facebook instagram
  • Home
  • Książki
  • Przeczytane książki
  • Filmy
  • O mnie
  • Contact
  • Freebies

Blog recenzencki o książkach i filmach.


Cześć kochani,
czas na kolejny wpis z serii #CHILD'SRETURN, bo mam już małe zaległości, a zatem żeby nie przedłużać - zaczynamy! :)



Krótko o treści...

Bob Parr, niegdyś znany jako "Pan Iniemamocny" prowadzi spokojne, gnuśne życie. Pracuje w firmie ubezpieczeniowej oraz pomaga swojej żonie Helen w obowiązkach domowych oraz w wychowywaniu dzieci. Każdy członek rodziny posiada własną, niezwykłą moc. Ich dzieci nie wiedzą wszystkiego o dawnych zajęciach rodziców. Niespodziewanie jednak przed Iniemamocnym pojawia się szansa, by wrócić do branży i przeprowadzić bardzo niebezpieczną, tajną akcję na dalekiej wyspie i pokonać Syndroma. Parr skorzysta z niej z ochotą, ale długa przerwa w aktywności sprawi, że nie będzie to łatwe. Przy okazji wciągnie w wir zdarzeń całą rodzinę.

Zdjęcie pochodzi z bazy IMDb.

Moja opinia...

Kiedyś jak byłam młodsza, zrobiłam dwa podejścia do tej bajki - oglądałam ją na raty. Pamiętam jak przez mgłę, że to nie były moje ulubione klimaty. Przez lata moje zdanie na temat "Iniemamocnych" niestety się nie zmieniło. Troszkę liczyłam po cichu, że może to przez mój wiek, źle odebrałam treść, ale jednak nie... "Iniemamocni" nie zdobyli mojego serca ani za czasów młodości, ani obecnie.

Według mnie w tej bajce jest za dużo... przemocy. Tak, jestem raczej zdania, żeby najmłodszym jak najrzadziej pokazywać tego typu obrazy, które dzieciaki chłoną jak gąbka a następnie naśladują. 
Napiszę więcej, moim zdaniem jest to Marvel przeniesiony na animację i lekko podrasowany, aby dzieciakom się spodobało.

Zdjęcie pochodzi z bazy IMDb.


Twórcy po części poszli na łatwiznę zarówno biorąc pod uwagę animację jak i jej tematykę. Animacja jak na 2004 rok jest przytłaczająco słaba. Zdaję sobie sprawę, że choć minęło prawie 10 lat od pierwszej produkcji wykreowanej w technice animacji 3d, to jednak zarówno tło jak i postaci są bardzo ubogie. Brakuje tekstur, głębi, przez co wszystko wydaje się spłaszczone i bez wyrazu. 
Tematyka jest niestety również oklepana. Walka ze złem dobitnie ukazana poprzez schemat dobrzy bohaterowie, kontra źli, niekomicznie do mnie przemawia. 
Początek w tej bajce był zaskakujący i aż zaczęłam się zastanawiać skąd u mnie była wcześniejsza awersja do tego obrazu, ale im dalej w las, tym widziałam co raz więcej niepotrzebnych scen.

Na pewno "Iniemamocni" plusują polskim dubbingiem. Piotr Fronczewski jak Pan Iniemamocny, czy Kora grająca Ednę - dla mnie to mistrzostwo i aż chce się na koniec klasnąć w dłonie za niebywały kunszt. 

Moja ocena...

Niestety, ale nigdy to nie była i raczej nie będzie moja ulubiona bajka. "Iniemamocni" są dla mnie zmarnowanym potencjałem, którego nawet świetny dubbing nie uratował. Ocena? 5/10. 
sierpnia 28, 2018 No komentarze

Autor: K. Kloc - Muniak
Tytuł: "Substancja" 
Gatunek: thriller medyczny
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 316

Cześć kochani,
dziś przychodzę do Was z moim pierwszym patronatem. W zeszłym roku miałam ogromną przyjemność zrecenzować debiutancką powieść naszej koleżanki z bookstagrama - Klaudii Kloc - Muniak, której profil znajdziecie pod linkiem -> @klaudia_kloc_muniak 
Jej debiut tak bardzo mi się spodobał, że w ciemno wzięłabym wszystko, co wyszłoby spod jej pióra, ale jeśli kogoś ciekawi moja opinia na temat jej debiutanckiej powieści "gdybym jej uwierzył" to serdecznie zapraszam TU!
Nie przedłużając, czas na opinię na temat "Substancji".

"Niektóre odkrycia powinny na zawsze pozostać tajemnicą."

Krótko o treści...

Julia Przybysz ma talent do nauki i… wpadania w tarapaty. Świetnie zapowiadająca się studentka biotechnologii dołącza do koła naukowego, którego odkrycie ma zrewolucjonizować świat medycyny i stać się innowacyjnym lekiem. Tymczasem życie sześciorga ambitnych studentów zostaje przewrócone do góry nogami… Kiedy pojawiają się pierwsze ofiary, Julia przestaje wierzyć w przypadek. Dziewczyna będzie musiała rozpocząć grę, w której stawką okaże się jej własne życie.

Moja opinia...


Od samego początku wiedziałam, że "Substancja" nie będzie kontynuacją książki "gdybym jej uwierzył", a w zasadzie jej prequelem — sama autorka mnie o tym na wstępie uprzedziła. Szczerze mówiąc, Klaudia dokonała bardzo ciekawego zabiegu — rodem z filmów z serii Gwiezdnych Wojen, kiedy to najpierw dostajemy główną historię, aby po trzech częściach dowiedzieć się i zrozumieć postępowanie niektórych postaci w trylogii przed głównym wątkiem. I tak właśnie jest z "Substancją". Wracamy do bohaterów, których mieliśmy okazję poznać w "gdybym jej uwierzył". Może to i dobrze, że właśnie w takiej kolejności książki zostały napisane i wydane? Jest z pewnością ciekawiej. Fajnie było wrócić oraz poznać przeszłe wydarzenia jakie miały miejsce pomiędzy Julką a Kamilem.



Zarówno styl pisania, jak i narracja pozostały bez zmian, co uważam za warte podkreślenia, gdyż ukazuje to, jak Klaudia jest konsekwentna w tym, co robi. Narracja trzecioosobowa, równie interesująco trzyma w napięciu, co historia wymyślona przez autorkę, która jest przekazana w tak lekkiej formie, że nie sposób się oderwać od lektury. Uwierzcie mi, książka ta pochłonie Was na kilka dobrych godzin!
"Substancja"została podzielona na rozdziały, gdzie każdy z nich skupia naszą uwagę na innym bohaterze z zespołu badawczego. Jest to o tyle ciekawy zabieg, że autorka daje nam możliwość lepszego poznania danej osoby, aby w którymś momencie ukrócić nasze poczucie spokoju i przyzwyczaić się do istnienia określonej postaci.
Narracyjnie tym razem nie mamy sinusoidy jak w książce "gdybym jej uwierzył", a raczej wykres góra — dół. Co chwile coś się dzieje, akcja ciągle gdzieś gna, aż do punktu kulminacyjnego, który wyskakuje poza skalę emocjonalną. Już dawno tak się nie bałam o główną postać, przez co trochę mi ulżyło pod koniec czytania.

Dzięki temu, że "Substancja" została napisana niejako po książce "gdybym jej uwierzył", mamy okazję poznać Julkę i Kamila z innej strony — młodzieńczej i odrobinę beztroskiej. Wiele też puzzli dopasowało się do pytań, jakie kłębiły mi się po przeczytaniu debiutanckiej powieści Klaudii.

Jednak "Substancja" to nie tylko historia Julii i Kamila. To też mnóstwo postaci całkiem nowych postaci pobocznych jak choćby podkomisarz Karol Mucha. Klaudia świetnie oddała charakter pracy policji, wręcz idealnie — nie wiem, w jakim stopniu był to jej wymysł wyobraźni, a w jakim stopniu praca badawcza do książki :)
Warto zwrócić uwagę również na inną postać — Adama Tokarczyka, który wręcz jest przesiąknięty nie tyle złem, ile zachłannym uczuciem władzy. Gdzieś zatracają się w nim wartości oraz człowieczeństwo. Z pewnością stanowi on kontrast dla Julki i pozostałych osób z ekipy badawczej.



W najnowszej powieści Klaudii Kloc - Muniak nie brakuje niczego. Jest akcja, są świetnie nakreślone postaci, są tajemnice, intrygi i aż do samego końca trzyma nas w napięciu.
Jeśli mogę od siebie coś Wam doradzić, to lepiej zacznijcie czytać książki Klaudii od "Substancji". Będziecie mieli zdecydowanie mniej pytań i wszystko Wam się ułoży w jednolitą całość.

Moja ocena...

Czy ta historia mogłaby się wydarzyć naprawdę? Czy grupa studentów, byłaby w stanie stworzyć substancję, która mogłaby zagrozić życiu ludzkiemu? Pewnie tak. I dlatego "Substancja" sprawia, że historia w niej opisana jest tak prawdziwa oraz rzeczywista. Kto wie, czy gdzieś w polskiej uczelni, nie ma grupy studentów, którzy pracują nad substancją ratującą ludzkie życie...
Według mnie ocena za tą powieść nie może być niższa niż 9/10. Z całego serca Wam ją polecam. Przeczytajcie, a z pewnością nie pożałujecie!

A za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu Novae Res.


sierpnia 23, 2018 No komentarze


Ostatnimi czasy Netflix zaskakuje mnie dosyć wysokim poziomem swoich produkcji oraz tym, że zaczyna się kierunkować względem młodszego widza, co jest zrozumiałe ze względu na zastrzyk finansowy, jaki niewątpliwie ta grupa wiekowa może im przysporzyć. Dlatego też zdecydowałam się porównać dwa filmy z ostatniego półrocza. Oba powstały na podstawie książek, które w blogosferze oraz na bookstagramie nie przeszły bez echa.
Zdaję sobie sprawę, że to porównanie może nie być do końca obiektywne, bo nie miałam okazji przeczytać książki The kissing booth, natomiast w przypadku To all the boys... przed obejrzeniem filmu zapoznałam się z twórczością Jenny Han. Postaram się jednak w tym przypadku rozgraniczyć filmy oraz książki.

Zacznijmy może od trailerów i od treści.


 

Oba filmy są zdecydowanie skierowane do młodzieży licealnej, która jest w ostatnich klasach. Niby są przed ważnym zakończeniem pewnego etapu w nauce, z drugiej zaś zauważalny jest trend, iż najistotniejsze dla nich są zauroczenia, zakochania oraz... zabawa. Niby okej, bo jeśli spojrzymy wstecz, to od zawsze twórcy filmów dla nastolatków właśnie w ten sposób zaginali rzeczywistość.

W obu przypadkach główną postacią jest młoda dziewczyna z pewnymi problemami. Wyczuwalny jest brak kobiecego wzoru do naśladowania w ich otoczeniu, przez co dziewczyny są w pewnym stopniu zagubione i muszą same poradzić sobie z troskami. W obu przypadkach sprawa również rozchodzi się o chłopaka, w którym się zadurzają. Oczywiście, wątki te są przeurocze, dość cukierkowe i nie skłamię jeśli stwierdzę, że miałam momenty, aby wrócić do czasów nastoletnich. 

 
Zdjęcia pochodzą z bazy IMDb.

W sytuacji głównych aktorek należy zrobić pewną pauzę i zatrzymać się na moment. Zostały tak świetnie dobrane, że muszę przyznać, iż spece od castingów odwalili kawał dobrej roboty. Zarówno Joey King(The kissing booth) jak i Lana Condor(To all the boys...) skradły w całości moje serce. Ich mimika twarzy, drobne gesty, czy też gra aktorska... Nie dawało się w tym aspekcie wyczuć ani krzty sztuczności. Jakby te role były napisane specjalnie dla nich - jakby one były właśnie tymi postaciami.

W obu filmach mamy przykłady tzw. trójkątów, gdzie jest jedna dziewczyna oraz dwie postaci męskie. W The kissing booth są to bracia, natomiast w To all the boys spotykamy się z sąsiadem głównej bohaterki oraz kolegą z dzieciństwa. Do tego należy wspomnieć, iż w obu filmach pojawia się wątek tajemniczości - sekretnego układu pomiędzy postaciami, który to dodaje pewnego smaczku w głównym plocie.

Bardzo fajne było to, że The kissing booth jak i To all the boys nie były nachalne oraz ciężkie. Pojawiał się lekki humor, niewymuszony, przez co w obu przypadkach można było się świetnie bawić i nie czuć presji oraz znużenia. 

W kwestii aspektu, który z tych filmów był bardziej "ambitny"(choć ciężko mówić o czymś takim w lekkich filmach dla młodzieży) bądź też bardziej wymagający, muszę postawić szalę zwycięstwa dla To all the boys. Wydaje mi się, że budka z całusami była zabawna i dość słodka, ale to listy w głównej mierze mnie totalnie urzekły, choć momentami i ten element wydawał mi się mocno naciągany, a tłumaczenie głównej bohaterki dość... pokrętne :)

Z drażniących aspektów, to w The kissing booth denerwowała mnie różnica wzrostu pomiędzy głównymi postaciami. Niby między Joey a Jacobem jest tylko 30cm różnicy, ale przy różnych scenach pocałunków bądź gdy szli obok siebie wyglądało to przekomicznie - jakby Jacob miał siostrę, którą odprowadza do przedszkola.
Natomiast w To all the boys najbardziej mnie denerwowała kolorystyka filmu - był jak dla mnie za bardzo niebieski. O rozbieżnościach z książką nie będę wspominać - tak jak napisałam na wstępie, ale też mnie strasznie denerwowały.

I już na sam koniec, uważam że warto zwrócić uwagę na aktorkę grającą w To all the boys postać Kitty Covey - jest to młodziutka aktorka Anna Cathcart, która świetnie wpisała się w styl filmu i idealnie odegrała postać. Właśnie taką sobie wyobrażałam Kitty, kiedy czytałam książkę!

Podsumowując...

Jeżeli szukacie filmu lekkiego, niewymagającego, ale jednocześnie wciągającego lub tęsknym wzrokiem spoglądacie do czasów nastoletnich, to zdecydowanie polecam oba filmy. Zarówno przy "The kissing booth" jak i "To all the boys I've loved before" fajnie się bawiłam i zdecydowanie szybko mi przy nich minął czas. Oba na filmwebie dostały 6/10 co oznacza niezłe produkcje, bo właśnie takie były. 

Oglądaliście oba filmy? Jakie macie zdanie o obu produkcjach?
sierpnia 22, 2018 No komentarze

Autor: A. Gruszczyńska
Tytuł: "Super Laska. Skończ z dietetyczną recydywą!" 
Gatunek: poradnik
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: SQN
Ilość stron: 226


Cześć kochani,
dawno na blogu nie było żadnej opinii poradnika, więc postanowiłam to zmienić. Ja do tego gatunku podchodzę raczej sceptycznie i musi mnie temat wyjątkowo zainteresować, aby po taki rodzaj literacki sięgnąć. Właśnie dlatego zdecydowałam się na "Super laskę. Skończ z dietetyczną recydywą!", mając nadzieję na to, że dowiem się czegoś odkrywczego w temacie diet czy też zdrowego odżywania. Ale czy rzeczywiście tak było?


Krótko o treści...

Cześć! Tu Ania!
Jestem SuperLaską! Skąd to wiem? Bo skończyłam z recydywą!
Jak to zrobiłam? Wyrzuciłam z głowy diety po latach walki ze swoim ciałem i zaburzeniach. Teraz prowadzę bloga „Wilczo Głodna”, gdzie uczę kobiety samoakceptacji. Do tego jem jak najwięcej nieprzetworzonych produktów – przecież takie jedzenie jest dla nas naturalne od tysiącleci. Dopiero przez ostatnie sto lat my, ludzie, wywróciliśmy nasze jadłospisy do góry nogami. Ale czas wrócić do tego, co dla nas najlepsze!
Nie jest ci potrzebna żadna dieta, tylko zdrowe podejście.
Chcesz zostać SuperLaską taką jak ja? Zajrzyj do środka.

Moja opinia...

Z tego co zdążyłam przeczytać o samej autorce, "Super laska..." nie jest jej pierwszą książką z tego gatunku. Wcześniej na polskim rynku ukazały się "To nie jest dieta" oraz "Ja. Wersja 2.0", jednakże z racji czasu, gdzieś mi te pozycje umknęły, więc będę musiała się oprzeć na tej jednej książce.


Zacznę może od pozytywnych aspektów, jakie mi się od razu rzuciły podczas lektury tej książki. Zdecydowanie jest to pozycja, która pomaga zrozumieć pewne mechanizmy, jakie zachodzą w naszych organizmach. Autorka w bardzo klarownie i przystępnie przekazuje nam wiedzę, która niejedną osobę na lekcjach biologii potrafiłaby zanudzić.
Ciekawie jest również prowadzona narracja w formie zadania pytań i odpowiadania na nie, dzięki czemu szybko się czyta i momentami mamy wrażenie, jakbyśmy prowadzili z kimś rozmowę.

Interesującym aspektem były ćwiczenia i zadania, które co jakiś czas pojawiały się w książce, mające za zadanie nas zmotywować i zastanowić się nad dotychczasowym podejściem do jedzenia. Powiedziałabym, iż jest to raczej połączenie motywatora ze sporą dawką wiedzy. Z pewnością oba aspekty przydadzą się osobie, która jeszcze nigdy nie próbowała diet, natomiast osoby ze sporym zastrzykiem wiedzy mogą się na tej pozycji przejechać. Ja, jako taka osoba, która próbowała różnych diet, również z różnym skutkiem, może Wam powiedzieć, że na rynku znajdziecie zdecydowanie ciekawsze poradniki, zawierające bardziej merytoryczną wiedzę.

Bardzo fajnym elementem pojawiającym się co jakiś czas w książce były również kolorowe grafiki. Ogromne brawa się w tym miejscu należą ilustratorce Angelice Szczepaniak, której to ilustracje wzbogaciły tekst Anny Gruszczyńskiej. Myślę, że dodały książce wartość dodaną. Sprawiły, że tekst czytało się szybko, a sama lektura stała się bardziej dynamiczna i charakterystyczna.

Jedynym minusem jaki widzę w tej powieści, to dość ograniczone grono odbiorców. Przez całą pozycję odnosiłam wrażenie, jakby była ona kierowana do młodzieży, jeszcze nie do końca ukierunkowanej, z nikłą wiedzą na temat zdrowego trybu życia. Jednak mimo to, całość wydaje się być skończonym produktem. Ale czy polecam? Może dla osoby niedoświadczonej i rozpoczynającej swoją przygodę ze zdrowym trybem życia - tak. Pozostali czytelnicy mogą się mocno na tej pozycji zawieść.

Moja ocena...

Według mnie uczciwą oceną tej powieści będzie 5/10. Osobiście niczego nowego z niej nie wyniosłam, ale fajnie było przebrnąć przez jej lekturę i trochę odświeżyć sobie wiedzę. Jak dla mnie była to książka na jeden wieczór i pewnie szybko o niej zapomnę.

A za możliwość przeczytania i zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu SQN.


sierpnia 21, 2018 No komentarze

Cześć,
kilka dni temu rozpoczęłam nowy cykl/zabawę na instagramie, której przedłużeniem będą oczywiście opinie na blogu. Cykl ten postanowiłam nazwać #CHILD'SRETURN, czyli czas na powrót do świata dziecka - bajek oraz animacji.
Co kilka dni będę losować bajkę ze świata Pixara oraz Walta Disneya, a po jej obejrzeniu opiniować na blogu. Oczywiście wszystkich chętnych zapraszam do zabawy. Nie musicie wrzucać nigdzie recenzji, ale jeśli chcecie dołączyć do oglądania, to serdecznie zapraszam :)

Na pierwszy rzut wylosowałam "Wielką szóstkę" - bajkę z 2014 roku. Zacznijmy może od trailera...




Przy tej bajce należy pamiętać, że jest ona zainspirowana komiksem o tej samej nazwie, która to... delikatnie różni się od oryginału. Ale jak to zwykle jest z adaptacjami książkowymi na dużym ekranie, stwierdziłam że odetnę się od tego co pojawia się w komiksie od tego, co nam proponuje Studio Animacyjne Disneya.

Krótko o treści...

"Wielka szóstka" to najnowsza komedia twórców "Krainy lodu", inspirowana komiksem Marvela o tym samym tytule. Pełna humoru opowieść o niezwykłej przyjaźni pomiędzy młodym geniuszem Hiro a jego robotem o wielkiej posturze i wielkim sercu, Baymaxem. Wypadek podczas pokazów robotyki staje się początkiem serii wydarzeń zagrażających bezpieczeństwu całego miasta San Fransokyo. Pragnąc odkryć źródło zagrożenia i aby zapobiec zbliżającej się katastrofie, Hiro wraz z przyjaciółmi - nieustraszoną ryzykantką, neurotycznym miłośnikiem porządku, genialną chemiczką, zwariowanym fanem komiksów oraz nieco nadopiekuńczym Baymaxem - tworzy Wielką Szóstkę ultranowoczesnych bohaterów. Czy nowoczesne technologie i  przyjaźń wystarczą, by pokonać tajemniczego przeciwnika?

Zdjęcie pochodzi z bazy IMDb.

Moja opinia...

W związku z tym, że bajki samej w sobie w ogóle nie kojarzyłam, to zdecydowałam się na obejrzenie trailera, który... rozłożył mnie na łopatki pod względem humoru. Czegoś takiego się nie spodziewałam i sprawił on, że nabrałam jeszcze większą chęć na obejrzenie bajki.

Bardzo fajną postacią okazał się Hiro, który według mnie był jedną z postaci przodujących. Bardzo ciekawie została wykreowana jego przemiana - od chłopca mającego w zasadzie beztroskie życie, do młodzieńca, który musi sobie poradzić ze stratą a tym samym i z zemstą. Hiro nie można nie lubić. Od samego początku sprawia wrażenie sympatycznego chłopca. Posiada on oczywiście swoje wady, ale dzięki temu jest bardziej ludzki. Do tego dubbingujący głosem Jakub Zdrójkowski zrobił naprawdę świetną robotę i choćby dla niego warto obejrzeć cały film.

I choć Hiro był postacią, w okół której toczy się cała historia, to jednak uważam, że Baymax skradł cały film. Jest to postać, która w tak cudowny sposób została wykreowana przez Zbigniewa Zamachowskiego, że choćby z tego powodu powinniśmy tę animację obejrzeć.
Niby z jednej strony Baymax jest robotem, dla którego emocje są obce, jednak z drugiej przez całą bajkę widać jak się uczy, jak powolutku tlą się w nim uczucia, które przy scenie kulminacyjnej dają swój upust.

Zdjęcie pochodzi z bazy IMDb.

Ale żeby nie było zbyt kolorowo, animacja ta posiada kilka słabszych elementów. Po pierwsze przy niektórych scenach czuć było, że autorom brakowało pomysłu - szczególnie przy walkach czy pościgach - były jak dla mnie zbyt mocno wydłużone. Innym słabszym pomysłem stanowiły postaci poboczne. Nie mówię tu o oczywistych "złych" bohaterach, ale kompanach Hiro. Kiedy jeszcze Fred dawał radę i potrafił zaskoczyć, tak pozostała trójka stanowiła raczej miłe tło i dopełnienie, aniżeli wprowadzały wartość dodaną.

Z pozytywów szczególnie należy wspomnieć o scenie "pijanego" Baymaxa. Szkoda, że autorzy nie zdecydowali się jej wydłużyć i bardziej rozbudować. Była to chyba najlepsza scena w filmie.
Należy też wspomnieć o ciekawym i zaskakującym biegu wydarzeń. Zdecydowany zwrot w scenie kulminacyjnej również należy do plusów tej animacji.

Oczywiście animacji nie byłoby bez grafików. Bez trudu rozpoznamy charakterystyczne miejsca w San Francisco czy Tokyo. Bardzo podobała mi się kolorystyka i dbałość o szczegóły. Ciekawe było również, że roboty zyskały wyższy poziom i częściowo zostały sprowadzone do zwierzątek domowych - było to niewątpliwie interesujące doświadczenie.

Zdjęcie pochodzi z bazy IMDb.

Podsumowując...

Jest to bardzo przyjemna animacja, do której z pewnością jeszcze kiedyś wrócę. Posiadała humor, świeżość, twórcy ukazali roboty jako bohaterów z uczuciami. Bajka sama w sobie potrafiła zaskoczyć i obejrzenie jej nie było stratą czasu, a raczej przyjemną rozrywką. Uważam, że ocena 7/10 będzie bardzo uczciwa.

Oglądaliście "Wielką szóstkę"? Jakie macie wrażenia po tej animacji?
sierpnia 15, 2018 No komentarze

Autor: S. Franson
Tytuł: "Jak upolować pisarza" 
Gatunek: literatura obyczajowa
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 384
Tłumaczenie: Joanna Dziubińska

Cześć,
jakiś czas temu zachęcona hasłem, jaki pojawił się na okładce książki "Diabeł ubiera się u Prady na dzisiejsze czasy", stwierdziłam, że chętnie podejmę się recenzji książki Sally Franson "Jak upolować pisarza". Serdecznie zapraszam do lektury ;)



Krótko o treści...

Jest bezwzględna. Jest bezczelna. Nie polubisz jej od razu. 
Casey Pedergast jest dyrektorką kreatywną agencji reklamowej. W świecie brandów i marek czuje się jak ryba w wodzie i bezwzględnie pnie się po szczeblach kariery. W wolnych chwilach czyta. Głównie Instagrama. 
Kiedy jej szefowa wpada na genialny pomysł zatrudnienia pisarzy do kampanii reklamowych, Casey ma pozyskać najbardziej gorące nazwiska świata literatury. Ale gdy pierwszą ofiarą ma być przystojny pisarz Ben, sprawy mogą się łatwo wymknąć spod kontroli. 
Co wyniknie z polowania Panny Ambitnej na Przystojnego Pisarza? Kto zyska, a kto straci na zderzeniu wielkiego świata literatury i reklamy? I czy jest tam miejsce na miłość?
(Opis pochodzi ze strony Wydawnictwa Znak)

Moja opinia...

Dawno nie spotkałam się z taką książką, która wzbudziłaby we mnie takie emocje! Nie mam tu w żadnym wypadku na myśli palety tych pozytywnych. Wręcz wielokrotnie podchodziłam do powieści z nadzieją, że jednak coś się zmieni -niestety, próba była skazywana na fiasko.

"Kiedy cierpimy, zwłaszcza z powodu czegoś, co właśnie się dzieje, trudno nam uwierzyć, że ktokolwiek jest w stanie nas zrozumieć, nawet jeśli przeszedł dokładnie przez to samo."

Najgorsze chyba jest to, że nic nie wskazywało na to, aby powieść miała aż tak mnie zawieść. Opis wydawał się zachęcający, okładka była nawet ciekawa i do tego polecajka od Lady Margot, na której dotychczas się nie zwiodłam. Wszystko to, tak strasznie wpuściło mnie w maliny, że aż jest mi żal spędzonego czasu przy tej powieści.

Czuję wewnętrzną walkę, pisząc tę opinię, bowiem z jednej strony wszystko się zgadza — mamy tu produkt dobry, skończony — co prawda nie wybitny, ale chyba nie takie było założenie autorki, natomiast z drugiej jest wiele rzeczy, które mnie jako czytelnika, strasznie denerwowały.
Sally Franson ma specyficzny styl pisania. Jest to ten rodzaj pióra, którego szczerze nie lubię w książkach, bo polega on na tym, że autor wciąga nas w daną sytuację, po czym w jej trakcie dodaje mnóstwo nietrzymających się kupy wątków, aby... wrócić do pierwszej myśli i prawdę powiedziawszy zmusza czytelnika do zastanowienia się, o czym była mowa na samym początku. To jest tak denerwujące, że kiedy spotykam się z czymś takim, to najczęściej odkładam książkę na bok, bo szkoda mi czasu.
W tym miejscu należy wspomnieć również nierównowadze na rzecz opisów i przemyśleń głównej postaci. Zdecydowanie za dużo treści, a za mało akcji. Do tego tęsknym wzrokiem wyczekiwałam każdego kolejnego dialogu, bo były takie fragmenty w tej pozycji, gdzie narracja zniechęcała do dalszego czytania.
Prawda jest też taka, że praktycznie całą powieść nic się nie dzieje, a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Niby główna bohaterka jeździ po stanach, zachęca autorów do podpisania umów z agencją i sponsorami, ale w większości nie ma to odniesienia dla dalszych wydarzeń. Tylko troje autorów w dalszej części się pojawia, ale reszta? Nie do końca rozumiem ich sens. Autorka miała podpisaną umowę na ileś set stron i musiała się z tego wywiązać? Bo innego racjonalnego wytłumaczenia nie jestem w stanie znaleźć.
"[...] homogeniczność jest źródłem rasizmu, ale pomaga się nam też dogadywać. Różnice, w tym inteligencja lub talent, są korygowane, tak żeby nikt się nie wybijał i nie ośmielił się wyjść przed szereg. Wszyscy czują się komfortowo, bo nikt się nie wyróżnia."

Dawno też nie spotkałam się z taką sytuacją, kiedy to postaci drugoplanowe bardziej by mi się spodobały niż główna bohaterka. Chyba jest to pierwszy taki przypadek. Casey Pendergast przez 90% książki sprawia wrażenie typowej osoby, której ma syndrom władzy i zadzierania nosa. Miałam wielokrotnie wewnętrzną ochotę potrząsnąć dziewczyną, aby się opamiętała. Casey została złapana w typowe sidła wyścigu szczurów i gdyby nie pewien przykry incydent, przypuszczam, że nieprędko by się opamiętała.
Za to bardzo podobała mi się Susan, Ellen, Ben oraz pojawiający się na sam koniec epizodycznie Chris. W zasadzie, gdyby nie te postaci, to pewnie szybko bym zrezygnowała z czytania, ale także z dokonania opinii.



Oczywiście w książce "Jak upolować pisarza?" znajdziemy wiele wątków, które teoretycznie powinny nas zachęcić do lektury tej powieści, ale zostały one zepchnięte do kąta. Bo i pojawia się tu wątek miłości, utraconej oraz odbudowywanej przyjaźni. Jest też próba odnalezienia swojego miejsca na świecie, czy choćby niby główny punkt, ale potraktowany po macoszemu - krzywdzenie i zszarganie opinii niczemu winnej kobiety, na rzecz ogromnego ego pewnego mężczyzny.

Wiecie co tak naprawdę uratowało tę pozycję? Cytaty. Jest to ten aspekt, który sprawia, że mam wewnętrzny konflikt. Na całej linii książka zawodzi, a mam zaznaczonych w niej siedem fajnych cytatów, które z pewnością zapamiętam na długie lata. Jest to przekomiczna i dość absurdalna sytuacja, która zdarzyła mi się po raz pierwszy, odkąd dokonuję opinie na blogu.

"Książki, [...], nigdy nie zawodzą. To najlepszy rodzaj ucieczki, bo zamiast odciągać cię od siebie samego, będą wokół ciebie krążyć i na koniec zawsze cię do siebie przywiodą i pomogą nie tylko spojrzeć na sytuację świeżym okiem, ale także przyjrzeć się na nowo samemu sobie."


Moja ocena...

Według mnie książka zasługuje na naciągane 5/10. Jest to tak zwany średniak z dolnej półki i oprócz wspomnianych wyżej cytatów, pewnie szybko o tej pozycji zapomnę. Niestety, ani fabuła, ani jej forma do mnie nie przemówiła i tym razem nie polecę jej nikomu do przeczytania - czytacie na własne ryzyko :)

A za możliwość recenzji oraz przeczytania, chciałabym podziękować Wydawnictwu Znak.


sierpnia 09, 2018 No komentarze

Autor: K. Cleveland
Tytuł: "Muszę to wiedzieć" 
Gatunek: thriller szpiegowski
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 352
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik


Cześć kochani,
dawno nie było na blogu opinii dotyczącej jednego z moich ulubionych gatunków - a mam tu na myśli thrillera. Tym razem pokusiłam się o książkę od wydawnictwa WAB, które szukało dodatkowych recenzentów na ig. Zgłosiłam się bez wahania, bowiem czytałam kilka pochlebnych opinii. Czy nie były przypadkiem na wyrost?

Krótko o treści...

Vivian Miller to matka czwórki dzieci, szczęśliwa żona idealnego ojca i męża Matta i analityczka CIA w pionie zajmującym się kontrwywiadem, a konkretnie działalnością rosyjskich szpiegów na terenie USA. Vivian rozpracowuje temat uśpionych agentów Rosji, udaje jej się dotrzeć do zawartości komputera Yuriya Yakowa, podejrzanego o bycie centrum komórki. Historia nabiera rozpędu, kiedy ku własnemu przerażeniu Vivian w folderze ze zdjęciami pięciu "uśpionych" znajduje się portret swojego męża Matta….
(opis pochodzi ze strony książki Wydawnictwa WAB)


Moja opinia...

W zasadzie pierwszy raz spotykam się z taką koncepcją na thriller, który zdradza, choć odrobinkę co się dzieje za drzwiami CIA. Oczywiście, mam tu świadomość, że autorka mogła popłynąć, ale dla takiego laika w tym temacie jak ja, było to nad wyraz ciekawe doświadczenie.

"Czasem wydaje nam się, że ukrywając prawdę, chronimy tych, których najbardziej kochamy."

"Muszę to wiedzieć" jest książką, która trzyma poziom od samego początku do końca. Nie było momentu, w którym mogłabym stwierdzić, że jednak to nie jest to, czego oczekiwałam, a miałam spore oczekiwania po przeczytaniu kilkunastu opinii.
Karen Cleveland zdecydowała się w swojej powieści na narrację pierwszoosobową, która skupia naszą uwagę na życiu głównej bohaterki — Vivian. Dzięki temu mamy w wielu miejscach poczucie zagubienia, zauważalny jest brak zaufania do otoczenia przez naszą główną postać, zostajemy wraz z nią wciągnięci w sidła świata knowań, spisków oraz towarzyszymy jej podczas trudnych rozterek natury moralnej.

Bardzo podobał mi się język użyty w książce. Niekiedy zdania były krótkie, wręcz szarpane, oddające charakter danej sytuacji — niepokoju, przerażenia czy wręcz obaw, co będzie dalej. Momentami w książce jest zaburzona proporcja pomiędzy dialogami a narracją, ale ta druga jest tak poprowadzona, że nie ma możliwości, abyśmy się nudzili. Wręcz przeciwnie, pierwszy raz mi się zdarzyło, aby narracja była równie ciekawa, co dialogi.

Na pewno mocną stroną jest postać Vivan — choć miała swoje słabsze momenty i czasem zastanawiałam się, dlaczego i w jaki sposób dostała się do CIA z takimi cechami charakteru — nie będę ukrywać, była dość uległa, wręcz zachowywała się, jakby każdy mógł na nią wpłynąć swoim zdaniem. Jednak mimo wszystko na koniec pokazała charakter i to mi się w niej najbardziej spodobało. Z kolei jej mąż — Matt był takim bohaterem, którego od samego początku nie za bardzo polubiłam i moje przeczucie się nie myliło. Pod płaszczem kochającego męża, kryła się osoba, której Vivian do końca nie znała.
Ale zdecydowanie pozytywnie odebrałam to, że autorka skupiła się również na postaciach pobocznych, które potrafiły się wyróżnić i posiadały swój własny koloryt, a nie były tłem dla historii.



Nie dziwię się, że ta książka została okrzyknięta "hitem"i znalazła się w top10 bestsellerów według New York Timesa. Jest po prostu świetna. Zawiła fabuła, pojawiające się co rusz nowe wątki, tajemnice, spiski. Do tego dorzucimy problemy głównej postaci w podjęciu decyzji, co jest dla niej ważniejsze: rodzina czy kraj i mamy naprawdę świetną historię, nadającą się na zekranizowanie.
"Muszę to wiedzieć" trzyma nas w napięciu od samego początku do końca, a zakończenie? Czyżbyśmy czekali na kontynuację?

I już na koniec, muszę docenić pomysł na okładkę, która zdecydowanie przypadła mi do gustu. Świetne połączenie połamanego zdjęcia, dające dodatkowe poczucie niepokoju i dające do myślenia. Brawo!

Moja ocena...

Kiedy decydowałam się na zrecenzowanie książki Karen Cleveland "Muszę to wiedzieć" nie do końca wiedziałam czego się spodziewać i dlaczego tak dużo słyszałam oraz czytałam pozytywnych opinii. Teraz kiedy już jestem po lekturze, jednoznacznie stwierdzam, że w żadnym wypadku się nie dziwię! Historia to czysty brylancik, który z każdą kolejną stroną powoli nam się kształtuje w konkretną opowieść. Zdecydowanie warta przeczytania! Moim zdaniem książka zasługuje na 9/10. Dajcie się jej porwać, a nie pożałujecie.

A za możliwość przeczytania i zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu W.A.B.


sierpnia 03, 2018 No komentarze

Autor: L. Glass
Tytuł: "Powiew" 
Gatunek: młodzieżowa
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 368
Tłumaczenie: Anna Piasecka

Cześć kochani,
dziś przychodzę do Was z opinią pewnej książki, która jest kontynuacją serii zaczętej w zeszłym roku. Nie wiem czy pamiętacie, ale w 2017r. wydawnictwo Zielona Sowa zdecydowało się na wydanie powieści "Błękit" - opinię znajdziecie pod TYM LINKIEM. Książka ta zrobiła mi takiego smaczku, że gdy tylko dowiedziałam się o kontynuacji, od razu zapisałam się na listę. Czy rzeczywiście dalsze losy Iris i Zeke'a spełniły moje oczekiwania? Serdecznie zapraszam do tekstu poniżej.


Krótko o treści...


Wydawać by się mogło, że bycie dziewczyną jednego z najprzystojniejszych i najbardziej utalentowanych surferów to spełnienie marzeń każdej dziewczyny…
Iris i Zeke biorą udział w prestiżowych zawodach surfingowych na najpiękniejszych hawajskich plażach. Wszystko układa się idealnie, aż do momentu, kiedy Zeke zostaje wykluczony z konkursu. Trudnej sytuacji nie ułatwiają także byłe dziewczyny Zeke’a oraz tłumy natrętnych fanek.
Czy to jedyne powody wcześniejszego powrotu Iris do rodzinnego Newquay?
Czy dziewczyna otworzy się przed swoimi przyjaciółmi i zdradzi im, co naprawdę wydarzyło się na Hawajach?
Może cena marzeń jest jednak zbyt wysoka, by dalej o nie walczyć?

Moja opinia...


Jak już wspomniałam wyżej, Lisę Glass kojarzyłam jako autorkę i z ogromnymi nadziejami czekałam na dalsze losy Iris i Zeke'a. Oczekiwałam lekkiej oraz przyjemnej książki, która wprowadzi mnie w klimaty letniej nostalgii. Czy tak się stało?



Jednego nie można zarzucić autorce - potrafi pisać przyjemnie, ma dar do balansowania swoich powieści, nie tworząc ogromnej ilości niepotrzebnych opisów, bardziej skupia się na akcji oraz dialogach, przez co jej obie powieści czyta się w całkiem szybkim tempie, ale...

Kiedy "Błękit" oczarował mnie specyficznym, letnim charakterem i przede wszystkim lekkością, tak "Powiew" był dość przyciężkawą książką. Gdzieś znikł czar pierwszej powieści, młodzieńczej miłości i zakochania. Podejrzewam, że wynikło to przede wszystkim z tego, że autorka skupiła się zbyt mocno na sferze związku i negatywnych uczuć pomiędzy postaciami. Wykreowała historię, w której w zasadzie oprócz ciągłych kłótni, niedopowiedzeń, czy też tajemnic, nic za bardzo się nie dzieje.
Niby akcja ma miejsce w przeciągu kilku dni, ale momentami miałam wrażenie, że ciągnie się miesiącami. Wydawało mi się miejscami, że uczestniczę w jakiejś brazylijskiej telenoweli, obserwując poczynania głównych bohaterów.

Zarówno Iris, jak i Zeke wielokrotnie mnie zawiedli jako postaci pierwszoplanowe. Z jednej strony chcieli być tacy dorośli, bo w końcu zamieszkali razem, podróżowali, ale z drugiej czuć było, że to jeszcze zagubione dzieciaki. On wielokrotnie zapominał, że jest w związku - traktował Iris wręcz ozięble lub brakowało mu po prostu empatii w stosunku do dziewczyny. Natomiast ona straciła swoją dziewczęcość i świeżość jaką posiadała w "Błękicie". Tutaj stała się bardzo zazdrosna o swojego chłopaka, wręcz momentami zaborczo się go trzymała, a przez to nudna.

W książce pojawia się sporo absurdów i scen, które miałam wrażenie, że jedynie zapychają powieść objętościowo, aniżeli merytorycznie. Nic, absolutnie nic nie wnosiły do treści seny takie jak choćby ratowanie jaszczurki czy kolejne imprezy. Ale chyba najgorsze w tej książce były dość częste wulgaryzmy, których osobiście nie jestem w stanie zdzierżyć.



Moja ocena...


Wiem, że po części może przeze mnie przemawiać gorycz zawiedzenia, ale poważnie, mam wrażenie, jakby książka została napisana na kolanie i zbyt szybko wydana. Wiele wątków zostało otwartych, wiele sytuacji w książce sprawiało, że miałam ochotę ją odłożyć i oczywiście, są to jakieś wywołane emocje, ale podejrzewam, że autorka chyba niekoniczne akurat takich się spodziewała.
Moja ocena dla tej książki nie może być wyższa niż 6/10. I choć "Powiew" jest napisany lekko, to ma też wiele braków, przez co zastanawiam się czy sięgnę po "Falę".


sierpnia 02, 2018 No komentarze


Cześć kochani,
jak Wam minął czytelniczo lipiec? Dużo udało Wam się przeczytać książek? Pochwalcie się wynikiem :)
Mi się udało skończyć miesiąc na 12 pozycjach, z czego 2 to były takie luźne - poradnikowo - obrazkowe, więc nie wiem czy się nadają do tego, aby je zaliczać do książek przeczytanych.
Ale skoro zbliżamy się do sierpnia, to niewątpliwie czas na zapowiedzi książkowe. Jesteście ciekawi, co wybrałam według mnie najciekawszego na najbliższy miesiąc? Zapraszam ;)




Apartament w Paryżu | G. Musso
Wydawnictwo: Albatros
Data premiery: 1 sierpnia

Opis:
Sztuka jest kłamstwem, które mówi prawdę. 
Paryż, pracownia malarska ukryta w pełnym zieleni zaułku. Madeline właśnie ją wynajęła, żeby odpocząć i cieszyć się samotnością. W wyniku nieporozumienia w to samo miejsce trafia Gaspard, młody pisarz ze Stanów Zjednoczonych, który chce w spokoju popracować nad nową książką. Los skazuje tych dwoje wrażliwych samotników na dzielenie jednej przestrzeni życiowej. 
Pracownia należała do słynnego artysty, Seana Lorenza; we wnętrzu wciąż widać jego fascynację kolorami i światłem. Pogrążony w smutku po śmierci syna malarz zmarł rok wcześniej, pozostawiając po sobie trzy obrazy, które wkrótce przepadły bez wieści. Madeline i Gaspard, zafascynowani geniuszem i zaintrygowani tragicznym losem poprzedniego lokatora, postanawiają połączyć siły, aby odzyskać te niezwykłe malowidła. Zanim odkryją sekret Seana Lorenza, będą musieli zmierzyć się z własnymi demonami, a prowadzone przez nich śledztwo na zawsze odmieni ich życie. 

Guillaume Musso to jest już nazwisko dość znane, obok którego ciężko przejść obojętnie. Choć on i Moyes są póki co dla mnie tabula rasą, to gdzieś z tyłu głowy mam ciągle taką natrętną myśl, ale w końcu się zabrać za tych dwóch autorów. 
Po przeczytaniu opisu zaintrygowała mnie fabuła do tego stopnia, że chyba zacznę przygodę od tej powieści. Mam pewne skojarzenia odnośnie "Apartamentu w Paryżu", które oscylują na granicy połączenia Woody'ego Allena z Garym Winickiem("Listy do Julii"). Myślę, że ta książka może sprostać moim zapotrzebowaniom na dobrą literaturę :)


Wszystko, czego pragnęliśmy | E. Giffin
Wydawnictwo: Otwarte
Data premiery: 1 sierpnia

Opis:
Nina należy do elity i u boku bogatego męża prowadzi wygodne życie, jakiego zawsze pragnęła. Ich syn Finch właśnie dostał się na wymarzone studia w Princeton. 
Tom jest samotnym ojcem i pracuje od rana do nocy. Rozpiera go duma, gdy jego córka Lyla dzięki stypendium zaczyna naukę w prywatnym liceum. Dziewczyna usilnie stara się dopasować do obcego jej otoczenia, choć latynoska uroda odziedziczona po matce wcale jej w tym nie pomaga. 
Światy Niny i Toma zderzają się gwałtownie, gdy w szkole wybucha skandal obyczajowy z udziałem ich dzieci. 
Pośród piętrzących się kłamstw bohaterowie będą musieli przemyśleć relacje z najbliższymi i odpowiedzieć sobie na ważne pytanie: czego naprawdę pragną?

Z Emily Giffin mam taki problem, że posiadam na półce chyba wszystkie jej powieści, ale żadna z nich nie jest przeczytana, bo wiecie jak to jest - ciągle się coś nowego ukazuje i te książki, na które w danym momencie mieliśmy chęć, spadają na dół listy :) Ale w końcu nadrobię i z pewnością tą również :)



Siostra perły | L. Riley
Wydawnictwo: Albatros
Data premiery: 1 sierpnia

Opis:
Wyjątkowa opowieść - po części saga rodzinna, po części baśń - która zręcznie wciąga nas w zawikłaną historię pochodzenia siedmiu sióstr. 
Sześć sióstr. Choć urodziły się na różnych kontynentach, wychowały się w bajecznej posiadłości na prywatnym półwyspie Jeziora Genewskiego. Adopcyjny ojciec, nazywany przez nie Pa Saltem, nadał im imiona mitycznych Plejad. Każda ułożyła sobie życie po swojemu i rzadko mają okazję spotkać się wszystkie razem. Do domu ściąga je niespodziewana śmierć ojca, który zostawił każdej list i wskazówki mogące im pomóc w odkryciu własnych korzeni. I w odnalezieniu odpowiedzi na pytanie, co się stało z siódmą siostrą. 
Cece D'Apliese nigdy nigdzie nie pasowała... 
Po śmierci ojca Cece znalazła się na życiowym zakręcie. Postanawia opuścić Anglię i podążyć za wskazówkami pozostawionymi jej przez Pa Salta, by odkryć swoją przeszłość. Jedyne, co ma, to czarno-białe zdjęcie i nazwisko pionierki, która ponad sto lat wcześniej walczyła o przetrwanie w niegościnnej Australii. 
Rok 1906. Kitty McBride, córka duchownego z Edynburga, otrzymała niebywałą szansę podróży do Australii jako towarzyszka zamożnej pani McCrombie. Wkrótce jej los splata się z dwoma bliźniakami – porywczym Drummondem i ambitnym Andrew, spadkobiercami fortuny, której ich rodzina dorobiła się, handlując perłami. 
Kiedy Cece dociera do Australii, zaczyna wierzyć, że ten dziki kontynent może zaoferować jej coś, o czym nigdy nie śmiała marzyć: poczucie przynależności i prawdziwy dom.

Czytałam mnóstwo pozytywnych opinii na temat całej serii Siedmiu sióstr i co raz częściej mnie do nich ciągnie. Tym bardziej, że opis każdej książki jest świetna i trafiona w punkt, jeśli o mnie chodzi.


Łowca. Sprawa Trynkiewicza | E. Żarska
Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 1 sierpnia

Opis: 
Opowieść o mrocznych zakamarkach umysłu mordercy. 
O tym, że zrobił coś strasznego, przypomniała mu krew za paznokciem, którą zauważył, jedząc obiad u rodziców. Pamiętał, ile zapłacił za zakupy w sklepie, a nie był w stanie przypomnieć sobie, w jaki sposób chłopcy znaleźli się niego w domu. A może było zupełnie inaczej? Wszystko pamiętał, tylko taką wersję, pełną sprzeczności i niedomówień, przedstawił w czasie przesłuchań?
Trynkiewicz, choć minęło tak wiele lat, nadal budzi grozę, a najczęściej używanym wobec niego określeniem jest bestia. Historia nieśmiałego nauczyciela z Piotrkowa pokazuje, jak rodzi się zło i co się dzieje w umyśle psychopatycznego zabójcy. 
Dla Ewy Żarskiej Trynkiewicz jest paskudnym wspomnieniem z dzieciństwa. Kiedy w Piotrkowie polował na swoje ofiary, ona bawiła się na sąsiednich podwórkach. Żarska próbuje w gąszczu zeznań, tropów, sprzecznych opinii i manipulacji znaleźć odpowiedź na ważne pytania. Jak się rodzi morderca? Jak wybiera ofiary? Jak poluje? Dlaczego tak długo pozostaje niezauważony?

Czy ktoś z Was nie słyszał o sprawie Trynkiewicza? Jest to jedyna książka z literatury z pogranicza faktu, która trafiła na moją listę, ponieważ wydaje mi się warta przeczytania i poznania punktu widzenia ofiary. Mam nadzieję, że się nie zawiodę :)


Słuchaj swojego serca | K. West
Wydawnictwo: Feeria Young
Data premiery: 1 sierpnia

Opis:
Kate Bailey nie przepada za ludźmi. Woli spędzać czas samotnie, nad jeziorem, gdzie może cieszyć się ciszą i spokojem. Właściwie sama więc nie wie, dlaczego dała się namówić swojej najlepszej przyjaciółce Alanie na udział w zajęciach, podczas których powstaje popularny szkolny podkast. A już na pewno nie spodziewała się, że to ona go poprowadzi. Na żywo. I co, ma teraz odbierać telefony i udzielać porad na antenie? Ha, ha. 
Wygląda jednak na to, że Kate dobrze sobie – nomen omen – radzi w narzuconej roli. Komplikacje pojawiają się, gdy odbiera telefon od anonimowego chłopaka, który prosi o pomoc w sprawie swojej sekretnej miłości. Dziewczyna jest przekonana, że rozmawia z super przystojnym Diegiem Martinezem o Alanie, swojej najlepszej przyjaciółce. Bardzo się cieszy ze szczęścia koleżanki, ale wkrótce sama odkrywa, że rodzi się w niej uczucie do Diega. No tak, łatwo i przyjemnie jest doradzać innym, trudniej zastosować te rady w swoim własnym życiu...

Kasie West chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Jest to jedyna autorka młodzieżówek, którą zawsze biorę w ciemno. I tym razem też tak się stanie, a kolekcja jej książek wzbogaci moją półkę o kolejną część :)

Super laska | A. Gruszczyńska
Wydawnictwo: SQN
Data premiery: 1 sierpnia

Opis:
Cześć! Tu Ania!
Jestem SuperLaską! Skąd to wiem? Bo skończyłam z recydywą!
Jak to zrobiłam? Wyrzuciłam z głowy diety po latach walki ze swoim ciałem i zaburzeniach. Teraz prowadzę bloga "Wilczo Głodna", gdzie uczę kobiety samoakceptacji. Do tego jem jak najwięcej nieprzetworzonych produktów – przecież takie jedzenie jest dla nas naturalne od tysiącleci. Dopiero przez ostatnie sto lat my, ludzie, wywróciliśmy nasze jadłospisy do góry nogami. Ale czas wrócić do tego, co dla nas najlepsze!
Nie jest ci potrzebna żadna dieta, tylko zdrowe podejście. 
Chcesz zostać SuperLaską taką jak ja? Zajrzyj do środka.

Lubicie tego typu poradniki? Ja mam zwykle dość sceptyczne podejście do takich książek i wręcz mnie odrzuca, ale powiem Wam w sekrecie - tę książkę już przeczytałam. Nie była aż taka zła jak myślałam, że będzie :) Więcej wkrótce pojawi się na blogu.

Do wszystkich chłopców, których kochałam | J. Han
Wydawnictwo: Young
Data premiery: 1 sierpnia

Opis:
Lara Jean właśnie zaczyna naukę w klasie maturalnej. Jej starsza siostra wyjechała na studia do Szkocji, zrywając przy tym z chłopakiem, a młodsza robi wszystko, aby zaszczepić w ojcu chęć posiadania psa. 
Dziewczyny Song, jak same siebie nazywają, kilka lat wcześniej straciły matkę i dbają o to, aby nie zapomnieć o swoich koreańskich korzeniach i najbardziej ułatwić ojcu wychowanie trójki dorastających córek. 
Lara Jean w pudle na kapelusze, które dostała od matki, trzyma listy miłosne. I to nie byle jakie! Dziewczyna napisała je sama i skierowała słowa do swoich byłych obiektów westchnień, by ten sposób wyleczyć się z niechcianego uczucia. Łącznie powstało pięć listów, które nigdy nie miały trafić do adresatów. 
Jednak ktoś ukradł pudło i wysłał spisane na papierze słowa, które miały wyleczyć złamane serce dziewczyny. Wszyscy chłopcy, w których kiedyś kochała się Lara, otrzymują wiadomości. Całą sytuację można by obrócić w żart, gdyby nie to, że jednym z nich, jest były chłopak starszej z sióstr Song.

Tak, ta książka musiała się pojawić w zestawieniu, choć okładka jest okropna - nie lubię okładek filmowych. Mam ogromną chęć na tę powieść i czuję podskórnie, że będzie to fajna i lekka młodzieżówka.

Feel again | M. Kasten
Wydawnictwo: Jaguar
Data premiery: 22 sierpnia


Opis:
Sawyer Dixon jest młoda, bezkompromisowa i samotna. Od śmierci rodziców nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie. To się zmienia, gdy poznaje Izaaka Granta. Ze swoimi dziwnymi okularami i ubraniami jest dokładnym przeciwieństwem zwykłego planu Sawyera. Ale kiedy Izaak, zmęczony byciem singlem, prosi o pomoc, zawierają umowę: Sawyer zamienia Izaaka w złego chłopca i nagrywa jego rozwój, jako projekt fotograficzny. Niestety Sawyer nie liczył się z intensywnymi uczuciami, które rodzą się i mieszają między nią a Izaakiem.

W tej powieści zaintrygował mnie opis, który jest naprawdę bardzo ciekawy, a sama książka może trafić w mój gust w 100%. Z pewnością zainteresuję się tym tytułem :)


Żyj Wabi-Sabi | J. Pointer Adams
Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 22 sierpnia

Opis:
Japońska sztuka życia wabi-sabi to antidotum na perfekcjonizm kultury Zachodu. W Kraju Kwitnącej Wiśni piękno jest niedoskonałe i przemijające, a najpiękniejsze przedmioty to te z historią i zszarganym życiorysem. 
Japończycy potrafią zachwycić się tym, co niedoskonałe i ulotne. Dla swoich gości przygotowują ciepłe kapcie i pożywne, ale nie wystawne posiłki. Nie spisują na straty wyszczerbionej ceramiki, która towarzyszyła im przez wiele lat. Co jakiś czas rezygnują ze stołu i jedzą na trawie, żeby poczuć się częścią przyrody. 
Dzięki książce "Żyj wabi-sabi"odkryjesz, jak w różnych zakątkach świata można dostrzec piękno w niedoskonałości.

I to jest tytuł dla mnie! Kiedy z instagrama i pinteresta uderza w nas ogólny perfekcjonizm, myślę że odrobina niedoskonałości przyda się każdemu zdroworozsądkowemu człowiekowi. Czyli dla mnie :) Bo może sprawiam wrażenie osoby perfekcyjnej, to jednak ogarnia mnie totalna niedoskonałość :)

Widzi mi się | Z. Smith
Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 22 sierpnia


Opis:
"Widzi mi się" powstawało osiem lat. Przez ten czas świat zmienił swoje oblicze, a Zadie Smith z cenionej i nagradzanej brytyjskiej autorki stała się również osobą publiczną, wypowiadającą się w sprawach najistotniejszych, budzących emocje po obu stronach Atlantyku. Głos autorki "Białych zębów", dzielącej swoje życie między Londyn i Nowy Jork, jest ostry i autentyczny, a obok jej zdecydowanych poglądów nie sposób przejść obojętnie. Światopogląd pisarki poznajemy dzięki tekstom pisanym czasem z kpiną, czasem z oburzeniem, ale zawsze szczerze i poruszająco. Jej przenikliwe, świeże i ożywcze spojrzenie jest kluczem do zrozumienia współczesności.

Jestem ciekawa tej pozycji, choć może nie będę mieć parcia, że muszę ją przeczytać na już. Zobaczymy, ale nazwisko autorki niewątpliwie elektryzuje.


Sposób na księcia | E. Chase
Wydawnictwo: Filia
Data premiery: 29 sierpnia

Opis:
Henry John Edgar Thomas Pembrook, książę Wessco, kocha być nieodpowiedzialnym i ani mu w głowie się zmieniać. Problem w tym, że jako członek rodziny królewskiej niewiele ma w tej sprawie do gadania. Królowa Lenora postanawia dać wnukowi nieco swobody, żeby ten mógł wreszcie poczuć ciężar związany z podejmowaniem samodzielnych decyzji. Ku zgrozie wszystkich jego pierwsze postanowienie wiąże się z... wzięciem udziału w randkowym reality show. I tak dwadzieścia najpiękniejszych arystokratek rozpoczyna rywalizację o serce Henry'ego. Wśród zamkowej scenerii kandydatki nie zawahają się użyć całego swojego uroku, byle tylko usidlić niepokornego księcia i zdobyć brylantową tiarę. Tymczasem Henry dostrzega prawdziwe piękno w najbardziej niepozornej z nich. 
Sarah Mirabelle Zinnia Von Titebottumjest cicha i nie lubi się narzucać. O dziwo, to właśnie jej prostolinijność, siła i dobroć przykuwają uwagę Henry'ego. Nie bez znaczenia jest też sprośny humor, z którego słynie dziewczyna... Czy Sarah znajdzie sposób na nauczenie księcia odpowiedzialności?

I kolejna odsłona Emmy Chase od Filii wśród wysokiej elity. Powiem szczerze, że lubię od czasu do czasu przeczytać takie, niewymagające książki, więc pewnie i na tą się skuszę :) 

Substancja | K. Kloc-Muniak
Wydawnictwo: Novae Res
Data premiery: 24 sierpnia

Opis:
Julia Przybysz ma talent do nauki i… wpadania w tarapaty. Świetnie zapowiadająca się studentka biotechnologii dołącza do koła naukowego, którego odkrycie ma zrewolucjonizować świat medycyny i stać się innowacyjnym lekiem. Tymczasem życie sześciorga ambitnych studentów zostaje przewrócone do góry nogami… Kiedy pojawiają się pierwsze ofiary, Julia przestaje wierzyć w przypadek. Dziewczyna będzie musiała rozpocząć grę, w której stawką okaże się jej własne życie.

Znacie Klaudię? Na pewno kojarzycie z instagrama :) Tak, już 24 sierpnia wyjdzie jej kolejna powieść. W zasadzie jeśli nie czytaliście jej debiutanckiej książki "gdybym jej uwierzył" to dobrze się składa, bo są to losy Julii Przybysz przed wydarzeniami z pierwszej wydanej książki autorki. Z całego serca polecam, bo już dawno jestem po lekturze, natomiast opinia na blogu pojawi się wkrótce, ale z pewnością warto po nią sięgnąć!


I to tyle. Ciekawa jestem, czy z powyższych pozycji coś dla siebie znaleźliście, a może zainteresowała Was jakaś inna książka, której nie ujęłam w mojej liście? Dajcie znać w komentarzach :)

Pozdrawiam,
Katka
sierpnia 01, 2018 No komentarze
Newer Posts
Older Posts

Wyzwanie obieżyświata

Pod tym linkiem znajduje się więcej informacji na temat wyzwania czytelniczego, jakie sobie narzuciłam w 2019r.
Pewnie przejdzie ono również na 2020r., ale mimo wszystko zachęcam do zajrzenia na stronę :)

W I Ę C E J

Zajrzało tu już...

About me

About Me

Cześć!
Witaj w moim małym miejscu.
Serdecznie zapraszam cię do mojego świata, gdzie królują książki i filmy.
Zrób sobie herbatkę lub kawkę, złap za ciepły kocyk i spędź miło czas :)

Kasia, @czytamiogladam_pl

Instagram

Labels

10/10 2/10 3/10 4/10 5/10 6/10 7/10 8/10 9/10 film książka

Blog Archive

  • ►  2021 (1)
    • ►  września (1)
  • ►  2019 (33)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (6)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (6)
  • ▼  2018 (97)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (7)
    • ►  września (12)
    • ▼  sierpnia (9)
      • #CHILD'SRETURN 02. INIEMAMOCNI
      • #150 Substancja | K. Kloc - Muniak
      • The kissing booth vs To all the boys I've loved be...
      • #148 Super Laska. Skończ z dietetyczną recydywą! |...
      • #CHILD'SRETURN 01. WIELKA SZÓSTKA
      • #149 Jak upolować pisarza? | S. Franson
      • #147 Muszę to wiedzieć | K. Cleveland
      • #146 Powiew | L. Glass
      • Zapowiedzi książkowe - sierpień 2018
    • ►  lipca (7)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2017 (99)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (10)
    • ►  października (11)
    • ►  września (11)
    • ►  sierpnia (13)
    • ►  lipca (15)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (8)
    • ►  kwietnia (8)
    • ►  marca (2)

Created with by ThemeXpose