facebook instagram
  • Home
  • Książki
  • Przeczytane książki
  • Filmy
  • O mnie
  • Contact
  • Freebies

Blog recenzencki o książkach i filmach.


Autor: Jeff Giles
Tytuł: "Na krawędzi wszystkiego"
Gatunek: młodzieżowa, fantastyka
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: IUVI
Ilość stron: 384


Cześć kochani,
Mam dziś dla Was opinię po przeczytaniu książki "Na krawędzi wszystkiego" Jeffa Gilesa od wydawnictwa IUVI, którą promuje sam Peter Jackson. Czy była to ciekawa lektura? A może zapadnie mi w pamięć na tyle, iż będę ją polecać innym osobom? Tego dowiecie się poniżej.


"Miłość ojca może i była jak świeca czy latarnia, ale miłość mamy była lepsza: nigdy nie gasła."


Krótko o treści...

Pewnego dnia 17-letnia Zoe spotyka na swojej drodze tajemniczego chłopaka, który przybywa na Ziemię w równie tajemniczych okolicznościach. Musi zabrać duszę mężczyzny, mającego na swoich barkach wiele krzywd i cierpień, do Niziny - mrocznego miejsca, do którego trafiają najgorsze mendy świata.
Zarówno Zoe jak i tajemniczy chłopak nigdy nie mieli prawa się spotkać. Aby uratować dziewczynę, Iks postanawia złamać zasady panujące w Nizinie i ponosi za swój czyn konsekwencje. Czy jeszcze kiedyś się spotkają? Czy wygra uczucie jakie między nimi się zrodziło od pierwszego spotkania?

Moja opinia...

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Kiedy przeczytałam, że pozycja jest polecana przez samego Petera Jacksona, stwierdziłam: Tak! To jest to! Muszę przeczytać, bo Peter raczej by się nie mylił, nieprawdaż? A tu lekka konsternacja. Czytałam, czytałam i czasami pragnęłam, aby książka jak najszybciej się skończyła. 


Narracja prowadzona w książce jest trzecioosobowa, gdzie nasz narrator jest wszechwiedzący i powoli nas wtajemnicza w drobne niuanse dotyczące fabuły. Nie powiem, aby to było złe, ale miałam momenty, gdzie niektóre wątki delikatnie mi się dłużyły, natomiast prowadzona akcja przez samego autora daje wiele do życzenia. Nie spodziewajcie się tutaj nagłych zwrotów, pędzącej fabuły, wielowątkowości, silnej, wiodącej postaci, która pociągnie całość za sobą. Pozycja ta jest raczej spokojna, z dość skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi(matka dziewczyny z luźnym podejściem do życia, Zoe niemyśląca o konsekwencjach swojego postępowania, czy Jonah chorujący na ADHD i wymagający większej uwagi) i która to posiada momenty - bardzo dobre momenty, przez co niestety w moim odczuciu jest dość nierówna.

Skłaniającym elementem do przeczytania "Na krawędzi wszystkiego" Jeffa Gilesa jest niewątpliwie świat przedstawiony, który autor wykreował w powieści. Podobała mi się tajemnicza i mroczna Nizina, którą ostatni głos w panowaniu mają Lordowie. Jest coś w tej krainie fascynującego, co sprawiało, że chciałam się dowiedzieć co będzie dalej i czy jeszcze się pojawi wątek z nią w roli głównej. Podobało mi się również jej zestawienie z zimnym, śnieżnym krajobrazem miejsca, w którym mieszkała główna bohaterka - typowe odludzie, skłaniające w większej mierze do zamykania się w sobie i samotności. Oddalone od sąsiednich domostw, sprawiające kłopot w szukaniu pomocy. Było to na swój sposób interesujące.



Niestety, w tej pozycji, była jedna rzecz, która strasznie mnie odrzucała. Czytanie dialogów pomiędzy bohaterami stanowiło niejednokrotnie wyzwanie. Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, jakby autor(bądź tłumacz powieści - nie mnie oceniać) pisał pierwszy raz powieść opartą na relacjach pomiędzy postaciami. Kiedy jeszcze radził sobie z narracją i ze światem przedstawionym, tak w dialogach pozostawało wiele do życzenia. Było sztywno, momentami wręcz kuriozalnie - zapewne wynikało to z narzuconego przez autora stylu mówienia poszczególnych postaci, ale nie była to najmocniejsza strona tej powieści.

Kolejnym aspektem, które mnie denerwowało, była postać jak i zachowanie głównej bohaterki - Zoe. Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że postać stworzona przez Jeffa Gilesa nie ma siedemnastu lat. Jej zachowanie niejednokrotnie przypominało mi zwariowaną trzynastkę. Zero empatii dla brata, dość egoistyczna, zapatrzona w siebie i we własne potrzeby, zakochująca się na pstryknięcie palców. Potrafiąca przyjąć zaloty nieznanego chłopaka i jednocześnie odrzucając brata, dla którego była osobą na której mógł się zawsze wesprzeć. Jej dojrzałość niekiedy mnie zaskakiwała i sprawiała, że sama zaczęłam się zastanawiać jaka ja byłam w jej wieku... 

Moja ocena...

Jest to niewątpliwie lektura dla cierpliwych, szukających lekkiej książki, która będzie odskocznią od cięższych pozycji. Możliwe, że znajdzie również swoich odbiorców, wśród osób lubiących fantastykę, z elementami młodzieżówki. Moja ocena tej pozycji, to bardzo mocne 7/10 i liczę, że Wydawnictwo IUVI pokusi się o wydanie drugiego tomu, ponieważ mimo wszystko, chciałabym się dowiedzieć co dalej się stanie z Iksem i Zoe oraz czy tajemnicze pochodzenie chłopaka zostanie wyjaśnione.


Za możliwość przeczytania tej pozycji chciałabym podziękować Wydawnictwu IUVI.


października 30, 2017 No komentarze

Cześć kochani,
dziś postanowiłam się z Wami podzielić cząstką mnie czyli przedstawiam 10 faktów czytelniczych o mnie, o których prawdopodobnie nie mieliście pojęcia. Żeby nie przedłużać zaczynamy :)

1. Na czytanie wybieram raczej wieczór.

Zawsze staram się wygospodarować czas - przynajmniej 2h przed snem. I tak jak kiedyś dzieci miały swoją dobranockę przed snem, tak ja mam czytanie - ulubiona forma usypiacza. Dzieci mają bajki, a ja uciekam w swoje ulubione światy książkowe.
Natomiast w weekendy czytam do bólu i nie patrzę na zegarek. Oddaję się całkowicie książkom, bo szkoda czasu na jedzenie czy nawet toaletę :) Choć przyznaję, że czasami zdarzają się weekendy, kiedy po prostu odpoczywam od czytania, bo co za dużo, to też niezdrowo ;)

2. Kocham zakładki.

Kocham i zbieram je. Mam ich mnóstwo i ciągle mi mało. Przechodziłam już różne fazy z tym związane: papierowe, magnetyczne, metalowe. Ostatnio znów wróciłam do papierowych, ale kto wie która faza za miesiąc znowu się pojawi?

3. Kawa + książka.

Nie wyobrażam sobie innego połączenia. Jestem kawoszem i zawsze towarzyszy mi kubek z kawą podczas czytania, o którym zwykle zapominam :) Choć ostatnio co raz częściej towarzyszy mi herbatka smakowa bądź zielona. Jest to miła odmiana.


4. W liceum nie przeczytałam żadnej książki.

Nie jestem z tego powodu dumna, ale wynikało to przede wszystkim z faktu, że nauczyciele nie wymagali przeczytania książek od deski do deski, a wkucia treści według klucza maturalnego. Więc tak na prawdę czytanie całych lektury mijało się to z celem. Za to teraz powoli nadrabiam zaległości. Nawet mam wydrukowaną listę lektur obowiązkowych i powoli się w nich zaczytuję :)

5. Ulubionymi gatunkami są...

Czytam prawie wszystko, choć staram się omijać szerokim łukiem horrory, kryminały oraz poradniki w stylu "co zrobić, aby on ode mnie nie odszedł". Nie jest mi to w żaden sposób potrzebne do życia i nie czuję potrzeby zaspakajania ciekawości w tych tematach. Jedynym wyjątkiem wśród poradników są wszelkie książki traktujące o życiu w stylu skandynawskim. Czy to będzie duńskie hygge czy szwedzkie lagom. Uwielbiam takie klimaty i ciągle mi mało.

6. Postać, do której mam sentyment...

Jest to zdecydowanie Anthony Malory z książki "Bunt serca" Johanny Lindsay - mój ideał mężczyzny i postać, w której się zakochałam od pierwszego wejrzenia oraz do której mam ogromny sentyment. Zresztą do samej książki przynajmniej raz w roku siadam i zaczytuję się od nowa w cudownej historii miłości w czasach regencji - możliwe, że wpływ ma na to fakt, że była to pierwsza pozycja tej autorki jaką przeczytałam.

7. Nigdy nie zrozumiem osób, które nie lubią czytać.

Ok, zrozumiem, że ktoś może nie mieć czasu, bo ma dzieci, różnego rodzaju obowiązki, ale żeby nie lubić czytać? To tak, jakby ktoś powiedział, że nie lubi oddychać. Zero sensu i brak logiki. Może warto byłoby od czasu do czasu zarzucić internet czy film i przeczytać parę stron jakieś książki w ramach odstresowania? Czasami jest mi żal ludzi, którzy szastają tym stwierdzeniem na prawo i lewo. Żal z tego tytułu, iż odnoszę wrażenie, że ich życie jest "biedne".

8. Najpierw książka, potem film.

Tak, zdecydowanie. Choć nie będę ukrywać, że kilkukrotnie zdarzyło mi się, że złamałam tę zasadę. Na przykład "Percy Jackson" czy seria o "Wiernej" ciągle są przede mną pod względem czytelniczym i obawiam się, że będę je czytać przez pryzmat filmu.



9. W książkach nie lubię...
Jest parę rzeczy, które tak na prawdę nie lubię w książkach, ale jest to wina przede wszystkim wydawców. I tak... Nie lubię cienkiego papieru, przez który przebija druk. Kiedy książka jest goła - w sensie nawet nie ma skrzydełek - strasznie się takie pozycje niszczą, schodzą folie ochronne, nawet jeśli o nie dbamy, chuchamy i je szanujemy. A i jeszcze nie lubię połamanych grzbietów, choć tu się przyznaję, że czasami podczas czytania grzbiety łamią się samoistnie, ponieważ książki są tak grube i tak mocno sklejone, że nie można doczytać tekstu... Dlatego jak mam możliwość to wybieram książki w twardej oprawie bądź przed zakupem(jeśli mam oczywiście taką możliwość) sprawdzam warstwę naniesionego kleju.

10. Uwielbiam czytać książki w pociągu.
Tak, jest to jedna z tych niewielu czynności jakie mi sprawiają niezwykłą przyjemność. Nikt nie zaczepi, nie marudzi nad głową, a ja mogę się oddać w pełni lekturze. Także, jeśli zauważycie kiedyś w pociągu rude stworzenie, zaczytane z nosem w książce, to możliwe, że będę ja :)

I to by było na tyle.
A jakie są Wasze nawyki czytelnicze? Dostrzegacie coś w sobie?

Pozdrawiam,
Katarzyna, czytamiogladam.pl
października 29, 2017 No komentarze

Autor: Alice Feeney
Tytuł: "Czasami kłamię"
Gatunek: thriller
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 400


"Czas. Ma swój własny zapach. Jak znajomy pokój. Kiedy nie należy już do ciebie, zaczynasz za nim tęsknić, ślinisz się i łakniesz go, odkrywasz, że zrobiłabyś wszystko, byle go odzyskać. Dopóki znowu nie stanie się twój, wykradasz mu sekundy i pochłaniasz źle wykorzystane minuty, sklejając je w delikatny łańcuch pożyczonych chwil, z nadzieją, że będzie można je rozciągnąć. Że to wystarczy, by dotrzeć do następnej strony. O ile będzie jakaś następna strona."

Cześć kochani,
dawno nie miałam możliwości czytania jakiegoś ciekawego thrillera psychologicznego i gdy nadarzyła się pierwsza z brzegu okazja, od razu, niewiele myśląc, zdecydowałam się i zgodziłam na zrecenzowanie książki Alice Feeney "Czasami kłamię". Serdecznie zapraszam do lektury mojej opinii na jej temat :)


Krótko o treści...

Pewnego dnia świadomość Amber budzi się i wśród wszechogarniającej ciemności słyszy z oddali głosy, jednak nie może sobie przypomnieć dlaczego tak się stało i co doprowadziło do takiego stanu. Ciało ma nieruchome, natomiast umysł pracuje na najwyższych obrotach. Wie jedynie jak się nazywa, ma męża, siostrę. Czy będąc w śpiączce, będzie w stanie rozwikłać zagadkę jej obecnej sytuacji?

"Wszyscy jesteśmy zrobieni z ciała i z gwiazd, ale w końcu obracamy się w proch. Trzeba błyszczeć, póki się da."

Moja opinia...

Podczas czytania tej pozycji, każdego czytelnika łączy od samego początku jedno. I wy, i ja - nigdy nie mieliśmy prawa słyszeć o Alice Feeney, bo może trudno w to uwierzyć powieść "Czasami kłamię" jest jej debiutem literackim. I tu mała dygresja ode mnie w tym punkcie. Ostatnio odnoszę wrażenie, że lepiej mi się czyta autorów debiutujących, którzy są dla mnie zagadką, skrywają w sobie tajemniczość, aniżeli już tych, co po których wiem czego można się spodziewać.
Alice Feeney ma bardzo ciekawy styl pisania. Podoba mi się jej lekkość pióra, jak również prowadzona narracja. Z każdą kolejną stroną odkrywa kolejne puzzle, które w kulminacyjnym momencie łączą się w bardzo dobry obraz.
"Historia jest lustrem, a my to tylko starsze wersje samych siebie; dzieci poprzebierane za dorosłych."
Z początku książka jest lekko chaotyczna. Można się w niej niewątpliwie pogubić, co również może doprowadzić do tego, że książkę odłożymy na półkę, jednak nic bardziej mylnego. Warto troszkę pocierpieć z początku, bowiem nasze chwile zwątpienia pójdą w niepamięć pod koniec powieści. Narracja jak i sama akcja składa się z trzech zagadkowych elementów "wtedy", "przedtem" oraz "teraz", które dopiero pod koniec nam się rozjaśniają, a i schemat prowadzenia akcji się wyklarowuje. Musimy wiedzieć, że punktem odniesienia jest pobyt Amber w szpitalu. Mamy tu odniesienie do wydarzeń z dzieciństwa, do wydarzeń sprzed wypadku oraz teraźniejszość szpitalną.
Podziwiam autorkę, że nie pogubiła się w tych trzech akcjach. Że potrafiła wybrnąć i całość sklecić pod koniec książki.
"Czasem ludzie wydają się na zewnątrz szczęśliwi i dopiero kiedy się ich posłucha, a nie wyłącznie na nich popatrzy, można poznać, że w środku coś się popsuło."
Sprawa z bohaterami wygląda następująco. Nikt tutaj nie jest sztampowy. Każdy w sobie skrywa jakieś tajemnice, urazy i ciężko powiedzieć, żeby były to postacie nijakie, a ich psychologia jest opisana perfekcyjnie. Każde zachowanie wynika z czegoś.
Pomiędzy Amber a Taylor tworzy się specjalna nić przywiązania - jedna drugiej coś zawdzięcza. Tyler jest postacią o cechach dominujących z elementami manipulacji. Z kolei Amber można by powiedzieć, że jest z lekka przytłoczona charakterem i obecnością w swoim życiu Taylor, do tego stopnia, że odniosłam wielokrotnie wrażenie, jakby się jej po prostu bała. Jednak podczas śpiączki dochodzi w pewnym stopniu do jej przemiany. Amber analizując w pewnym sensie swoje życie, w końcu postanawia zawalczyć o siebie i używa broni, jakiej do tej pory inni przeciwko niej stosowali. Jest to genialny zabieg w swojej prostocie, który pokazuje, że zło można obrócić w dobro. Tylko, czy cena jaką musi zapłacić główna bohaterka, nie jest zbyt wysoka?


"Ludzie uważają, że dobro i zło to przeciwieństwa, ale są w błędzie - to tylko lustrzane odbicia widoczne w potłuczonym szkle."
Co więcej Amber posiada historię, która za nią się niejako ciągnie. Przeszłość ma odzwierciedlenie w teraźniejszości. I co ważne, jej historia tak naprawdę się nie kończy. Autorka zostawia sobie i nam furtkę. Zakończenie tej powieści jest otwarte.

Powieść Alice Feeney "Czasami kłamię" jest od samego początku tajemnicza, trzyma w napięciu, w niektórych scenach wręcz doprowadzała mnie do obrzydzenia, nie mogąc pojąć jak mężczyzna może w tak przedmiotowy sposób traktować kobietę. I wiecie co? Jeszcze mi się nie zdarzyło, ażeby autor tak rozjechał mnie emocjonalnie. Kiedy już myślimy, że nic więcej nas nie zaskoczy, Alice Feeney macha nam palcem, drocząc się i pokazując kto tu tak naprawdę rządzi. Nic nie jest czarno-białe, nie można się spodziewać oczywistych rozwiązań i wszystko co się dzieje w książce ma swój cel, który autorka wyjaśnia na sam koniec. 
"Istnieją różne rodzaje miłości, nie da się objąć ich wszystkich jednym słowem. Niektóre łatwo wyczuć, inne są bardziej niebezpieczne. Mówi się, że nic nie może się równać z miłością matki, ale kiedy jej zabraknie, wtedy nic nie może się równać z nienawiścią córki."
Co mnie zaskoczyło z technicznej sfery na plus w tej powieści, to mnóstwo bardzo ciekawych cytatów, wśród których miałam straszną trudność, aby wybrać te najbardziej interesujące i z Wami się podzielić. Innym, ciekawym aspektem była zmiana czcionki w książce. Od zawsze twierdzę, że dobrze jest niektóre fragmenty wyróżnić. Dla czytelnika staje się taka pozycja bardziej czytelna i klarowna. I ostatnim miłym elementem jest oczywiście sama okładka. Piękne kolory, duże litery z uchwyconą upadającą postacią kobiety, która wydaje się być zawieszona w próżni - tak jak osoby będące w śpiączkach.

"Problem z prawdą polega na tym, że jest okropna."
I już na koniec moja króciutka dygresja.
Była kiedyś w historii serialów postać, która uważała, że "każdy kłamie", a był to mój ukochany dr House, do którego mam sentyment do dziś. Czy autorka inspirowała się tą postacią, nie mam bladego pojęcia, ale książkę można by z pewnością opisać tymi dwoma słowami, mówiącymi wszystko.


Moja ocena...

Czy mi się ta pozycja podobała? Uważam to pytanie za tendencyjne. Była genialna. Uwielbiam takie powieści, gdzie mogę być emocjonalnie rozdeptana. Ta książka trzyma w napięciu, zaskakuje, jest niejednoznaczna, intrygująca, niejednoznaczna. Innymi słowy jest po prostu świetna. Musicie koniecznie ją przeczytać! Myślę, że trafi do mojego podsumowania rocznego, jako jeden z najciekawszych thrillerów przeczytanych w 2017 roku! Moja ocena nie może być niższa niż 10/10! Wydawnictwo WAB miało niewątpliwie nosa, aby zainwestować swój czas w tę powieść. Gratuluję i gorąco Wam polecam :)

Bardzo dziękuję Wydawnictwu WAB za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki.


października 26, 2017 No komentarze

Autor: Len Vlahos
Tytuł: "Życie na podglądzie"
Gatunek: obyczaj
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 341

Cześć kochani,
tak jak prawie w każdy poniedziałek przychodzę do Was z recenzją książki. Tym razem jest to pozycja z booktouru, w którym postanowiłam wziąć udział u Agnieszki z @magical_reading - jeśli nie znacie, to gorąco zachęcam do pogłębienia wiedzy w tym zakresie :) A tymczasem zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat samej książki.


"Z płaczem jest jak z ziewaniem - kiedy jedna osoba zaczyna, to zaraża nim innych."

Troszkę o treści...

Życie Jareda Stone jak i jego rodziny w pewnym momencie staje na krawędzi. Gdy mężczyzna dowiaduje się, że choruje na śmiertelny nowotwór, myśli jedynie o tym, jak zabezpieczyć rodzinę, którą kocha. Aby tego dokonać, postanawia zaprzedać swoje życie na... eBayu! Jednak nikt nie jest w stanie przewidzieć następstw tego czynu.

Moja opinia...

Z autorem powieści, Lenem Vlahosem, mam styczność tak naprawdę pierwszy raz i nie ukrywam, była to styczność bardzo przyjemna. Ma on nadspodziewaną lekkość pióra, która sprawia, że tekst czytany, choć niewątpliwe traktujący o dość trudnej tematyce jaką jest choroba, sprawia, że połykamy strona za stroną w zawrotnym tempie. Narracja w "Życiu na podglądzie" była trzecioosobowa, choć w pewnym sensie dość specyficzna. Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, jakbym to ja - czytelnik, podglądała rodzinkę stojąc gdzieś z boku. Narrator wielokrotnie sprawiał wrażenie takiego poczciwego dziadka, który opowiadałby swoim wnukom ciekawą historię.


Akcja w książce jest wciągająca, a wydarzenia spójne i dopracowane. Nie zauważyłam większych błędów logicznych, choć o samej chorobie nowotworowej za dużo nie mogę się wypowiedzieć.

"Guzy już tak mają: pożerają wspomnienia swojego żywiciela, dopóki oboje - żywiciel i guz - nie przestaną istnieć."

Bardzo podobała mi się postać gleja - glejaka mózgu, który dostał cech ludzkich i niejako zanimizowany. Był to jeden z ciekawszych zabiegów w całej pozycji, dość niespotykany. W pewnym sensie zżyłam się z glejem, choć mam świadomość, że może to zabrzmieć dość dziwacznie.


W książce niewątpliwie można zaleźć bardzo ciekawych bohaterów - dobrze nakreślonych, charakterystycznych. Większość błędów w ich postępowaniu(mam tu na myśli szczególnie siostry) można zwalić na karb młodego wieku bądź ukazania pomiędzy nimi cech przeciwstawnych.

"Kiedy prawdziwe życie traktuje cię jak śmiecia, to dlaczego nie miałbyś poszukać sobie miejsca pozbawionego uprzedzeń, krytyki i okrucieństwa?"

Z kolei sama postać Jareda bardzo ujęła mnie, że mimo choroby i myśli o czekającej go śmierci, był w stanie wykrzesać z siebie ostatnie pokłady siły, aby walczyć o byt rodziny. Poza tym w bardzo ciekawy sposób autor ukazał ten etap życia mężczyzny, gdzie Glej powoli zaczynał siać spustoszenie w mózgu.

"Miłość może sprawić, że miękną nam kolana i czujemy się wewnętrznie rozedrgani, ale kiedy trzeba, potrafi nas wzmocnić, dać nam wielką siłę."

Kolejnym bardzo interesującym aspektem, na który zwróciłam uwagę, były to relacje między rodziną pod koniec życia Jareda. Szczególnie córki walczące o to, aby wszyscy i dali im spokój. Z jeden strony był on dość absurdalny, natomiast z drugiej odkryłam w tym wątku mnóstwo cierpienia i smutku. Możliwe, że gdyby nie ta walka dziewcząt o spokój, w zasadzie o ich rodzinę oraz o to, aby przeżyć ostatnie chwile z ojcem bez rozproszenia, tak naprawdę smutek oraz żal mógłby je dotknąć żywego. Kto wie, jakby zareagowała rodzina, gdyby nie miała bodźców zewnętrznych, dzięki którym gdzieś ta choroba ojca została odstawiona na bok?


Moja ocena...

Podsumowując, nie jest to powieść jednolita, przewidywalna. Od początku warto się nastawić na lekki styl okraszony wciągającą, wielowątkową akcją, która zaskakuje z każdym rozdziałem. Do tego należy dorzucić odrobinę absurdalnego humoru i w zasadzie mamy całą powieść Lena Vlahosa "Życie na poglądzie". Moja ocena tej powieście, to zdecydowanie 9/10. Serdecznie Wam ją polecam! Przeczytajcie koniecznie :)

"Bóg dał nam rozum i serce po to, żebyśmy sami umieli rozwiązywać swoje problemy."

października 23, 2017 No komentarze

Cześć kochani,
dziś będzie mój debiut jeśli chodzi o recenzję trzech powieści na raz. A dlaczego opiniuję aż trzy książki za jednym zamachem? Bo uważam, że tej serii inaczej się nie da zrecenzować. I choć książki przeznaczone są dla młodszego odbiorcy, to przyznam się Wam, że osobiście chętnie sięgam po takie pozycje od czasu do czasu. Trochę z racji tego, że lubię wracać do lat dziecięcych, a po trosze dlatego iż kiedyś sama z pewnością będę mieć własne dzieci i jeśli złapią bakcyla czytelniczego, to chciałabym im zaproponować od siebie jakieś książki. A zatem, dziś zabieram Was do krainy Erdas, gdzie królują Zwierzoduchy oraz Wielkie Bestie. :)

Kiedy Wydawnictwo Wilga zaproponowało mi zrecenzowanie poniższych pozycji, miałam w sobie pewną dozę zawahania. Co innego kiedy czyta się książki choć lekko zahaczające o nasz wiek, a co innego sięganie po pozycje typowo dla młodszego czytelnika. Mimo wszystko postanowiłam spróbować swoich sił. "Spirit Animals" jest dość specyficznym rodzajem serii, którą albo się pokocha od pierwszego tomiska, albo wręcz przeciwnie. Cała historia opiera się na grupie dzieciaków, które muszą uratować Erdas przed tajemniczymi siłami, skrywającymi się w mrokach. Każdy z dzieciaków ma swojego zwierzoducha, z którymi łączy ich specjalna więź. Niestety, więź ta stoi pod znakiem zapytania, ze względu na szalejące po świecie złe moce. Mimo wszystko Conor, Abeke, Meilin i Rollan, którzy należą do Zielonych Płaszczy, chcą z mroczną siłą walczyć i ją pokonać. Rozdzielają się i razem ze zwierzakami podróżują po Erdas próbując znaleźć sojuszników, którzy pomogą im uratować świat...



Gdy te trzy książeczki do mnie przyszły, byłam ogromnie zaskoczona jakością wydania. Nie dość, że w mojej ukochanej twardej oprawie, do tego dość spora czcionka - w żadnym wypadku niemęcząca czytelnika, to jeszcze na dodatek okładki są tak piękne, że aż otworzyłam usta z wrażenia. Jakość wydania niewątpliwie robi ogromne wrażenie i z pewnością może się spodobać dzieciakom sięgającym po te pozycje.

Co ważne "Spirit Animals" jest ciekawym projektem, w którym każda książka została stworzona przez innego autora. Można odczuć delikatne różnice w stylu pisania, jednak w bardzo umiejętny sposób autorzy potrafili wnieść do każdego z tomu coś od siebie, trzymając się przy tym głównego wątku. Zaskakujące było również to, że nie było błędów logicznych pomiędzy tomami, a przynajmniej niczego takiego się nie doszukałam. Potrafilibyście po kimś pisać powieść i ich dalsze losy? Ja raczej niekoniecznie :)

Spirit Animals. Upadek Bestii. Nieśmiertelni Strażnicy. 

Czyli innymi słowy tom I. Pozycja ta w ogóle mnie nie porwała i jeśli mam być szczera, gdyby nie fakt, iż miałam od wydawnictwa dwa kolejne tomy, możliwe, że nie zabrałabym się do czytania dalszych losów bohaterów. Kompletnie mi nie podszedł styl pisania Eliota Schrefera. Był momentami dość ciężki, akcja ślimaczyła się, dłużyła i nie potrafiłam się "wkręcić" w tę pozycję. Możliwe, że miał na to wpływ fakt, iż tak naprawdę "Spirit Animals. Upadek Bestii" jest jakby dalszą częścią cyklu o zwierzoduchach i jeśli wcześniej nie znaliśmy losów młodych bohaterów, to teraz zostajemy wrzuceni na głęboką wodę. I właśnie tak się czułam. Nie bardzo mogłam się odnaleźć w relacjach panujących pomiędzy bohaterami, jak i wydarzenia z początku się po prostu "nie kleiły", przez co swoboda czytania była dość ograniczona. Oceniałam ten tom na 7/10 i niewiele myśląc zabrałam się za drugi tom z serii.

Spirit Animals. Upadek Bestii. Spalona Ziemia.

Drugi tom został napisany przez Victorię Schwab, której styl pisania był jakby bardziej przyjazny czytelnikowi. Akcja nadal momentami się ślimaczyła, ale w tym tomie zrozumiałam dlaczego tak właśnie musi być - jest prowadzona w dwóch światach, pod ziemią i na ziemi, przez co urywając w najciekawszych momentach czytelnik jest niejako zmuszany do dalszego wertowania stronic powieści. Ale żeby nie było. To zmuszanie jest bardzo przyjemnym aspektem :)
Pamiętając wydarzenia z pierwszej części, szybciej udało mi się wejść w świat Erdas. Relacje pomiędzy bohaterami zaczęły się zazębiać i zaczęłam dostrzegać pewnego rodzaju sympatie między postaciami. W tej części bardzo polubiłam Rollana, a także Conora. Walka młodych bohaterów nie tylko ze złem, ale również z wewnętrznymi problemami, bardzo mnie ujęła. W dodatku tę książkę delikatnie skradła postać złego Zerifa, choć pojawiał się dość epizodycznie, który po ostrej walce skradał dzieciakom zwierzoduchy. Bardzo podobało mi się jak ten bohater został wyraziście nakreślony. Nie ma wątpliwości, kto w powieści jest złem wcielonym i z czym/kim przyszło walczyć młodym bohaterom. Moja ocena tej części to zdecydowane 9/10.
"Nie ma w życiu łatwych dróg, ale nie ma też i trudnych. Są tylko te, które wybieramy, i miejsca, do których one prowadzą."

Spirit Animals. Upadek Bestii. Powrót.

I dochodzimy do ostatniej książki, którą otrzymałam od Wydawnictwa Wilga. Trzeci tom, od którego w zasadzie nie potrafiłam się oderwać. Narracja jak i prowadzona akcja pozostaje bez zmian, czyli w dalszym ciągu skaczemy pomiędzy wydarzeniami pod ziemią jak i na powierzchni. Styl pisania Variana Johnsona jest bardzo dobry, przyjemny, nie męczy. Zachęcał wręcz do zagłębiania się w dalsze losy bohaterów.
"Nie rozmiar kamienia rzuconego do stawu decyduje o wpływie, jaki wywrzemy na świat, lecz wywołane przezeń na powierzchni fale."
Bardzo podobało mi się to minimalne napięcie wprowadzone przez autora. Wszystko zaczyna się sypać - Zerif ma co raz więcej sprzymierzeńców, a same więzi ze zwierzoduchami/bestiami i ich właścicielami zaczynają się osłabiać, no i do gry wchodzą Czerwone Płaszcze.
Ta część sprawiła, że przeczytałam ją w dwie godziny, wręcz pochłaniałam stronę za stroną i byłam ogromnie zawiedziona, że... to już właściwie jest koniec. Że teraz pozostaje czekać na kolejny tom.
"Pytanie przecież nie rani, lecz zadający je musi przygotować się na wysłuchanie każdej odpowiedzi, jakakolwiek by ona nie była."
Ocena tego ostatniego tomu to również 9/10 bez dwóch zdań. Świetnie napisana, dobrze utrzymany klimat i aż chce się więcej.

Podsumowując...

"Spirit Animals. Upadek Bestii" to niewątpliwie interesująca seria, choć mi z początku odbiła się czkawką, to z kolei pod koniec żałowałam, że nie mam następnego tomu :) Mogłabym określić, iż jest to swoiste połączenie Pokemonów z Władcą Pierścienia, w najlepszym i najbardziej pozytywnym aspekcie. Postacie zwierząt są aż nazbyt ludzkie, a więź jaka się tworzy między nimi, a dzieciakami sprawia, iż mi samej zachciało się posiadać zwierzaka.
Póki co, cała trylogia jest z gatunku tych, od których ciężko się oderwać i czytelnik pragnie się dowiedzieć, co wydarzy się na następnych stronach, w kolejnych rozdziałach, gdzie postacie dotrą i jakie spotkają ich kolejne przygody. Zdecydowanie serię polecam fanom fantastyki. Nie tylko tym najmłodszym, ale również i dorośli znajdą w tych książkach coś dla siebie :)
Polecam!
października 21, 2017 No komentarze

Autor: Sarah J. Maas
Tytuł: "Dwór cierni i róż"
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2016
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 524

Cześć kochani,
długo się zastanawiałam nad tym, czy w ogóle pisać recenzję tej pozycji, bo jakby nie patrzeć jej premiera była już jakiś (dłuższy) czas temu na naszym rynku, a i chyba wszystko na jej temat zostało już napisane/powiedziane. Mimo to, zdecydowałam się podzielić moją opinią o tej pozycji na przekór wszystkim i wszystkiemu. Miłego czytania :)


Krótko o treści...

Nastoletnia Feyra jest uzdolnioną łowczynią, która musi wspomóc ojca w nakarmieniu rodziny, polując w lesie na zwierzynę. Kiedy pewnego dnia zabija w lesie ogromnego wilka, wówczas jeszcze nie ma pojęcia, że tak naprawdę pozbawiła życia jedną z czarodziejskich istot - Fae. Wkrótce do jej chaty przybywa Książę Dworu Wiosny - Tamlin, który daje dziewczynie wybór za to, co zrobiła. Albo będzie musiała zginąć, albo udać się z księciem na jego dwór, gdzie pozostanie tam do końca życia... Czy Feyra wybierze życie w zamknięciu? Czy będzie w stanie pokonać strach i uprzedzenia wpajane jej od młodości względem bezwzględnych Fae?

Moja opinia...

Z Sarą J. Maas i jej stylem pisania miałam już styczność wraz z czytaniem "Szklanego tronu"(skądinąd pozycja ta nie została przez mnie zrecenzowana tutaj na blogu). Już wówczas przypadł mi do gustu. Jej lekkość pióra, a także wykreowany świat urzekł mnie na tyle, że zdecydowałam się ruszyć "Dwór cierni i róż". Pod tym względem się nie zawiodłam. Sarah J. Maas jest jedną z tych autorek, której świat przedstawiony pochłania czytelnika od pierwszych stron powieści.
Znajdziemy tutaj mnóstwo postaci fantastycznych, jakich wcześniej w życiu nie miałam styczności, opisane miejsca są cudownie pokolorowane słowem pisanym, a w dodatku historia nakreślona może niejedną osobę zauroczyć. 


Narracja w "dworach" jest pierwszoosobowa z perspektywy głównej bohaterki Feyry - tak nota bene świetnie imię dla postaci. Jest w niej sporo przemyśleń samej bohaterki, które z mojego punktu widzenia, wielokrotnie nic nie wnosiły do całej historii i można było odchudzić pozycję o kilkanaście stron. Poza tym sama akcja książki pozostawia wiele do życzenia. Przez pierwszą połowę tak się wynudziłam - praktycznie nic się nie działo! Fakt, autorka powoli nas wprowadza w świat nakreślony w tej pozycji, nie przytłacza mnogością informacji, buduje napięcie i gdy już mniej więcej wiemy kto jest w tej powieści "dobrym" a kto tym "złym, uderza w nas wątkiem, który w zasadzie ciągnie całą resztę za sobą.
Muszę oddać, że bardzo podobał mi się klimat tej w "dworach". Niby z jednej strony pojawiały się fragmenty sielanki i cukierkowości, z drugiej zaś autorka w najmniej oczekiwanym momencie tworzyła sceny z pociągającą mrocznością, która sprawiała że nie mogłam oderwać się od książki.

W zasadzie cała treść opiera się o trójkąt - Tamlin, Feyra, Rhsand. Ten ostatni pojawia się dopiero po jakimś czasie, ale widać od samego początku że iskrzy między Feyrą a nim, czego nie można powiedzieć o emocjach pomiędzy Tamlinem i główną bohaterką. Napiszę to kolokwialnie, Tamlin to takie ciepłe kluchy, które czasem są przyprawione odrobiną pieprzu - niekiedy ta mieszanka potrafiła mnie urzec. Natomiast Rhysand... To dosłownie drugi biegun. Jeśli jesteśmy w klimacie kulinarnym to jego porównałabym do dobrze przyprawionego befsztyka ;) Podobała mi się relacja Rhysa z Feyrą. Takie drobne dogryzanie miało swój urok, a jednocześnie czuć że księciu Dworu Nocy odrobinkę zależy na biednej człeczynie ;)


Niestety, książka pod względem cytatów wypada dość marnie. Nie znalazłam nic, co by przykuło moją uwagę na tyle, abym się z Wami podzieliła. Co do samego wydania, to również mam lekkie obiekcje. Choć okładka jest ciekawa, z ładnym wypukłym napisem, to brakuje mi choćby skrzydełek, które uchroniłyby egzemplarz przed uszkodzeniami.

I już prawie na sam koniec. Umiejscowienie tej pozycji wśród literatury młodzieżowej, niekiedy mija się z celem. Zdecydowanie nie jest to literatura dla młodzieży. Powiem więcej, wydaje mi się, że jest to fantastyczna baśń dla dorosłych, a przynajmniej dla osób, które skończyły 18 lat. Ja sama(choć dawno minęłam barierę szalonej 18-tki) miałam czasem momenty, iż robiło mi się niedobrze od opisywanych scen.

Moja ocena...

Jak dla mnie ta część nie zrobiła większego wrażenia i daję jej od siebie 7/10. Może według niektórych zasłuży ona na więcej, ja w niej oprócz miłej historii i kilkunastu stron bezsensownego tekstu przeżyć wewnętrznych nie znalazłam żadnej wartości dodanej. Czy polecam? Z pewnością się spodoba fanom Sary J. Maas oraz będzie to nie lada gratka dla osób lubujących się w gatunku szeroko pojętej fantastyki. 
października 17, 2017 No komentarze


Autor: Brigid Kemmerer
Tytuł: "Listy do utraconej"
Gatunek: młodzieżówka
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Ya!
Ilość stron: 400

Cześć kochani,
ostatnio tak przypadkowo się zdarzyło, że nie miałam czasu na czytanie młodzieżówek - więcej w moich łapkach było i nadal jest fantastyki. A zatem, kiedy wydawnictwo Ya! do mnie napisało z propozycją zrecenzowania tej książki, bez wahania się zgodziłam. Po przeczytaniu opisu, jeszcze bardziej się przekonałam do tego, że ta pozycja może być warta zainteresowania.
Nie przedłużając wstępu, zapraszam do przeczytania mojej opinii.

"To, że ktoś nie ryzykuje życia, nie znaczy jeszcze, że to co robi, jest daremne."



Krótko o treści...

Declan i Juliet to nietypowe nastolatki z liceum. Nad wyraz dojrzali, po przejściach rodzinnych, próbujący odnaleźć się w rzeczywistości. Pewnego dnia Juliet pozostawia na cmentarzu list skierowany do matki, który przez przypadek odnajduje Declan i pod wpływem impulsu postanawia odpisać. Z pozoru krótkie dwa słowa przeradzają się w listową, a później emailową znajomość. Czy w pewnym momencie oboje odważą się odkryć wszystkie karty i spotkają się w świecie realnym? A może już się widzą na szkolnych korytarzach i spotykają, ale przybierając maski nie do końca chcą siebie wzajemnie dostrzec?

Moja opinia...

Motyw pisania listów pomiędzy dwojgiem bohaterów jest ostatnio na topie. W wielu książkach młodzieżowych można znaleźć ten wątek, co nie znaczy, że jest zły. Wręcz przeciwnie. Wprowadza pewną nutkę tajemniczości i ciekawości. W książce "Listy do nieznajomej" autorka w bardzo ciekawy i umiejętny sposób potrafiła wpleść wątek pisanych listów(najpierw tradycyjnych, następnie elektronicznych), dzięki czemu akcja jak również i sama narracja są bardziej interesujące dla czytelnika. Jeśli już jesteśmy przy narracji, to jest ona pierwszoosobowa, ale, na całe szczęście!, z perspektywy obojga bohaterów dodatkowo równorzędnie przeplatana. Uwielbiam taki rodzaj prowadzenia historii opisanej w książce, kiedy mamy możliwość zaznajomienia się z dwoma perspektywami bohaterów, a przede wszystkim autor daje nam sposobność, aby ich poznać jako ludzi: ich podejścia do życia, upodobań czy też zachowań.
"[...] w słowach jest zawarta część duszy autora."
Zarówno Juliet jak i Declan są postaciami poniekąd niesztampowymi i nad wyraz dojrzałymi. Ona - żyjąca trochę z własnego wyboru w cieniu zmarłej matki - znanej fotografki, która jest jej idolką ponad wszelką miarę. On - młody buntownik, mający dwie twarze, obwiniający się o śmierć siostry, z bagażem trudnych wspomnień i nieprzyjemnej przeszłości. Z ich relacji musi powstać mieszanka wybuchowa. I choć z początku nie czuć żadnych sypiących się na prawo i lewo iskier pomiędzy nimi, to z czasem przekonałam się, że ich znajomość może doprowadzić do interesującej relacji. I jak to nie od dziś wiadomo są osoby, które chowają się za słowem pisanym, ale znajdziemy wśród nas i takich, co  potrafią się dzięki temu uzewnętrznić, przez co mamy sposobność poznania danego człowieka na nowo.



Co ciekawe Brigit Kemmerer nie postawiła wątku miłosnego na pierwszy plan, jak to zwykle bywa w młodzieżówkach. Znajdziemy tutaj raczej poszukiwanie własnej tożsamości, radzenie sobie z problemami życia codziennego. Do tego wszystkiego należy dodać zdradę wśród najbliższych, których się kocha, a w końcu przemianę niektórych bohaterów, bo i poboczne postaci również próbują walczyć z teraźniejszością, w której odzwierciedlenie mają ich problemy z przeszłości.
"Jest taka definicja obłędu, która mówi, że to powtarzanie wciąż tej samej czynności z oczekiwaniem innego rezultatu."
Rzadko mi się to zdarza, ale ta pozycja wycisnęła ze mnie łzy wzruszenia. Wydaje mi się, że miały na to wpływ i moje wspomnienia z lat młodości, ale przede wszystkim fakt, że w niektórych momentach potrafiłam się utożsamić z główną bohaterką. I chyba dlatego ta pozycja jest dla mnie na swój sposób wyjątkowa. Z pewnością zapamiętam ją na długo i jeszcze kiedyś do niej wrócę.


Jestem przekonana, że książka przemówi nie tylko do nastolatków. Jest w tej historii mnóstwo prawd życiowych, jak i trochę nostalgicznego podejścia do rzeczywistości. Oprócz wspomnianych już listów, autorka bardzo dużo czasu z całej książki poświęciła na aspekcie fotografii, który niejako był bardzo ważnym elementem w życiu Juliet. To w końcu ta pasja łączyła ją ze zmarłą matką, aby w końcu stać się terapią psychologiczną, dzięki czemu tak naprawdę się odblokowała i odkryła skrywane sekrety przez najbliższych.
"Każda fotografia zatrzymuje w czasie tylko chwilę. Nie wiemy, co naprawdę dzieje się z ludźmi, którzy na niej są. Podobnie jak nie wiemy, co dzieje się z fotografem. Ważne jest to, jak odbieramy to zdjęcie i nasze przypuszczenia, kto jest dobry, a kto zły. Ważne jest to, jak się czujemy, kiedy na nie patrzmy."


Moja ocena...

Podsumowując. Książka jest napisana w tak lekki i przekonywujący sposób, że z pewnością Wam muszę ją polecić. Ode mnie "Listy do utraconej" otrzymują ocenę 9/10! Przeczytajcie, a zostaniecie pochłonięci przez opisaną w środku historię.

"Słowa to tylko słowa. Używanie "słów na k" nie czyni jeszcze idiotą, podobnie jak skomplikowane słownictwo nie czyni nikogo inteligentem."

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki, bardzo chciałabym podziękować Wydawnictwu Ya!
października 11, 2017 No komentarze

Autor: Colleen Hoover
Tytuł: "It ends with us"
Gatunek: romans/obyczaj
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 352

"Taka już ludzka natura: stara rana się goi, a w jej miejsce powstaje nowa, świeża warstwa skóry."
Cześć kochani,
zazwyczaj jestem dość wybrednym czytelnikiem i uważam, że większość książek, które obecnie pojawiają się na rynku wydawniczym jest dość małostkowa. Nie ma w nich zawartych głębi, brak jakichkolwiek przemyśleń. Z rzadka są poruszane problemy życiowe albo są tak powierzchownie nakreślone, że szkoda się o nich rozpisywać. Z Colleen  i jej najnowszą powieścią jest wręcz odwrotnie. Dotyka najbardziej skrywanych i bolących wspomnień samej pisarki. Czy autorka potrafiła wybrnąć z trudnej tematyki? Zapraszam do lektury mojej opinii :)


"Wszyscy ludzie popełniają błędy. Lecz tym co determinuje czyjś charakter, nie są błędy, które popełnia, tylko sposób w jakie je traktuje - jako usprawiedliwienie bądź jako lekcję."

Krótko o treści...

Wydawać by się mogło, że Lily Bloom ma wszystko. Cudowną miłość, wspaniałego mężczyznę przy boku, firmę w którą pakuje całe serce. Prawda jest jednak taka, że za tą cudowną, idealną powierzchownością, nasza bohaterka skrywa ból i demony z przeszłości prześladujące ją w obecnym związku. Czy Lily odważy się stanąć przed samą sobą i zawalczyć o siebie?

Moja opinia...


Jak wiecie z Colleen miałam już niejeden raz styczność i jest ona jedną z tych autorek, co do których styl pisania jak i prowadzenie narracji bardzo mi odpowiada. Podobnie ma miejsce z książką "It ends with us". Autorka wykreowała cudowną historię, która chwyta za serce i jestem pewna, że pozycja ta, będzie jedną z kluczowych lektur w literaturze kobiecej. Colleen nakreśliła w niej problem, który pojawił się w jej życiu i o którym czuła potrzebę podzielenia się ze światem.



Zarówno Lily jak i Ryle mają swoją trudną przeszłość i skrywane tajemnice, na których opierają ich obecny acz skomplikowany związek. I jak to w związkach jest zawsze: są zarówno wzloty, jak i upadki. Bardzo mi się podobało to, że postaci nie są czarnobiałe, i nie są to osoby kierujące się określonymi ścieżkami. Oboje dają sobie furtkę. Lily wierzy, że Ryle jest dobrym człowiekiem i może się zmienić, natomiast Ryle pomimo idealnie stworzonej z lekka złudnej otoczki, walczy z własnymi demonami.

"Jako ludzie nie możemy zakładać, że uda nam się udźwignąć cały nasz ból. Czasami musimy się dzielić z tymi, którzy nas kochają, żeby nie paść z wyczerpania pod jego ciężarem."
Bardzo się cieszę, że autorka poruszyła tak ważny problem w książce jakim jest przemoc w związkach. Przemoc, która zwykle ma swoje podłoże już w dzieciństwie, jest wynikiem różnych czynników, które mają wpływ na teraźniejszość. Nie zawsze jesteśmy ją w stanie dostrzec, ponieważ kochamy tę drugą osobę i ciężko jest nam się od tego całkowicie odciąć. Niektórzy nie są w stanie, inni próbują, ale zwykle wracają do osoby, która je krzywdzi.
Wydaje mi się, że tę książkę powinni również przeczytać mężczyźni. Jest to problem, który dotyka dwie strony w związakch, niekiedy nieświadomie raniąc osobę, którą kochamy.
"To, że ktoś cię krzywdzi, nie oznacza, że możesz tak po prostu przestać go kochać. To nie czyny sprawiają najwięcej bólu, lecz miłość. Gdyby czynom nie towarzyszyła miłość, ból byłby trochę łatwiejszy do zniesienia."
Z jednej strony żałuję, że ją przeczytałam, z drugiej zaś dzięki niej zdałam sobie sprawę z kilku kwestii dotyczących związków i partnerstwa. Nigdy nie powinniśmy dać się zapędzić w przysłowiowy kozi róg pod względem emocjonalnym i przywiązania do drugiej osoby. I należy się odzywać oraz walczyć o siebie a także o najbliższych, bo prawda jest taka, że każdy z nas jest człowiekiem równym i każda namiastka przemocy powinna być szykanowana.



Ale Colleen oprócz nakreślonego problemu przemocy, również zwraca uwagę w książce "It ends with us" na wątek z Atlasem - chłopakiem, z którym Lily miała styczność w wieku nastoletnim. Autorka stworzyła postać, która pomimo problemów i załamania potrafi stanąć na nogi. Jest to bohater uparty i dążący do własnych marzeń. Daje nadzieję, że każdy z nas może je spełnić ciężką pracą i uporem. Bardzo fajnie, że Colleen postarała się mimo wszystko o tak pozytywną postać.

"Życie jest dziwne. Żyjemy tylko przez określony czas, więc musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby jak najlepiej wykorzystać dane nam lata. Nie powinniśmy ich marnować na czekanie na coś, co wydarzy się w odległej przyszłości albo nie wydarzy się w ogóle."

Bardzo podobała mi się konstrukcja książki. Z jednej strony mieliśmy główny wątek, z drugiej zaś główna bohaterka wracała do listów, jakie kierowała do Ellen (DeGeneres - znana z talkshow, nagrania dostępne również na youtubie). Ellen była jej swego rodzaju powiernicą, choć listy nigdy do niej nie dotarły, to Lily zawsze miała kogoś, do kogo mogła się wyżalić i opowiedzieć o problemach.

"Jeśli doświadcza się przemocy osobiście, nie jest tak prosto nienawidzić oprawcy, który przez większość czasu jest dla nas niczym dar z nieba."

Moja ocena...

Podsumowując. Czy polecam? Zdecydowanie tak! Zarówno kobiety jak i mężczyźni powinni tę pozycję koniecznie przeczytać, aby nie ranić się nawzajem i czasem zastanowić nad własnym postępowaniem. Moja ocena? 10/10! Bez dwóch zdań!

Za egzemplarz oraz możliwość wcześniejszego przeczytania bardzo chciałabym podziękować Wydawnictwu Otwarte.


października 09, 2017 No komentarze


Cześć kochani,
wracam do Was z kolejnymi ulubieńcami miesiąca. Wrzesień mi minął bardzo szybko i dość melancholijnie wśród książek i muzyki, ale nie będę przynudzać, tylko zapraszam do mojego podsumowania Września! :)

#ULUBIONA PIOSENKA

Piosenka, która mnie nastrajała we wrześniu, to była "Snow" Angusa & Julii Stone. Uwielbiam ten ich duecik, który zawsze wprowadza mnie w klimaty chillout'u, wyluzowania i ogólnego relaksu. Codziennie towarzyszyli mi w drodze do pracy i był to nawet sympatyczny spacerek :)




#ULUBIONY AUTOR


Colleen Hoover. Tak, wrzesień mi minął wraz z tą autorką i jej najnowszą powieścią, która będzie miała swoją premierę już w październiku. Jest to chyba jej najlepsza pozycja jaką do tej pory czytałam i z całego serca pokochałam. Jest również w mojej najlepszej piątce książek z tego roku i zapewne długo się to nie zmieni.

#ULUBIONA KSIĄŻKA


Jest to zdecydowanie "Blisko ciebie" Kasie West, którą uwielbiam i kupuję zawsze w ciemno. Odnoszę wrażenie, że z każdą kolejną pozycją wydawaną w Polsce jest z nią co raz lepiej pod względem kreowania bohaterów i prowadzenia narracji. Do stylu nie można się przyczepić, bo jeśli kojarzycie autorkę to wiecie, że pisze lekko, przyjemnie i nie męczy czytelnika nadmiernymi opisami. Tak, "Blisko ciebie" to mój numer jeden w tym miesiącu.


#ULUBIONY FILM

Dość długo się zastanawiałam nad tym, jaki film rzeczywiście przypadł mi w tym miesiącu do gustu i który to, mogłabym Wam polecić. Faktem jest, że nie obejrzałam ich zbyt wiele, ale chyba "Ghost in the shell" był tym, który skradł moje serce. Nie przepadam za Scarlett, ale w tym filmie odwaliła kawałek dobrego aktorstwa. Do tego należy dodać świetne efekty specjalne i soundtrack. Szczerze Wam polecam, jeśli jeszcze nie obejrzeliście, zróbcie to jak najszybciej.


#ULUBIONE JEDZENIE

Ten miesiąc zapamiętam ze smakiem wspaniałych i przepysznych rogalików mojej mamy. Smakują tak jak wyglądają, a cały sekret tkwi w dobrze wyrobionym cieście drożdżowym i marmoladzie różanej. Jeśli jesteście ciekawi przepisu, to z pewnością się z Wami nim wkrótce podzielę :)


#ULUBIONY PROFIL NA IG



We wrześniu totalnie oczarował mnie profil bookstagramowy @reviewjunkie Serdecznie polecam wszystkim, którzy jeszcze go nie znają. Iskra skradła mi serducho odkąd pierwszy raz ją ujrzałam :) Zajrzyjcie koniecznie!


#ULUBIONY BLOG





A jeśli chodzi blogi, to bardzo Was chciałabym zaprosić na świetny blog Pauli, którą możecie znać jako Readforrhys z instagrama :) Wstyd się przyznać, ale Paulę "poznałam" na insta dzięki booktourowi Agnieszki z magical-reading. xD Stałam się we wrześniu stałym gościem i jestem nim do dziś :) A Was serdecznie zapraszam na jej blog, jak również profil na instagramie :)


#ULUBIONA RZECZ

Moją ulubioną rzeczą we wrześniu zdecydowanie był zakupiony notes Leuchtturm 1917 w kolorze nordic blue, który to powoli przeradzam w Bullet Journal na rok 2018. Będzie pięknie, minimalistycznie i po mojemu.


I to by było na tyle z podsumowania września. Ciekawa już jestem co wpadnie do podsumowania października :)
Pozdrawiam serdecznie,
Katarzyna, czytamiogladam.pl
października 08, 2017 No komentarze
Newer Posts
Older Posts

Wyzwanie obieżyświata

Pod tym linkiem znajduje się więcej informacji na temat wyzwania czytelniczego, jakie sobie narzuciłam w 2019r.
Pewnie przejdzie ono również na 2020r., ale mimo wszystko zachęcam do zajrzenia na stronę :)

W I Ę C E J

Zajrzało tu już...

About me

About Me

Cześć!
Witaj w moim małym miejscu.
Serdecznie zapraszam cię do mojego świata, gdzie królują książki i filmy.
Zrób sobie herbatkę lub kawkę, złap za ciepły kocyk i spędź miło czas :)

Kasia, @czytamiogladam_pl

Instagram

Labels

10/10 2/10 3/10 4/10 5/10 6/10 7/10 8/10 9/10 film książka

Blog Archive

  • ►  2021 (1)
    • ►  września (1)
  • ►  2019 (33)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (6)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2018 (97)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (7)
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (7)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (11)
  • ▼  2017 (99)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (10)
    • ▼  października (11)
      • #70 Na krawędzi wszystkiego | Jeff Giles
      • 10 faktów czytelniczych o mnie.
      • #69 Czasami kłamię | Alice Feeney
      • #68 Życie na podglądzie | Len Vlahos
      • #67 Spirit Animals. Upadek Bestii. Tom I, II, III ...
      • #66 Dwór cierni i róż | Sarah J. Maas
      • #65 Listy do utraconej | Brigid Kemmerer
      • #64 It ends with us | Colleen Hoover
      • Ulubieńcy miesiąca - WRZESIEŃ
      • #63 Klucze | Adam Lang
      • #62 Blisko ciebie | Kasie West
    • ►  września (11)
    • ►  sierpnia (13)
    • ►  lipca (15)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (8)
    • ►  kwietnia (8)
    • ►  marca (2)

Created with by ThemeXpose