facebook instagram
  • Home
  • Książki
  • Przeczytane książki
  • Filmy
  • O mnie
  • Contact
  • Freebies

Blog recenzencki o książkach i filmach.



Autor: Małgorzata Kalicińska
Tytuł: "Trzymaj się, Mańka!"
Gatunek: literatura kobieca/romans
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Burda Książki
Ilość stron: 552

Cześć kochani,
dawno nie było na blogu niczego z literatury kobiecej i na przeciw temu "problemowi" wyszło mi Wydawnictwo Burda Książki, które to zaproponowało zrecenzowanie najnowszej pozycji Małgorzaty Kalicińskiej "Trzymaj się, Mańka!". Czy jest to dobra lektura na jesień? Dowiecie się z poniższej opinii.


Krótko o treści...

Kiedy Marianna budzi się z letargu po śmierci swojej siostry - Lilki, okazuje się, że trafia w centrum cyklonu. Z sufitu leje się woda i widmo dłuższego remontu jak i bezrobocia jej co raz bardziej ciąży. Na szczęście ma tę przyjemność, że ma(MA?) Antka - jej pośrednika niedoli, jak i pozytywnych wieści, których ostatnio jak na lekarstwo. Problem jest tylko jeden. Znają się jedynie z wiadomości mailowych oraz pewnej zawiłej sytuacji związanej z psem. Czy to będzie odpowiedni moment na wyjazd z kraju i szukanie nowej przygody poza granicami w tak odległej Korei?

Moja opinia...

 "Nigdy nie należy się bać własnej odwagi. A jeśli już musisz się bać, to bój się i rób!"
To były tak na prawdę pierwsze słowa, jakie przeczytałam i które to zwróciły moją uwagę, kiedy zastanawiałam się, czy zdecydować się na recenzję tej dość specyficznej pozycji. Bo czy ja - niespełna 30-sto latka - będę potrafiła się wczuć w problemy miłości po 50-tce? Z początku podchodząc do tej pozycji dość sceptycznie, podjęłam ryzyko. Tak jak hasło głosiło, boję się i robię, a co mi tam ;)



I tak na prawdę bardzo się cieszę, że podjęłam się tej próby, choć wstyd się przyznać, że z Panią Małgorzatą mam dopiero pierwszy raz styczność. Oczywiście, kojarzyłam wcześniej nazwisko z autorki serią, która miała "rozlewisko" w tytule, ale nigdy nie było mi dane jej przeczytać, ani nawet obejrzeć zekranizowanego serialu. Może to i dobrze, ponieważ nie mając porównania, podeszłam do książki z lekką głową, w zasadzie niczego spektakularnego nie oczekując, a mając nadzieję na lekką pozycję, która mnie na kilka godzin pochłonie.

I rzeczywiście tak było... Choć z początku okropnie mi się dłużyła. Na główną bohaterkę spadało co raz więcej problemów i trosk brutalnej rzeczywistości, co niejednokrotnie i mnie lekko dołowało. Każdy w życiu ma lepsze i gorsze chwile, ale w tym przypadku, to nie była chwila załamania. Na szczęście, gdzieś na drugim końcu świata był Antek - dobrotliwy, szczodry, opiekuńczy. Wręcz ideał! Prawdę mówiąc akcja rozpoczęła się dla mnie w momencie opuszczenia przez Mariannę po raz pierwszy Polski. Mogłam wraz z bohaterką poczuć tę egzotykę Korei na własnej skórze. Było to zaskakujące i poważnie, polubiłam Mariannę i Antka. Kibicowałam im z całego serca, aby ich romans, który z początku zwiastował jedynie lekko podchmieloną znajomość, skończył się pozytywnie. 



Bardzo podobało mi się to, że wraz z główną bohaterką mogliśmy zwiedzić pół świata. Bo i Korea znalazła tutaj swoje miejsce i Fuertaventurę, a nawet Bali! Uwierzycie? Małgorzata Kalicińska sprawiła, że po raz pierwszy do tego stopnia potrafiłam się wczuć w przygody bohaterki, iż w pewnym momencie odniosłam wrażenie jakbym stała obok niej. To było niesamowite.

"Ostrożność nie zawadzi, ale też dajmy ludziom szansę pokazania, że są fajni."

Ale żeby nie było, że tutaj jest tutaj tylko wątek miłosny i podróże. Okazuje się, że większość tych podróży miało na celu odnalezienie bohaterek wywiadów/rozmów do artykułów dla wydawnictwa. Wywiadów z kobietami w głównej mierze na obczyźnie. Interesujących, z ciekawą przeszłością. Te fragmenty, z których dowiadujemy się skąd te silne oraz odważne kobiety los "przywiał" były bardzo interesujące i dodały świeżości do historii.

Narracja jest pierwszoosobowa, z typowym "slangiem" nie młodej już osoby. Pojawiły się wstawki, typowe dla danej grupy wiekowej. Mi to absolutnie nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie dodawało uroku :) Oprócz charakterystycznej narracji znajdziemy tu przerywniki, które uwielbiam w książkach: listy, maile, piosenki. Wszystko to oczywiście utrzymane w charakterze pani po 50-tce, ale tak urocze, że można jeszcze bardziej polubić główną bohaterkę.

Moja łyżka dziegciu znalazła się niestety w tej pozycji. Jedyna rzecz jaka mi osobiście nie przypadła do gustu, to wtrącenia na temat obecnej polityki. Jak wiecie nie przepadam za tymi tematami w książkach i takie dodatki są mi totalnie zbyteczne, choć rozumiem, że mogły mieć one swój cel - ukazanie różnic pomiędzy danymi krajami.



Moja ocena...

Podsumowując. "Trzymaj się Mańka" jest ciepłą, optymistyczną powieścią o życiu, którą czyta się z ogromną przyjemnością. Jest to książka, która daje nadzieję na lepsze jutro, mówi o nieoczekiwanej zazdrości i pojawiającej się z zaskoczenia miłości. A wracając do pytania ze wstępu... Mimo kilku drobnostek, uważam że każda kobieta(nie tylko po 50-tce) powinna przeczytać tę książkę. Jest idealna na jesiennie, chłodne wieczory. Wprowadzi nutkę egzotyki, jak i we wspaniały sposób stworzy obraz dzisiejszej kobiety - lekko zabieganej, ale mimo wszystko odważnej. Moja ocena tej pozycji? Mocne 8/10! Polecam serdecznie :)

A za egzemplarz chciałabym bardzo podziękować Wydawnictwu Burda Książki.



września 28, 2017 No komentarze

Autor: Izabela Milik
Tytuł: "Reemisja"
Gatunek: thriller polityczny
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 380

Cześć kochani,
dziś mam dla Was nie lada gratkę - polski autor z thrillerem politycznym. Jednych może od razu odtrącić, mnie wręcz przeciwnie. Wybierając tę pozycję, liczyłam na ciekawą książkę z nutką grozy w tle. Czy rzeczywiście tak było? Zapraszam do lektury mojej opinii :)

"Liczy się przede wszystkim intelekt, ale i o ciało należy dbać jak o najdroższy sprzęt."

Parę słów o treści...

Jeremi Petis - lider parti Obóz Odrodzenia Ojczyzny - zawiera pakt z diabłem. Aby zwyciężyć w nadchodzących wyborach potrzebuje tylko tajemniczej Księgi oraz Anny. Posunie się do najokrutniejszych intryg, aby dojść do władzy. Jedynie parę osób wie, co stoi za przyczyną jego sukcesu. Postanawiają rozpocząć z nim walkę, aby krajem nie zapanował chaos. Czy im się to uda przed wyborami?

Moja opinia...

Jest to moja pierwsza styczność z panią Izabelą Milik i mam nadzieję, że nie ostatnia. Zostałam mile połechtana, a apetyt po przeczytaniu tej powieści wzrósł i czekam na więcej.
Styl pisania pani Izy jest bardzo interesujący, przyjemny dla oka, lekki, nie męczący nawet przy dłuższych opisach. Czytało mi się tę powieść bardzo szybko. W zasadzie chłonęłam stronę za stroną w zawrotnym tempie. I choć z początku obawiałam się tego, co znajdę w środku, to teraz z czystym sumieniem muszę się sama za to zganić. Obawy były totalnie niepotrzebne.


Narracja w "Reemisji" została poprowadzona w formie trzecioosobowej. Narrator w tej powieści jest wszystkowiedzący i powoli nakierowuje na odpowiedni tok historii, która bardzo często zostaje urwana w najciekawszym momencie. Uwielbiam taką narrację, jak i styl prowadzenia akcji. Niby z jednej strony tworzy się delikatny chaos, ale z drugiej ten bałagan ma na swój cel - zaciekawia czytelnika i sprawia, że przesiaduje on godziny nad książką i pochłania każdy kolejny rozdział w zawrotnym tempie.
Dodatkowym bardzo fajnym zabiegiem jest to, że rozdziały są krótkie i składają się jakby z podrozdziałów, aby w finalnej części cała historia zawarta w książce w końcu się zawiązała.

"Wcześniej czy później wybory życiowe dopadną każdego i nikt przed nimi nie ucieknie."

Bohaterowie w tej powieści to jest temat rzeka. Jest ich mnóstwo. Jedni traktowani przedmiotowo, jak pionki w grze. Wiadomo, że prędzej czy później umrą. Z drugiej główni "aktorzy" tej historii jak Jeremi, Anka, Robert. Każdy z nich ma swój cel i nie można o nich powiedzieć złego słowa, jeśli mówimy o budowie bohaterów samych w sobie.


W książce znajdziemy standardową walkę dobra ze złem. Bardzo podobało mi się, że autorka pokusiła się o wątek polityczny, z którym rzadko się spotykam w książkach. Trochę z obawy, że po prostu książka mnie znudzi, a po trosze z racji tego, że po prostu się tym nie interesuję. W "Reemisji" nie było fragmentu, w którym bym się nudziła. Książka trzyma od początku do końca w napięciu.

Niestety, pojawiła się jedna rzecz, jaka mi się w całości nie spodobała. Był to lekko fantastyczny element pod koniec powieści. Nie chcę zdradzać, który fragment mam na myśli, aby nie robić niepotrzebnego spojlera osobom, które są przed lekturą powieści. Fragment ten na tyle mnie odrzucił, że mam nieopisany żal do autorki, bo książka zapowiadała się na naprawdę interesującą pozycję, którą bez mrugnięcia okiem oceniłabym jako najlepszy thriller tego roku! (Choć z racji treści rozumiem dlaczego się pojawił.)


Moja ocena...

Niestety, bo książka zapowiadała się na numer jeden wśród przeczytanych przeze mnie thrillerów, a tu masz babo placek. Dlaczego i po co został wtrącony wątek fantastyczny, nie mam pojęcia, ale średnio mi się spodobał. Mimo to, postanowiłam dać tej pozycji bardzo mocne 9/10! Moim zdaniem książka ta, świetnie by wyglądała jako ekranizacja na dużym ekranie!

A za egzemplarz bardzo serdecznie chciałabym podziękować Wydawnictwu Novae Res :)



września 25, 2017 No komentarze

Autor: Marcin Mortka
Tytuł: "Królewska Talia"
Gatunek: fantasy
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 512

Cześć kochani,
ostatnio miałam bardzo ciekawą przygodę czytelniczą, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zielona Sowa, zaczytać się w twórczości pana Marcina Mortki, który rzuca nas w świat głębokiej fantasy rodem z książek Tolkiena. Czy była to udana przygoda? Zapraszam do przeczytania poniższej opinii :)

"Złość to nic złego. To energia, która prowadzi ku zmianom, niekoniecznie na gorsze."

Krótko o treści...

Niezbadana czerń zmusza mieszkańców Mandylionu do ucieczki przez Wściekłe Morze, gdzie szukając nowej ojczyzny docierają do Taliadu. Niestety w Nowym Madylionie króluje tylko i wyłącznie spisek, nieprawość. Młody rycerz - Tankred - z rodu Hanstarów odkrywa spisek pomiędzy dwoma rodami Vlistunów i Tenketarów, który miałby wykluczyć Hanstarów z łask panującego króla Duncana. Czy uda się ostrzec króla o tworzących się konszachtach za jego plecami? Czy fakt, że Królewska Talia - starożytny artefakt stojący na straży porządku, gdzieś się zapodziała podczas podróży ma wpływ na ogarniający chaos?


Moje odczucia...

Z panem Marcinem Mortką spotykam się po raz pierwszy w roli autora, a nie tłumacza i jest to spotkanie bardzo sympatyczne. Ma lekkie pióro, nawet w najtrudniejszych, wydawać by się mogło, momentach - jak choćby sceny wojen czy walk. I pomimo dość dużej ilości treści(ponad 500 stron!) nie odczuwa się zmęczenia i znużenia czytając powieść, która jest intrygująca przez co całkowicie pochłania czytelnika uwielbiającego szeroko pojętą fantastykę.

Bardzo mocnym punktem tej książki jest stworzony świat w niej zawarty. Znajdziemy tu nietuzinkowe postaci jak elfy, gnomy, druidy czy wspomniane w tekście, choć nie występujące póki co krasnoludy. Do tego należy wspomnieć ciekawe nazwy krain czy miast jak choćby Ugór, Przytulisko, czy też rzeka o nazwie Toporzysko. Świat przedstawiony jest bardzo mocną stroną tej pozycji. Kiedy tak dłużej nad nim myślę to mam skojarzenia z "Władcą pierścienia" choć historia w niej zawarta jest totalnie odmienna.



Kolejnym mocnym punktem w tej pozycji są bohaterowie, a w zasadzie jeden główny - Tankred Hansard, któremu towarzyszą przez dłuższą podróż gnomy. Jest on z początku człowiekiem dość zagubionym, momentami nieporadnym i dającym się wpakowywać w przysłowiowe maliny(przez co często musi się leczyć z różnych ran), jednak z czasem poznajmy go co raz lepiej i odnoszę wrażenie, iż z każdą kolejną stroną mężnieje oraz staje się bardziej odważny. Bardzo podobało mi się, że pod koniec potrafił stanąć przed królem przekazując mu swoje racje i odkrycia dotyczące intrygi knutej za jego plecami.
I wiecie co? Polubiłam gnomy, które podróżowały razem z Tankredem. Thanni, Grops i Thrugh ujęli mnie swoją bezpośredniością i typową bezradnością magicznych stworów, a ich powietrzny statek(łajba z przypiętym ogromnym balonem), wręcz mnie zauroczył i był ogromnym atutem tej powieści.

"Każdy wynik, który nie jest oparty na solidnych dowodach, jest w najlepszym razie niepewny."

I na koniec jeszcze jeden plus tej lektury to akcja. Prawdę powiedziawszy nie znalazłam momentu, który by mnie wynudził czy sprawił, że miałabym dość zawartej w środku powieści. Książka od razu zaciekawia, wrzuca nas w środek bardzo ciekawej historii. Jednakże jeśli nie przepadacie za takim gatunkiem prozy, to nie będę Was na siłę namawiać, bo będzie się to mijało z celem. 



Jedyny minus jaki dostrzegam w całości co może delikatnie odtrącić od "Królewskiej Talii", to z początku lekki chaos i zagubienie w rodach, których jest aż czternaście - mnie to z początku lekko przeraziło! Fakt, zwykle wspominane są może 2-3 rody w jednym momencie, ale niektórych nazwy są bardzo zbliżone co może wprowadzać w pewną kontemplację. Ważna informacja: wydawnictwo wraz z autorem zdecydowali się na 3 dodatki na końcu książki, które niewątpliwie ułatwiają odnalezienie się w powieści. Mamy tu ród Hanstarów w postaci drzewa genealogicznego, opisane wszystkie rody: czym się zajmują i jaki jest ich wpływ na Nowy Mandylion oraz dzieje Taliadu przed Mandyliończykami.



Ocena końcowa...

Według mnie książka zasługuje na bardzo mocne 9/10. Dlaczego nie daję 10? Bo czekam na drugi tom, który z końcówki pierwszej części wnioskuję, że będzie jeszcze ciekawszy niż pierwszy! Panie Marcinie, ja chcę wiedzieć co się dalej wydarzy :)

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zielona Sowa.



września 21, 2017 No komentarze

W gąszczu ostatnich "afer" jakie można spotkać na bookstagramie, wychwyciłam w niedługim odstępie czasu kilka perełek, przy których albo się zaśmiejemy pod nosem, albo stwierdzimy że "o co tym blogerom chodzi, przecież dostają egzemplarze za darmo i jeszcze marudzą". Dziś zatrzymam się nad tą drugą kwestią, traktującą o książkach i czytających blogerach, którzy rzekomo od wydawnictw dostają "darmowe" egzemplarze.

"Darmowe" i jeszcze marudzą

Zacznijmy może od kwestii, czy te "darmowe" egzemplarze są rzeczywiście darmowe.
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, ile pracy musi włożyć osoba, tworząca dla czytelników recenzje i reklamująca na IG oraz innych Social Media? Nie? Już Wam tłumaczę na własnym przykładzie.
Kiedy przychodzi książka od wydawnictwa, należałoby zrobić unboxing, choć to nie jest zobowiązujące, ale dobrze wygląda i może być pierwszą namiastką reklamową. Bo chyba każdy lubi otwierać paczki? Są też takie osoby, które uwielbiają jak inni je otwierają. Ja osobiście należę do obu tych grup. A więc, mamy paczkę już otwartą i jej zawartość okazaną światu np. na instastories. Dla mnie osobiście jest to data, od której zazwyczaj liczę dni, jeśli wydawnictwo nada odgórnie limit czasowy na przeczytanie danej pozycji(czasami się to zdarza). W trakcie czytania zaznaczam co ciekawsze cytaty, które w późniejszym czasie są selekcjonowane i dodawane do recenzji. Kolejnym etapem - zazwyczaj zaraz po przeczytaniu, choć zdarza się czasem, że jeszcze przed - są zdjęcia. Jest to chyba najbardziej kreatywny etap, który uwielbiam i który to zarazem stwarza pole do popisu. Jak wiecie, ja sobie odgórnie narzuciłam odpowiedni charakter zdjęć i tego się trzymam, bo w jasnych formach czuję się najlepiej. Takich zdjęć powstaje 5 - 7 sztuk - trwa to zwykle do godziny(w zależności od ilości egzemplarzy, które mam zamiar sfotografować). Gdy już to wszystko mam opanowane, mogę w końcu siąść do komputera i odpocząć? A skąd... Pisanie recenzji, obrabianie zdjęć, dodawanie znaków wodnych, sprawdzanie na koniec literówek - średnio 2-3h. Kiedy już ten etap jest skończony czas na reklamę w SM. Na to też potrzeba czasu, zaangażowania - od tego zależy czy dana książka dotrze do jak największej liczby odbiorców - średnio 2-4h w zależności jak dużą ilością czasu dysponuję. A więc kochani, nie licząc czasu na przeczytanie danej pozycji wychodzi jakieś 8h na daną pozycję.

Teraz pobawmy się chwilę w matematykę. 
Obecnie książki kosztują średnio 30zł(zakładam optymistyczny scenariusz - często sprzedaż książek jest wręcz niemożliwa - z racji pieczątek czy naklejek na danych egzemplarzach bądź jest sprzedawana po sporo zaniżonej kwocie). Łatwo policzyć, że stawka godzinowa za wykonaną pracę oraz reklamę danej pozycji w sieci wychodzi około 3,75zł. Czy jest to warte zachodu, sami oceńcie.
I nadal uważacie, że blogerzy dostają książki za darmo? 
Dla mnie, recenzowanie jest pasją i staram się nie patrzeć przez ten pryzmat. Uwielbiam książki czytać jak również na nie patrzeć i podziwiać, stąd zaczynamy drugą część mojego wywodu.



Czy dla przeciętnego zjadacza chleba okładka książki ma znaczenie?

Myślę, że mimo wszystko tak, nawet ogromne. Nie od dziś wiadomo, że konsumenci są przede wszystkim wzrokowcami i kojarzą produkt z logiem czy użytymi w nim kolorami(np. "Coca Cola" czy też "Philips" zna większość osób). Mając to na uwadze i idąc tym tropem, bardzo często można się spotkać z prośbą od klientów(bibliotek czy też księgarń), że szukają np. szarej okładki z zakochaną parą. My, blogerzy opiniotwórczy, piszący na co dzień recenzje i lawirujący pomiędzy różnymi wydawnictwami, zwykle mamy przed oczami przynajmniej z dziesięć opcji w naszych głowach(np. ostatnie książki Mii Sheridan, czy też cała seria z zakochanymi parami od wydawnictwa Amber -> jeśli chodzi o szare okładki z zakochaną parą). Tak więc, nie oszukujmy się okładka ma ogromne znaczenie i wiedzą to zarówno wydawnictwa, jak również blogerzy, którzy recenzują dane pozycje.

Łyżka dziegciu w słoiku miodu 

Ale kiedy wydawnictwa przesyłają egzemplarze recenzenckie mam tę świadomość, że dość często okładka czy nawet treść w środku może się różnić z finalnym egzemplarzem - zwykle są odpowiednie adnotacje zawarte gdzieś małym drukiem bądź jakieś naklejki/pieczątki w środku. Jednak mam do Was w tym miejscu pytanie. Co jeśli wychodzi produkt przeznaczony dla recenzentów, który nie spełnia w 100% naszych oczekiwań - choćby okładka książki z punktu widzenia marketingowego "nie sprzeda się" to czy jest sens drukowania jej i wpychania (za przeproszeniem) blogerom na siłę? Zastanawiam się, czy praca jaką w tym momencie wkładam w sfotografowanie danej pozycji ma sens? Staram się patrzeć optymistycznie i zwodzić się myślami, że przecież treść jest ważniejsza niż okładka, ale nie oszukujmy się... Media społecznościowe, gdzie jest "sprzedawany" produkt(a Instagram przede wszystkim) jest i z zasady powinien być opakowany pięknymi oraz charakterystycznymi zdjęciami finalnego produktu, a nie czegoś pośredniego.


PDF versus papier

Bardzo dobrze z takiej sytuacji potrafiło wybrnąć pewne wydawnictwo, z którym współpracuję(nie wiem czy to z braku funduszy/cięć, czy po prostu ze zwykłego dbania o drzewa i nadmierne zużywanie papieru). Kiedy nie posiadają egzemplarza recenzenckiego, przesyłają dostatecznie wcześniej plik w formie pdf(dlatego w moich oczach ogromnie zyskali tym zabiegiem, choć na co dzień nie czytam ebooków), a na kilka dni przed premierą dosyłają finalny egzemplarz, abyśmy my - bookstagramowicze, mogli wykonać zdjęcia, dzięki którym możemy zareklamować ich produkt w mediach społecznościowych. A jeśli już mają egzemplarze recenzenckie, to są bardzo zbliżone do finalnych wersji. Takie rozwiązanie uważam za idealne pod względem marketingowym.
I wilk syty, i owca cała.
Czyli innymi słowy, recenzent się cieszy że dostaje w najgorszym wypadku produkt spełniający w 90% jego oczekiwania(mam na myśli egzemplarze recenzenckie pokrywające się z wersją finalną), a i wydawnictwo nie traci kilku tysięcy złotówek na wydruk specjalnych egzemplarzy dla recenzentów/blogerów.

Puentując moje dzisiejsze dywagacje.
Jak sami widzicie, blogerzy książkowi NIE dostają egzemplarzy ZA DARMO. Muszą włożyć w nie określoną ilość pracy, nie dlatego, że chcą zarobić na tej działalności(bo może starczy na zupkę chińską z tego zajęcia), ale przede wszystkim ich powodem jest to, że lubią czytać, recenzować i własnie to sprawia im niewiarygodną frajdę - mogąc przeczytać jakąś książkę przed premierą.
A sprawa z okładkami wygląda w taki sposób, że nie zawsze warto się spieszyć z egzemplarzami recenzenckimi. Czasem warto byłoby zapytać o zdanie samych blogerów czego by bardziej oczekiwali odnośnie tego aspektu, aby włożona praca nie poszła na marne.

Pozdrawiam serdecznie,
czytamiogladam.pl
września 19, 2017 No komentarze


Autor: Nicola Yoon
Tytuł: "Ponad wszystko"
Gatunek: młodzieżowa
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 324

Cześć kochani,
jakiś czas temu miał swoją premierę film, oparty właśnie na tej powieści. Oglądaliście? A może najpierw chcielibyście przeczytać książkę przed obejrzeniem filmu? Jeśli tak, to zapraszam Was do przeczytania mojej opinii na temat tej pozycji.


Troszkę o treści...

Madeline od wczesnych lat choruje na tajemniczą chorobę - SCID, przez którą jest uwięziona w czterech ścianach. Każda osoba, która ją odwiedza(a jest nią w zasadzie mama i pielęgniarka) musi zostać poddana odkażaniu. Pewnego dnia przez okno spostrzega, że do domu na przeciwko wprowadza się rodzina wraz z Olly'm. Chłopak jest wysoki, przystojny i... ubiera się na czarno. Czy Maddy wszystko zaryzykuje dla chłopaka, który jej się niewątpliwie podoba?

Moja opinia...

Siadając do lektury "Ponad wszystko" liczyłam na naprawdę ciekawą książkę, przepełnioną mnóstwem emocji, wciągającej historii i interesujących bohaterów... A niestety otrzymałam misz-masz owinięty ładnym papierem - w tym przypadku okładką.


Głównym wątkiem jest z jednej strony konflikt emocjonalny na linii matka-córka z drugiej, zaś widzimy, jak Maddie zmienia się pod wpływem chłopaka, w którego jest zapatrzona jak w obrazek. Kiedy jeszcze potrafię zrozumieć jakie powody miała matka Maddie zamykając córkę w czterech ścianach, tak nie rozumiem, dlaczego Madeline się tak okrutnie na niej mści. Wyobraźcie sobie, że macie tylko jedną osobę, na której tak bardzo Wam zależy i jest to Wasze dziecko. Nie macie oprócz niej nikogo innego. Chcecie dla niego jak najlepiej, poniekąd chroniąc go przed światem. Ta obawa przed stratą,  totalnie Was paraliżuje, wręcz doprowadza do szaleństwa, do psychicznej katastrofy emocjonalnej. W tej książce ten problem został w piękny, choć tragiczny sposób opisany.
Bardzo żałuję, że nie znamy tak naprawdę drugiej strony konfliktu. Mamy ukazany jedynie tok rozumowania młodej, siedemnastoletniej dziewczyny, która jak każda nastolatka nie liczy się ze zdaniem dorosłych, którzy ją chronią. Z jednej strony rozumiem Maddie. Zamknięta w czterech ścianach, przez prawie całe swoje życie. Okłamywana, manipulowana. Jednak czy to jest aż taki ważny powód, aby znienawidzić matkę? Aby się na niej zemścić za to, że przeżyła osobistą tragedię, o której Maddie w zasadzie nie pamięta? Brakowało mi w postaci Maddie pewnej empatii w stosunku do matki i być może to przeważyło, że nie do końca spodobała mi się jako główna narratorka tej powieści.

"Dziwne jest tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało, a przynajmniej się nie pamięta."

Związek Maddie z Ollym, który powoli się rodzi im bardziej się wczytujemy w powieść, jest według mnie stworzony na siłę. Nie czułam pomiędzy tym dwojgiem chemii. Raczej bym powiedziała, że Maddie, mimo że oczarowana chłopakiem, trzymała go jednak na dystans i kierowała tempem ich znajomości. Z pewnością miał na to wpływ fakt, że był to pierwszy chłopak, jaki się jej spodobał z wzajemnością, jednak czegoś między nimi mi tu brakowało.   

Z rzeczy bardziej optymistycznych oraz takich, którymi ta książka u mnie zaplusowała, to fakt, że niewątpliwie czyta się ją bardzo szybko. Mają na to wpływ zapewne liczne obrazki, rysunki, ciekawie prowadzone dialogi z Oliverem. Widać od razu, że jest skierowana do młodzieży, która zwykle nudzi się zbyt długimi tekstami.


Moja ocena...

Oceniam tę pozycję na maksymalne 6/10. Niestety, ale "Ponad wszystko" nie spowodowało u mnie pozytywnych uczuć i z pewnością nie sięgnę po kolejne pozycje Nicoli Yoon. Wystarczy mi takiego zlepku bylejakości. Książka zdecydowanie przereklamowana.




września 18, 2017 No komentarze


Cześć kochani,
z racji tego, że w moim życiu dzieje się ostatnio sporo, postanowiłam wprowadzić małe podsumowanie miesiąca, aby utrzymać miłe chwile i wspomnienia razem ze mną i przy okazji z Wami :) A zatem, będzie to seria wpisów, które będę tworzyć dla Was przez cały miesiąc, w formie mini polecajek - czyli takie topowe rzeczy, elementy, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie i do których warto zajrzeć oraz zapamiętać.
Zatem czas na zaległości sierpniowe :)

Jak wiadomo sierpień się już skończył, ale postanowiłam rozpocząć właśnie od tego miesiąca, póki jeszcze wszystko mam na świeżo poukładane w głowie.

#ULUBIONA PIOSENKA





Z Jasmine "znamy się" już około 4 lata. Znalazłam jej profil na youtube dość przypadkowo i przepadałam. Od tamtego czasu widzę, jak się zmieniła pod względem tego co publikuje. Zawsze wprowadza mnie w melancholijny nastrój, który od czasu do czasu potrzebuję, aby naładować baterie. Natomiast piosenka "Old friends", która jest moim ulubieńcem miesiąca, przypomina mi o minionych czasach, o dzieciństwie i beztrosce z tym związanym i w zasadzie przez cały sierpień piosenka ta prześladowała mnie na każdym kroku ;)

#ULUBIONY AUTOR KSIĄŻEK


Tosca Lee jest u mnie w tym miesiącu murowanym ulubieńcem. Dzięki uprzejmości wydawnictwa IUVI mogłam przeczytać serię jej książek "Potomkowie" i "Pierworodna", których recenzje znajdziecie na blogu. Lawiruje na granicy dwóch światów: fantastyki i rzeczywistości, a jej styl pisania jest lekki, przez co przypadł mi do gustu i na pewno jeszcze nie raz wrócę do tej historii.

#ULUBIONA KSIĄŻKA



"Lagom. Szwedzka sztuka życia." jest kwintesencją tego, co uwielbiam w książkach traktujących o Skandynawii. Piękne wydanie, do tego w twardej oprawie. W środku interesująca treść i aż żal się rozstawać z tą pozycją. Nie dość, że filozofia zawarta w tym mini poradniku przypadła mi do gustu, to jeszcze znalazłam kilka aspektów, które postanowiłam wdrożyć małymi kroczkami do życia codziennego!

#ULUBIONY FILM



Youtube jest czasem przydatnym narzędziem. Przez przypadek pokazał mi w polecanych, że "film" może mi się spodobać - chodziło oczywiście o trailer filmu "To the bone". Rzeczywiście po niedługim czasie, obejrzałam i bardzo podziwiam Lily Collins i jej poświęcenie dla roli. Poza tym film opowiada o zaburzeniach psychicznych na tle jedzeniowym. Serdecznie Wam polecam, obejrzyjcie!, bo nie dość, że ważny temat jest w nim zawarty, to ciekawy pod względem aktorskim.


#ULUBIONE JEDZENIE / PRZEKĄSKA

Ten miesiąc był dla mnie eksperymentem herbacianym. Kupiłam trzy rodzaje smakowych herbat i jednie Lipton 5 fruits rouges - Forest Fruit przypadła mi do gustu. Idealna na letnie wieczory spędzane przy książce o wyraźnym smaku owoców leśnych.



#ULUBIONY BLOG




Jeśli jeszcze nie znacie kobielove, to koniecznie musicie zajrzeć do Beaty i jej cudownego kota Toma. Jest to mój ulubiony blog z sierpnia, do którego dość często zaglądałam i czytałam recenzje książek u Beaty - wcześniej znana pod nazwą tomandbooks. Polecam serdecznie!

#ULUBIONY PROFIL NA IG



Jeżeli nie znacie Pauli i jej profilu na IG to serdecznie Was odsyłam do @ruderecenzuje Nie dość, że Paula robi cudowne zdjęcia książkom, to jest bardzo sympatyczną osobą o konkretnych poglądach i nie owija w bawełnę, za co ją ogromnie szanuję. A jej roślinki? Cudo! Zajrzyjcie, zaobserwujcie, a na pewno się nie zawiedziecie :) 

#ULUBIONE MIEJSCE



I tu Was zaskoczę :) Ulubieńcem miesiąca okazał się... Uwaga! Cmentarz Centralny w Szczecinie. Jest to jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie przed wojną służył jako idealne miejsce do piknikowania. Co prawda z jednej strony otaczają nas groby, jednak z drugiej jest tak piękny, tak zadbany... Za każdym zakrętem odkrywamy coś innego, a to przepiękną rzeźbę, a to jakąś fontannę... Można się w nim zatracić na kilka godzin, ale naprawdę warto!

#ULUBIONA RZECZ

Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem kupienia i sprawienia sobie okularów, bo musiałam funkcjonować ze starymi, sprzed około 10 lat... Dzięki @luellexx dostałam przez przypadek namiary na przecudowne oprawki za niewielkie pieniądze, w których się zakochałam - BRYLOVE. Dziękuję Ci jeszcze raz, kochana :)



I to wszystko jeśli chodzi o sierpień. Musiałam o paru rzeczach sobie przypomnieć, bo niestety wyleciały mi z pamięci, ale oczekujcie już za dwa tygodnie kolejnego, tym razem wrześniowego posta z polecajkami.

Pozdrawiam,
czytamiogladam.pl :)
września 16, 2017 No komentarze

Autor: Marta Guzowska
Tytuł: "Reguła nr 1"
Gatunek: przygodowa
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Marginesy
Ilość stron: 372


Cześć kochani,
będąc jeszcze dzieckiem bardzo lubiłam się zaczytywać w książkach z gatunku przygodowych. Po wielu latach postanowiłam ponownie "liznąć" pozycję z tego gatunku. Czy moja miłość do tego rodzaju książek nadal pozostała? Tego dowiecie się z poniższej recenzji :)


Krótko o treści...

Simona Brenner jest za dnia wybitną panią archeolog, natomiast w nocy kradnie eksponaty. Jej ulubioną dziedziną jest biżuteria. Pewnego dnia, ktoś wciąga ją w sprytnie uknutą intrygę - musi znaleźć starożytne złote runo, aby wir dziwnych wydarzeń wokół niej został w końcu przerwany. W tym celu musi się udać na kazachskie stepy, do Turcji, a nawet zahaczyć o Ateny. Aby jej się to udało, musi złamać swoją najważniejszą regułę, która brzmi: nie ufaj nikomu. Czy uda się Simonie odkryć starożytny skarb?

Moja opinia...

Przyznam się szczerze, że siadając do lektury tej pozycji nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Nie znałam wcześniej autorki - nie wiedziałam czego mogę oczekiwać pod względem stylu pisania, czy też w prowadzeniu akcji. Przeczytałam opis z tyłu książki i już widziałam: kryminał plus archeologia trafia zdecydowanie w mój gust estetyczny. Nic bardziej mylnego! Może i są zagadkowe zaginięcia czy uśmiercanie niektórych postaci, ale dla mnie to zdecydowanie ciekawa przygodówka dla dorosłych. 



Pod wieloma aspektami "Reguła nr 1" bardzo mnie zaskoczyła. Historia została świetnie napisana. Co do stylu nie mogę się w żaden sposób przyczepić. Pani Marta w inteligentny sposób przemyca smaczki historyczne, o których nie miałam pojęcia i dzięki którym możemy dowiedzieć się o paru ciekawych historiach ze świata starożytnego. Poza tym akcja jest prowadzona w sposób dynamiczny - cały czas "coś" się dzieje. A to znikają paszporty, a to główna bohaterka traci bagaż i ją okradają, a w końcu, ciągle z nią podróżujemy po Europie. 
Co do stylu pisania... Bardzo podobało mi się, że narracja była prowadzona w formie pierwszoosobowej. Autorka nie kusi się na wyolbrzymione opisy. Skupia się bardziej na sytuacji "tu i teraz". Ważniejsze są elementy, które mają nas doprowadzić do końca historii, niż przynudzanie nadmiernymi opisami miejsc. 



Świetnie została wykreowana główna bohaterka - Simona Brenner. Niekiedy fajtłapowata w rozwikłaniu zagadki, dzięki czemu jest bardzo wiarygodna i niesztampowa. Oczywiście posiada wszelkie cechy ku temu, aby być idealną i genialną panią archeolog, jednak zdarzają się jej wpadki, które mnie osobiście urzekły. Poza tym jej genialny humor i ogromna wiedza, jaką w przerywnikach nam przekazuje, sprawiają że postaci po prostu nie da się nie lubić. Taka trochę Indiana Jones w spódnicy.



Jedyne czego żałuję, to fakt, że wydawnictwo nie zadbało, aby okładkę dla wydania recenzenckiego choć w minimalnym stopniu upodobnić do wersji finalnej, dlatego na zdjęciach również umieściłam telefon z końcową okładką, która robi świetne wrażenie.

Moja ocena...

Czy polecam "Regułę nr 1" Marty Guzowskiej? Według mnie pytanie jest dość tendencyjne. Zdecydowanie polecam! Przeczytajcie tę pozycję. Jest zabawna, z ciekawą postacią kobiecą i interesującą historią w tle. Według mnie ocena nie może być niższa niż 9/10!

A za egzemplarz chciałabym podziękować Wydawnictwu Marginesy.



września 14, 2017 No komentarze

Autor: Leisa Rayven
Tytuł: "Zła Julia"
Gatunek: romans
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 300

Cześć kochani,
w dniu dzisiejszym przychodzę do Was z nie lada gratką dla fanów książek Leisy Rayven. Po sporej burzy jaką wywołała pierwsza część "Zły Romeo", Wydawnictwo Otwarte wypuści za kilka dni kolejną książkę z tej serii. Czy "Zła Julia" jest lepsza czy gorsza od pierwszej części? Czy warto przeczytać i poświęcić kilka chwil na tę pozycję? Tego dowiecie się za chwilę.


Troszkę o treści...

Mija kilka lat odkąd Ethan odszedł od Cassie, a dziewczyna nadal nie zna powodów, dla których chłopak postanowił od niej odejść. Oboje dostają angaż w tej samej sztuce i muszą wyjaśnić sobie kilka zawiłości i nieścisłości. Czy będą potrafili na nowo sobie zaufać? A może niesnaski sprawią, że stanie się to niemożliwe?

"Ludzie są jak książki. Każdy, kto pojawia się w naszym życiu, może zerknąć na kilka naszych stron. Jeśli im się spodobamy, pokazujemy im kolejne strony. Jeśli oni nam się podobają, chcemy, by zobaczyli fragmenty, których nie poddaliśmy korekcie. Niektórzy ludzie mają prawo robić notatki na marginesie. Zostawiać swój ślad na nas i naszej historii. Ale ostatecznie wydrukowane słowa – te, które określają nas jako osoby – nie zmienią się bez naszego pozwolenia."


Moja opinia...


Kiedy dostałam propozycję przeczytania i zrecenzowania książki "Zła Julia" w pierwszym momencie podeszłam do tematu dość sceptycznie. Nie chciałam robić tej serii antyreklamy, choć z drugiej strony strasznie mnie korciło, aby przeczytać drugi tom i dowiedzieć się, czy drugi tom okaże się choć odrobinkę lepszy. Zdecydowałam. Trudno, będzie co ma być - choć po cichutku miałam nadzieję, że bardziej mi się ta pozycja spodoba niż "Zły Romeo".



Bohaterów znamy z pierwszej części, zarówno tych pierwszoplanowych, jak i stojących z boku, jednakże odnoszę wrażenie, jakby Ethan oraz Cassie wydorośleli, zmądrzeli, w końcu dojrzeli do stworzenia związku niekoniecznie opartego wyłącznie na sprawach łóżkowych. Oboje podchodzą do ich relacji w głębszy i bardziej emocjonalny sposób, a nie w powierzchowno - łóżkowy. Pod tym względem ta część niewątpliwie zyskała w moich oczach.

"Ludzie za bardzo skupiają się na pokonaniu lęku, tymczasem powinni po prostu nauczyć się go akceptować i wbrew niemu robić to, czego się boją"

W pierwszej połowie książki bardzo, ale to bardzo działał mi na nerwy Ethan. Powody jego zachowania wydawały mi się dość błahe i mało konkretne. Sprawiał wręcz wrażenie zagubionego w swoich emocjach chłopca, który boi się zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. Dopiero gdzieś od połowy tej pozycji, gdy jego postępowanie zostało wyjaśnione przez autorkę, powolutku zyskiwał w moich oczach. Z Cassie było wręcz odwrotnie. Kiedy to jeszcze w pierwszej części "Złej Julii" byłam w stanie znieść jej nastroje, tak w drugiej połowie książki miałam już serdecznie dość i chciałam krzyczeć w kierunku Ethana, aby dał sobie z nią w końcu spokój.

"Wszyscy nosimy w swoim życiu metaforyczne maski. Wszyscy mamy różne twarze, które pokazujemy znajomym z pracy, przyjaciołom czy rodzinie. Czasami nosimy tak wiele masek, że zapominamy, kto się pod tym wszystkim kryje."

Styl pisania pozostał bez zmian. Autorka nie sili się na długie opisy i trudną do przejścia książkę. Jest wręcz przeciwnie. Czyta się ją jednym tchem. Jest lekka, przyjemna. Dialogi, jak i opisy czy przemyślenia są zrównoważone i nie przesadzone w żadną stronę.
Narracja również jest niezmienna. Naszą narratorką jest główna bohaterka - Cassie - i to z jej perspektywy znamy całą historię, co czasem działało mi osobiście na nerwy. Brakowało mi drugiego spojrzenia na wydarzenia, które niewątpliwie wniósłby Ethan.



Akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach, tak samo jak było w "Złym Romeo". Jesteśmy w teraźniejszości, jak również przeplatane są sceny z drugiego roku w szkole aktorskiej. Dzięki temu zabiegowi mamy porównanie charakterów i widzimy zmianę w zachowaniu obojga bohaterów.

"Jak to możliwe, że uczucie, które nie ma ciężaru ani kształtu, dopóki sami mu ich nie nadamy, jest w stanie owinąć się wokół serca jak wąż i ściskać je tak mocno, aż boleć będzie każda zastawka i komora?"
Co ważne, zarówno "Zły Romeo" jak i "Zła Julia" to świetne pozycje pod względem cytatów. Pojawiają się oczywiście "mądrości" w stylu
"żeby puścić w niepamięć jednego faceta, najlepiej puścić się z innym" 
albo

"Mężczyźni są jak wibratory. Fakt, że są fiutami, nie oznacza, że nie możesz ich użyć do dobrej zabawy."
które lepiej traktować w sposób humorystyczny ;)

Jednakże podczas czytania znajdziemy dość często piękne i dające do myślenia cytaty, które warto zapamiętać i gdzieś zanotować:
"Ludzie często próbują ukrywać swoje blizny, jak gdyby każdy ślad bólu był dowodem ich słabości. Blizny są dla nich jednoznaczne z błędami, a błędy – ze wstydem. Z nieodwracalnym oszpeceniem doskonałości."

Moja ocena...

Po pierwszej części pozostał mi niesmak - nie bardzo mi się podobała i sprawiała wrażenie banalnej. "Zła Julia" jest swoistą karuzelą uczuciową. Emocje pomiędzy bohaterami są pełne żaru, namiętności i rozpalają do czerwoności, a oni sami sprawiają wrażenie bardziej dojrzalszych. A przez to, że narracja jest prowadzona w dwóch płaszczyznach czasu, możemy zaobserwować zmiany jakie nastąpiły zarówno w Ethanie jak i Cassie. Jeśli się jeszcze zastanawiacie nad przeczytaniem serii, to napiszę jedno - nawet jeśli pierwsza część Was zniechęci, to nie zrażajcie się. Z każdą kolejną częścią jest co raz lepiej. Ocena? Gdybym miała ocenić całą serię moja ocena byłaby zdecydowanie niższa, ale tę konkretną książkę oceniam na bardzo mocne 7/10 i liczę na coś więcej w kolejnej części :)

A za możliwość przeczytania i zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu Otwarte!



września 11, 2017 No komentarze

Autor: Raduchowska Marta
Tytuł: "Szamanka od umarlaków"
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 351

Cześć kochani,
dziś mam dla Was interesującą propozycję od Wydawnictwa Uroboros. Z jednej strony okładka troszkę przeraża, z drugiej zaciekawia. Ale, ale... zacznijmy od początku.


Troszkę o treści...

Ida Brzezińska, młoda dziewczyna, żyjąca wśród czarownic, postanawia pewnego dnia odciąć się od tego świata i zaznać spokoju ducha na studiach we Wrocławiu. Niestety okazuje się, że w spokoju ducha przeszkadzają jej... duchy! Na szczęście w oswojeniu jej daru, pomaga dość zakręcona ciotka Tekla. Czy z tej mieszanki wyniknie coś ciekawego?


Moja opinia...


Pierwszy raz miałam styczność z tego typu pozycją - łączącą w sobie tak wiele gatunków, mnóstwo ciekawych smaczków, która w pierwszej chwili przypominała mi twórczość filmową Tima Burtona(np. Gnijąca panna Młoda).



"Szamanka od umarlaków" została napisana w ciekawym i lekkim stylu. Autorka nie męczy nas długimi opisami, jest sporo dialogów, dzięki czemu akcja trzyma tempo, a sama pozycja nie zanudza i aż chce się człowiek dowiedzieć co będzie dalej. Narrator jest wszystkowiedzący i prowadzi nas przez całą historię stojąc jakby z boku i się przyglądając. Wielokrotnie się czułam, jakby ktoś mi opowiadał ciekawą historię z zabawnym komentarzem.

"Fotografia potrafi uchwycić chwilę, utrwalić moment z idealną dokładnością. Każda sanowi perfekcyjne odzwierciedlenie rzeczywistości. [...] Indianie wierzyli, że utrwalona na kliszy podobizna jest cząstką jego samego. Według nich fotografia odrywa, zatrzymuje w czasie i zamyka w sobie fragment duszy."

Książka ta, wielokrotnie mnie zaskoczyła interesującymi zwrotami akcji. Kiedy już myślałam, że nie można nic ciekawego z danej sceny wyciągnąć, autorka robi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, dając pstryczka w nos, jakby chciała powiedzieć "a jednak!". 

Ogromnym plusem tej pozycji są bohaterowie. Ogromne brawa należą się pani Martynie, że udało się jej stworzyć tak ciekawych, interesujących i jednocześnie intrygujących bohaterów. Każdy, ale to na prawdę każdy z nich mógłby tworzyć własną, odrębną historię, nawet pan Janek - szofer w rezydencji Brzezińskich. Moją ulubioną postacią w "Szamance od umarlaków" była zdecydowanie Tekla. Dawno nie spotkałam tak świetnie skonstruowanej postaci, z niebanalnym poczuciem humoru i jednocześnie dość przebiegłym charakterkiem. Cudna i szkoda, że tak krótko zagościła w książce.



Dodatkowym plusem w tej pozycji stanowi również bardzo ładna szata graficzna okładki oraz ilustracje znajdujące się w środku. Mnie osobiście oczarowały i przez to, że pojawiały się w najmniej oczekiwanym momencie były dodatkowym zaskoczeniem, który wpłynął u mnie korzystnie na czytanie.

A co do samej książki... Na pewno, jeśli nie przepadacie za polskimi książkami osadzony w krajowych realiach, to ta z pewnością Wam się nie spodoba. A jeśli lubicie się zagłębiać w inne powieści, dość niesztampowe, intrygujące, z interesującą historią, to zdecydowanie warto żebyście się zapoznali z "Szamanką od umarlaków". Ja ją czytałam z ogromną przyjemnością i aż szkoda, że musiała tak szybko się skończyć.


Ocena końcowa...

Ode mnie książka dostaje 8/10. Nie spotkałam się wśród polskich autorów z tak ciekawą i intrygującą pozycją, której w zasadzie każda kolejna strona wnosiła wartość dodaną do historii. Polecam każdej osobie, która uwielbia przede wszystkim twórczość Tima Burtona oraz literaturę fantastyczną z domieszką horroru zwieńczona sporą dawką czarnego humoru. :)

A za egzemplarz chciałabym serdecznie podziękować Wydawnictwu Uroboros.




września 07, 2017 No komentarze
Newer Posts
Older Posts

Wyzwanie obieżyświata

Pod tym linkiem znajduje się więcej informacji na temat wyzwania czytelniczego, jakie sobie narzuciłam w 2019r.
Pewnie przejdzie ono również na 2020r., ale mimo wszystko zachęcam do zajrzenia na stronę :)

W I Ę C E J

Zajrzało tu już...

About me

About Me

Cześć!
Witaj w moim małym miejscu.
Serdecznie zapraszam cię do mojego świata, gdzie królują książki i filmy.
Zrób sobie herbatkę lub kawkę, złap za ciepły kocyk i spędź miło czas :)

Kasia, @czytamiogladam_pl

Instagram

Labels

10/10 2/10 3/10 4/10 5/10 6/10 7/10 8/10 9/10 film książka

Blog Archive

  • ►  2021 (1)
    • ►  września (1)
  • ►  2019 (33)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (6)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2018 (97)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (7)
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (7)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (11)
  • ▼  2017 (99)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (10)
    • ►  października (11)
    • ▼  września (11)
      • #61 Trzymaj się, Mańka! | Małgorzata Kalicińska
      • #60 Reemisja | Izabela Milik
      • #59 Królewska Talia | Marcin Mortka
      • Czy okładka ma znaczenie?
      • #58 Ponad wszystko | Nicola Yoon
      • Ulubieńcy miesiąca | SIERPIEŃ
      • #57 Reguła nr 1 | Marta Guzowska
      • #56 Zła Julia | Leisa Rayven
      • #55 Szamanka od umarlaków | Martyna Raduchowska
      • #54 Pieśń dla Elli Grey | David Almond
      • #53 Drugie bicie serca | Tamsyn Murray
    • ►  sierpnia (13)
    • ►  lipca (15)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (8)
    • ►  kwietnia (8)
    • ►  marca (2)

Created with by ThemeXpose