącznie po przeczytaniu jej tytułu, no ale tak właśnie było w tym przypadku. Widząc "pocałunki" i "Nowy Jork" czułam, że to będzie świetna powieść, bo jakże by inaczej? A kiedy moim oczom ukazał się opis oraz okładka, zakochałam się w tej książce i miałam wewnętrzne pragnienie, aby ją przeczytać jak najprędzej :)
"Dom to dom. To miejsce, z którego pochodzisz. Nic tego nie zmieni. Myślisz o nim jako o miejscu fizycznym, gdzie wszystko się zaczyna. Może chodzi o to, żeby pomyśleć o nim jako o miejscu emocjonalnym, gdzie wszystko się zaczyna."
Catherine Rider ma niewątpliwie dar przekazywania emocji czytelnikowi. "Pocałunki w Nowym Jorku" to niebanalna historia o uczuciu, jakie rodzi się pomiędzy dwojgiem obcych sobie ludzi, których łączy podobne emocjonalne doświadczenie, bowiem zostają odrzuceni przez swoje drugie połówki. Czytając tę powieść wielokrotnie ukradkiem podśmiewałam się zza kart powieści, uroniłam kilka łez wzruszenia i to tylko na 240 stronach!
"Pocałunki w Nowym Jorku" są powieścią, która odrobinkę idealizuje zawieranie nowych znajomości, ale przez to że jest tak ciepła i emocjonalna, możemy jako czytelnicy przymknąć na to oko. Bo czy przecież nie o to chodzi w książkach bożonarodzeniowych?
"Podejmując ważną decyzję, nigdy nie zastanawiaj się, jak ona wpłynie na mężczyzn w twoim otoczeniu. Kobieta jest kobietą tylko wtedy, kiedy myśli samodzielnie i kiedy działa samodzielnie. A większość facetów nie jest warta twoich łez."
Ogromną zaletą "Pocałunków..." jest fakt, że cały czas coś się w niej dzieje, ponieważ jest to taka typowa książka drogi. Przemierzamy wraz z bohaterami praktycznie cały Nowy Jork, wczuwamy się w ich emocje, poznajemy ich odkrywając kawałeczek po kawałeczku i czujemy magię świąt. Bardzo ciekawym aspektem było to, że tak naprawdę do samego końca nie można było przewidzieć dokąd zaprowadzi naszych bohaterów cała ta podróż po ogromnej metropolii.
Podobało mi się również to, że Nowy Jork właśnie w ten czas został przedstawiony jako miasto puste, wręcz momentami bezludne, dzięki czemu w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że ten Nowy Jork, to miasto, które nigdy nie zasypia, jednak w jeden dzień w roku, staje się opuszczonym miejscem. W końcu zdajemy sobie sprawę, że w trakcie świąt najważniejsza jest rodzina i czas z nią spędzony.
Podobało mi się również to, że Nowy Jork właśnie w ten czas został przedstawiony jako miasto puste, wręcz momentami bezludne, dzięki czemu w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że ten Nowy Jork, to miasto, które nigdy nie zasypia, jednak w jeden dzień w roku, staje się opuszczonym miejscem. W końcu zdajemy sobie sprawę, że w trakcie świąt najważniejsza jest rodzina i czas z nią spędzony.
Cała narracja opiera się na pierwszoosobowej formie, która została poprowadzona naprzemiennie, pomiędzy naszymi postaciami - Charlotte i Anthony'ego. Uwielbiam książki, gdzie mamy od samego początku wgląd w różne punkty widzenia, więc i tu autorka rozkłada nam wszystkie karty.
Charlotte ujęła mnie swoją brytyjskością, której od samego początku nie ukrywała. Była postacią, której spontaniczność i nie nachalność bardzo mi się spodobała. Była zwyczajną dziewczyną, która po rozstaniu okazała się silną kobietą. Momentami zazdrościłam jej tej wewnętrznej siły.
Z kolei Anthony - prosty młodzieniec, który posiadał w sobie ogromny ból. Musiał się z nim uporać, jak również z uczuciem zawodu, jakie sprawiał ojcu i bratu.
I na koniec, ciężko nie wspomnieć, Pomyłka. Najsłodszy i najcudowniejszy psiak, który towarzyszył naszym bohaterom w odnalezieniu siebie :)
Dla kogo?
Zdecydowanie dla osób, które tak jak ja uwielbiają święta i przedświąteczny czas, ale również dla fanów Nowego Jorku i powieści/filmów drogi. Często wyczuwałam, jakby autorka inspirowała się filmami Woody'ego Allena.
Moja ocena...
Od samego początku czułam, że będzie dobrze i rzeczywiście nie zawiodłam się na tej książce. 8/10! Nie jest to wybitne dzieło, ale "Pocałunki w Nowym Jorku" potrafiły wyciągnąć ze mnie określone emocje i sprawiły, że świetnie spędziłam przy niej czas. Tylko... Mam nadzieję, że kiedyś doczekam się dalszych losów Charlotte, Anthony'ego i Pomyłki :)
Polecam ogromnie na odprężenie pomiędzy świąteczną gorączką :)
Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young za możliwość przeczytania.
0 komentarze