facebook instagram
  • Home
  • Książki
  • Przeczytane książki
  • Filmy
  • O mnie
  • Contact
  • Freebies

Blog recenzencki o książkach i filmach.



Autor: N. Sońska
Tytuł: "Słuchaj głosu serca" 
Gatunek: obyczaj/romans
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Czwarta strona
Ilość stron: 304

Cześć kochani,
ruszam z kopyta z okołoświątecznymi książkami i czas na pierwszą polską autorkę - Natalię Sońską, której to "Słuchaj głosu serca" jest moim debiutem z twórczością tej autorki. Czy mi się spodobała? Zapraszam do lektury.


Moja opinia...

"Magia świąt sprzyja zakochanym"

Oj tak! Kiedy dostałam ogromną pakę książek od Wydawnictwa Czwarta Strona w ramach współpracy, od razu wiedziałam że priorytet wśród otrzymanych pozycji będą miały te, których akcja dzieje się w górach! Tak, to że uwielbiam góry nie jest żadnym sekretem, zatem też jako pierwszą przeczytałam książkę Natalii Sońskiej "Słuchaj głosu serca".

Pierwsze zaskoczenie?
Początek w ogóle nie dzieje się zimową aurą. W zasadzie klimat świąteczny pojawia się dopiero pod koniec.
Drugie zaskoczenie?
Ilość jedzenia jaka przewija się pomiędzy kartami opisanej historii nawet mnie zaskoczyła i wielokrotnie czułam wciskający głód gdzieś w środku kręgosłupa, ale na tym kończą się moje "zastrzeżenia", więc przejdźmy do zalet.

"Słuchaj głosu serca" jest powieścią napisaną w trzecioosobej narracji, która daje nam większy pogląd na przeżycia głównych bohaterów i możemy głębiej wczuć się w pozycję naszych ulubionych postaci.
Jagna jest przekochaną i cudowną postacią, która z początku może za bardzo negatywnie jest nastawiona do życia (przez otoczenie i rodzinę), bo w końcu singielka, z czasem rozwija się jako postać i im głębiej wciąga nas historia, tym dziewczyna wie co raz bardziej czego chce.
Znalazłam wiele podobieństw z główną bohaterką i dzięki temu mogłam bardziej wczuć się w emocje jakie nią targały.
Drugą postacią, o której warto wspomnieć to Piotr. Od początku te jego maślane oczy totalnie mi nie pasowały. Mężczyzna parający się zawodem okołomedycznym (przedstawiciel) były jak dla mnie zbyt miły, zbyt wyidealizowany, wręcz zbyt tajemniczy.
Za to do Janka od razu poczułam sympatię. Tak jak połączenie Jagny z Piotrem, kompletnie mi nie pasowało i wyczuwałam pomiędzy nimi skrępowanie dziewczyny, tak przy Janku odczuwałam spokój, relaks i cichą sympatię.
Ostatnią postacią, o której warto wspomnieć jest zdecydowanie babcia Aniela! Dodająca cudownego, góralskiego klimatu, sznytu tradycjonalności i gwary. To jak została przedstawiona ta postać, sprawia że nawet teraz pisząc recenzję, czuję spokój i ciepło na serduchu. Zdecydowanie babcia dodała uroku całej pozycji.



Tak jak z początku uznałam za delikatny zarzut, że magia świąt pojawia się dopiero pod koniec powieści, tak im dłużej o tym myślę, tym mam wrażenie że był to celowy zabieg, bowiem święta w górach(moje niespełnione marzenie) mają w sobie tyle magii, że starczyło jej na całą powieść.
Podobało mi się to, jak autorka przedstawiła klimat gór, ludzi tam zamieszkujących i otoczenie jako otwartość i ciepło, do którego się wraca z melancholią we wspomnieniach.

Historia zawarta w "Słuchaj głosu serca" zdecydowanie daje nadzieję na lepsze jutro i wskazuje nam, abyśmy nigdy nie skreślali starych znajomości. Kto wie, co może się zrodzić z sympatii albo przerodzić z przyjaźni?

Dla kogo?

Zdecydowanie dla fanów książek, których akcja dzieje się w górach, ale również dla osób, które szukają lekkiej i niezobowiązującej lektury na jesienny wieczór.


Moja ocena...

Zdecydowane i mocne 7/10! I choć jest to moja pierwsza przygoda z piórem Natalii Sońskiej, to wiem już że nie ostatnia. Nie mogę się wręcz doczekać, aż sięgnę po kolejne książki tej autorki.
Gorąco polecam!

A za możliwość lektury, chciałabym serdecznie podziękować Wydawnictwu Czwarta Strona. 


listopada 12, 2019 No komentarze


Autor: C. Rider
Tytuł: "Pocałunki w Nowym Jorku" 
Gatunek: młodzieżówka
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Feeria Young
Ilość stron: 240
Tłumaczenie: Anna Dobrzańska

Cześć kochani,
tegoroczne święta zbliżają się powolnymi krokami, jednak wydawnictwa na rodzimym rynku już teraz zasypują czytelników tytułami z okołoświąteczną atmosferą. A w związku z tym, że ja kocham! świąteczny czas, nie może być inaczej, że i na blogu częściej się będą pojawiać powieści z klimatem wigilino-bożonarodzeniowym. A zatem, zacznijmy od pierwszej takiej książki!



Moja opinia...

"Pocałunki w Nowym Jorku" otrzymałam dzięki współpracy z Wydawnictwem Feeria Young. Rzadko się zdarza, abym skusiła się na książkę wyłącznie po przeczytaniu jej tytułu, no ale tak właśnie było w tym przypadku. Widząc "pocałunki" i "Nowy Jork" czułam, że to będzie świetna powieść, bo jakże by inaczej? A kiedy moim oczom ukazał się opis oraz okładka, zakochałam się w tej książce i miałam wewnętrzne pragnienie, aby ją przeczytać jak najprędzej :)

"Dom to dom. To miejsce, z którego pochodzisz. Nic tego nie zmieni. Myślisz o nim jako o miejscu fizycznym, gdzie wszystko się zaczyna. Może chodzi o to, żeby pomyśleć o nim jako o miejscu emocjonalnym, gdzie wszystko się zaczyna."

Catherine Rider ma niewątpliwie dar przekazywania emocji czytelnikowi. "Pocałunki w Nowym Jorku" to niebanalna historia o uczuciu, jakie rodzi się pomiędzy dwojgiem obcych sobie ludzi, których łączy podobne emocjonalne doświadczenie, bowiem zostają odrzuceni przez swoje drugie połówki. Czytając tę powieść wielokrotnie ukradkiem podśmiewałam się zza kart powieści, uroniłam kilka łez wzruszenia i to tylko na 240 stronach! 

"Pocałunki w Nowym Jorku" są powieścią, która odrobinkę idealizuje zawieranie nowych znajomości, ale przez to że jest tak ciepła i emocjonalna, możemy jako czytelnicy przymknąć na to oko. Bo czy przecież nie o to chodzi w książkach bożonarodzeniowych?

"Podejmując ważną decyzję, nigdy nie zastanawiaj się, jak ona wpłynie na mężczyzn w twoim otoczeniu. Kobieta jest kobietą tylko wtedy, kiedy myśli samodzielnie i kiedy działa samodzielnie. A większość facetów nie jest warta twoich łez."

Ogromną zaletą "Pocałunków..." jest fakt, że cały czas coś się w niej dzieje, ponieważ jest to taka typowa książka drogi. Przemierzamy wraz z bohaterami praktycznie cały Nowy Jork, wczuwamy się w ich emocje, poznajemy ich odkrywając kawałeczek po kawałeczku i czujemy magię świąt. Bardzo ciekawym aspektem było to, że tak naprawdę do samego końca nie można było przewidzieć dokąd zaprowadzi naszych bohaterów cała ta podróż po ogromnej metropolii.
Podobało mi się również to, że Nowy Jork właśnie w ten czas został przedstawiony jako miasto puste, wręcz momentami bezludne, dzięki czemu w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że ten Nowy Jork, to miasto, które nigdy nie zasypia, jednak w jeden dzień w roku, staje się opuszczonym miejscem. W końcu zdajemy sobie sprawę, że w trakcie świąt najważniejsza jest rodzina i czas z nią spędzony.



Cała narracja opiera się na pierwszoosobowej formie, która została poprowadzona naprzemiennie, pomiędzy naszymi postaciami - Charlotte i Anthony'ego. Uwielbiam książki, gdzie mamy od samego początku wgląd w różne punkty widzenia, więc i tu autorka rozkłada nam wszystkie karty.
Charlotte ujęła mnie swoją brytyjskością, której od samego początku nie ukrywała. Była postacią, której spontaniczność i nie nachalność bardzo mi się spodobała. Była zwyczajną dziewczyną, która po rozstaniu okazała się silną kobietą. Momentami zazdrościłam jej tej wewnętrznej siły.
Z kolei Anthony - prosty młodzieniec, który posiadał w sobie ogromny ból. Musiał się z nim uporać, jak również z uczuciem zawodu, jakie sprawiał ojcu i bratu.
I na koniec, ciężko nie wspomnieć, Pomyłka. Najsłodszy i najcudowniejszy psiak, który towarzyszył naszym bohaterom w odnalezieniu siebie :)


Dla kogo?

Zdecydowanie dla osób, które tak jak ja uwielbiają święta i przedświąteczny czas, ale również dla fanów Nowego Jorku i powieści/filmów drogi. Często wyczuwałam, jakby autorka inspirowała się filmami Woody'ego Allena.

Moja ocena...

Od samego początku czułam, że będzie dobrze i rzeczywiście nie zawiodłam się na tej książce. 8/10! Nie jest to wybitne dzieło, ale "Pocałunki w Nowym Jorku" potrafiły wyciągnąć ze mnie określone emocje i sprawiły, że świetnie spędziłam przy niej czas. Tylko... Mam nadzieję, że kiedyś doczekam się dalszych losów Charlotte, Anthony'ego i Pomyłki :)
Polecam ogromnie na odprężenie pomiędzy świąteczną gorączką :)

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young za możliwość przeczytania.



listopada 10, 2019 No komentarze

Autor: A. Urbanowicz
Tytuł: "Gałęziste" 
Gatunek: horror
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Vesper
Ilość stron: 400


Cześć kochani,
przychodzę dziś do Was z polskim tytułem, sprawiającym iż z ogromną przyjemnością zatraciłam się w świecie wierzeń słowiańskich, które zostały okraszone lekką nutą horroru. Ale czy rzeczywiście książka była aż tak dobra? Czy polski tytuł zasługuje na same superlatywy?




Moja opinia...


"Gałęziste" Artura Urbanowicza nie jest pierwszą powieścią na rynku wydawniczym tego autora. Możemy znaleźć między innymi "Inktub" czy też "Grzesznika", jednakże dla mnie jest to pierwsze spotkanie z tym autorem.
Książka "Gałęziste" jest drugim podejściem autora do tematu. II wydanie z 2019r.(premiera planowana na 13 listopada) zostało wzbogacone o genialne ilustracje Michała Loranca oraz dodatkową redakcję całego tekstu. Nie wiem jak czytało się pierwsze wydanie - nie miałam możliwości z zetknięciem się, jednakże pod względem redakcyjnym "Gałęziste" jest świetną lekturą. Przez cały tekst w zasadzie przepływamy i nie możemy się oderwać od historii opowiedzianej pomiędzy kartkami dość grubego tomiska. Autor genialnie buduje napięcie, kreuje opowieść rodem z ciekawszych filmów grozy, a próba odłożenia lektury na inny czas graniczy z cudem.
Jednym z niewątpliwych atutów tej pozycji stanowi, styl pisania Artura Urbanowicza. Podczas lektury wielokrotnie jeżą się włoski na karku. Autor ma niewątpliwy dar wpuszczania czytelnika w przysłowiowe maliny. Zmienność akcji w połączeniu ze świetnym stylem pisania sprawia, że po skończonej lekturze poczujemy satysfakcję podczas odkładania książki na regał domowej biblioteczki.
"Gałęziste" wyróżnia się nie tylko świetną narracją, ale też mistrzowskim światem przedstawionym. Historia toczy się w okolicy Suwałk, jezior, tajemniczych lasów, cmentarzyska i osady. Niby nic nadzwyczajnego, ale charakteru i smaczku dopełniają zwroty akcji i oraz rewelacyjnie nakreślone charaktery postaci, których profile psychologiczne pokazują, że są to postaci nieszablonowe, oraz elementy zaskoczenia.



Zacznę od postaci, która najmniej mi się spodobała - Karolina. Momentami wydawała mi się za bardzo nakręcona na całą podróż i matkowała wszystkiemu co się dało. Według mnie tworzyła się w okół niej aura lekkiej antypatyczności spowodowanej relacją z Tomkiem. Na tym poziomie główna bohaterka z pewnością nie zyskała zbyt wielu zwolenników, jednakże pomijając aspekt nawiązywania relacji, dziewczyna po bliższym poznaniu zyskiwała. Podobała mi się w niej pewna dociekliwość i zawziętość w dotarciu do prawdy, a później w ucieczce.
Z kolei Tomek od samego początku był postacią, która wzbudzała we mnie sprzeczne uczucia. Jego postępowanie wynikające często ze zwierzęcych popędów sprawiało, że patrzyłam na niego z politowaniem. Mężczyzna został tu ukazany jako uległy, zmanipulowany, dość prosty człowiek, z którego na koniec wychodzą wszelkie najgorsze ludzkie cechy.
Ostatnią postacią, na której chciałabym się skupić to Natalia. Z początku dość tajemnicza, z czasem ukazująca swój prawdziwy charakter i cele, dla których jej postępowanie jest takie a nie inne.

Zmienność akcji, tajemniczość, totalna nieprzewidywalność to są słowa w jakich mogłabym opisać całą powieść.

Dla kogo?

Nie jestem i nigdy nie byłam fanką horrorów, tym bardziej w literaturze, ale tutaj? Artur Urbanowicz w tak ciekawy sposób wciągnął mnie w rozgrywkę nad mazurskimi jeziorami, że poczułam ogrom satysfakcji po przeczytaniu "Gałęzistych". Zatem nawet jeśli czytelnik nie jest zbyt wielkim fanem horrorów i zjawisk nadprzyrodzonych, uważam że ta pozycja iż niejedna osoba będzie zadowolona ze spędzonego czasu podczas jej lektury.


Moja ocena...

Zdecydowanie i bez zająknięcia 10/10! Zdecydowanie polecam! Jest to jedna z niewielu książek, która sprawiła mi ogrom satysfakcji i niezapomnianych wrażeń.

A za możliwość przeczytania chciałabym podziękować Wydawnictwu Vesper.


października 29, 2019 No komentarze
Autor: A. Docher
Tytuł: "Rozdroża" 
Gatunek: romans
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Editio Red
Ilość stron: 400


Cześć kochani,
długo się zbierałam, aby napisać tę opinię, ale w końcu chwila się znalazła i do boju :)
Przyznam się wam, że kiedy otrzymałam propozycję współpracy przy tym tytule, miałam mieszane uczucia. Poszłam spać i dopiero na drugi dzień odpisałam pozytywnie. Sama byłam tym zaskoczona, bowiem poprzednie dwie książki o Dominice i Mrcelu autorstwa A. Docher nie do końca mi się podobały. Miały fajne momenty, dało się wyczuć charakter postaci poprzez narrację, ale moim zdaniem było w nich odrobinę za dużo chaosu, kilka błędów logicznych i czasem miałam wrażenie jakby cała historia jednak była oderwana od rzeczywistości.
Ale że uwielbiam działać sobie czasem na przekór i stawiać sobie poprzeczki, postanowiłam że dam autorce ostatnią szansę, według przesłania "do trzech razy sztuka". I co? Zachęcam do poniższej lektury :)



Moja opinia...

A. Docher była mi dotychczas znana z troszeczkę innej strony, więc kiedy przyszła do mnie jej najnowsza powieść "Rozdroża" lekko się przeraziłam jej objętością. Obawy były na wyrost. Narracja jest świetna. Lekka, przyjazna czytelnikowi, przez co książka momentami staje się wręcz nieodkładalna na później. Bardzo podobało mi się, że autorka zachowała równowagę pomiędzy dialogami a narracją. Książkę dzięki temu czyta się szybko, a fragmenty z większą ilością tekstu nie męczą. Dzięki zastosowaniu narracji pierwszoosobowej ze strony dwóch bohaterów - Jane i Edwarda - widzimy co się dzieje przez całą historię w ich głowach. Do mnie bardziej przemawia tego typu narracja, ponieważ nie lubię niedomówień w książkach.
Ogromnym atutem tej powieści jest to, że możemy się w niej zatracić. Że w pewnym momencie łapiemy się na tym, iż zapominamy o otaczającym nas świecie i chwilami zastanawiamy się, w jakiej epoce dzieje się akcja, ponieważ stare elementy idealnie przeplatają się z nowoczesnością.



Jane i Edward. Od pierwszej styczności pomiędzy tymi postaciami od razu czuć buchające iskry. Ich relacja została przedstawiona w sposób subtelny, oboje posiadali pewnego rodzaju obawy, swoją historię, pewne tajemnice i bardzo mi się podobało, że autorka przez całą powieść budowała napięcie w relacji pomiędzy tą parą.
Z tej dwójki bardziej podobał mi się nakreślony charakter Edwarda. Momentami gbur o gołębim sercu. Trochę jak "Bestia" z bajki "Piękna i Bestia". Bardzo często właśnie takie miałam skojarzenia z tą postacią podczas lektury.
Jane - trochę niepokorna, nieokrzesana amerykanka, z nowatorskimi metodami opieki nad Adelką.
A właśnie, jak mogłam zapomnieć o Adelce! Wielokrotnie krajało mi się serce, kiedy miałam przed oczami jak Edward traktował małą dziewczynkę. Miałam ochotę powiedzieć mu, co o nim myślę, dlatego też w tych momentach Jane miałam moje absolutne poparcie.

Wielokrotnie podczas lektury książki "Rozdroża" byłam zaskoczona, że autorka potrafiła wzbudzić we mnie ciekawość. Tworzyła takie zwroty akcji, że niejednokrotnie łapałam się na tym, iż chcę więcej! Sceny opatrzone nutą humoru, idealnie dobrane dialogi, nie było tutaj niepotrzebnej treści, a całość zakończona miłym, choć odrobinkę zbyt przesłodzonym akcentem.


Dla kogo?

Dla fanek(bo czy są tu jacyś fani?) romansów historycznych, sióstr Bronte oraz osób, które szukają lekkiego, niezobowiązującego romansu - tzw. umilacza na kilka jesiennych wieczorów. Osób, pragnących idealnie napisanej historii opatrzonej humorem, ciętym językiem i interesującymi losami bohaterów.

Moja ocena...

Zastanawiałam się jaka ocena byłaby uczciwa dla najnowszej książki Augusty Docher. Po ostatnich dwóch podejściach byłam lekko zawiedziona, choć książki nie były złe. "Rozdroża" natomiast ustawiły tę autorkę na wyższej półce. Dla mnie bardzo mocne 8/10. Za humor, za relację pomiędzy postaciami, za zwroty akcji, za "nieodkładalność" najnowszej książki.
Nigdy nie czytałam klasyki C. Bronte, ale teraz wiem jedno! Na pewno po nią sięgnę!
A Wam gorąco polecam "Rozdroża" A. Docher i czekam na więcej książek z cyklu "Z klasyką w łóżku" - ciekawa jestem jakie kolejne profanacje dojdą do skutku :)

A za możliwość przeczytania i zrecenzowania dziękuję Wydawnictwu Editio Red.

września 01, 2019 No komentarze

Autor: A. Todd
Tytuł: "The brightest stars" 
Gatunek: YA
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: OMG Books
Ilość stron: 320
Tłumaczenie: Agnieszka Myśliwy


Cześć kochani,
z A. Todd znam się od zrecenzowania jej poprzedniej powieści na polskim rynku "Nothing less", której opinię znajdziecie pod TYM linkiem. Muszę się wam przyznać, że nigdy nie czytałam jej serii "After". Jakoś nigdy nie była mi tamta tematyka bliska, więc w sumie ucieszyłam się, że autorka przychodzi do nas z czymś zupełnie innym, nowym, świeżym. A jak wyszło? Zaraz się przekonacie :)

"Są takie chwile, kiedy nie musisz nic mówić. Chwile, kiedy wszytsko jest proste, kiedy możesz dzielić z kimś pomieszczenie lub moment bez konieczności zapełniania tej przestrzeni słowami, chwile, kiedy wszystko po prostu się układa."

Moja opinia...

"The brightest stars" ma jedną, przeogromną wadę, po której pozostaje niesmak i zdziwienie na koniec lektury. Gdzie ten "pożar zmysłów", który jest nam obiecywany na okładce? Tam była raptem iskierka, która rzeczywiście mogłaby wzniecić pożar, ale nic poza tym.



Cała opowieść składa się z bardzo krótkich rozdziałów, które są ogromnym atutem zawartej w środku historii. Dzięki temu oraz całkiem prostemu językowi i utrzymanej pierwszoosobowej narracji, mamy możliwość zżycia się z bohaterami, nie czujemy dyskomfortu niedomówienia, a przede wszystkim powieść czyta się w ekspresowym tempie. Nie czujemy zmęczenia treścią, a książka sama w sobie z pewnością źle nie zostanie odebrana. To jest idealny przykład powieści na jeden wieczór, choć ma zadatki na ciekawą fabułę, to miejscami odniosłam wrażenie, że autorka jednak nie udźwignęła tematu. Z drugiej strony liczę, że pojawi się kontynuacja, która wiele niedomówień jednak wyjaśni.

Zarówno Karina jak i Kael są postaciami po przejściach, mającymi własne historie, dzięki czemu czujemy zaciekawienie ich losami. Bardzo podobała mi się relacja pomiędzy tym dwojgiem. Nie była aż tak nasycona, delikatnie się rozwijała, dawała czytelnikowi pole do rozważań.
Oczywiście, w pewnym momencie cała historia staje się wręcz nazbyt przewidywalna, jednak trzeba oddać autorce, że "The brightest stars" porusza zdecydowanie poważniejsze tematy, które jednych chwycą za serce, innych nie dotkną właściwie w ogóle.

"Jak to możliwe, że szczęście ma zawsze taki krótki żywot, a rozpacz przedłuża swój pobyt niczym niepożądany gość?"

Muszę jednoznacznie stwierdzić, że mając porównanie z książką "Nothing less", "The brightest stars" zdecydowanie przypadła mi do gustu. Podobał mi się dość leniwy klimat, proste życie bohaterów, a nawet pewna przewidywalność zakończenia. Właściwie, gdyby nie fakt, że okładka ukierunkowuje czytelnika, że w środku może znaleźć ostre sceny erotyczne, których jest właściwie brak, bądź są jak na lekarstwo, to książka mogłaby być nawet dobra.
W każdym razie zakończenie połechtało moją ciekawość i z pewnością skuszę się na kontynuację(jeśli autorka o taką zadba), bo jednak jestem ciekawa dalszych losów Kariny i Kaela.

Dla kogo?

Dla osób, które uwielbiają pióro A. Todd, ale też dla tych, którzy nigdy nic tej autorki nie czytali. Wydaje mi się, że ta druga grupa szybciej polubi nowe postaci i losy bohaterów, aniżeli ci, co związali się czytelniczo z bohaterami serii "After".



Moja ocena...

Dość długo się wahałam nad oceną tej powieści, stąd też tak późno pojawiła się recenzja na blogu. Bardzo podobała mi się relacja pomiędzy Kariną i Kaelem. Nie było w niej niepotrzebnego napięcia, czułam między nimi delikatne iskierki, ale powieść sama w sobie jest zbyt przewidywalna. Oczywiście, będzie idealna na nudny wieczór, jako odskocznia pomiędzy cięższymi powieściami, ale finalnie, szału nie ma.
Maksymalnie mogę dać jej 6/10, licząc że kontynuacja będzie bardziej przemyślana i ciekawsza :)

A za możliwość przeczytania i zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu OMG Books.



sierpnia 18, 2019 No komentarze

Autor: M. Miller, A. Strickland
Tytuł: "Cień" 
Gatunek: sci-fi
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 512
Tłumaczenie: J. Radzimiński, D. Radzimińska

Cześć kochani,
tego o mnie z pewnością nie wiecie, ale uwielbiam czytać książki o zabarwieniu sci-fi. Już jako małe dziecko - miałam wówczas jakieś 8-9 lat - poszłam pierwszy raz do kina na "Gwiezdne wojny cz.IV"(wówczas to była część I). Pamiętam do dziś jak miłość do sci-fi narodziła się w tamtym momencie. 
Zatem, kiedy dostałam informację od Wydawnictwa Uroboros o nowościach wydawniczych, nie wahałam się ani chwili. Tym bardziej, że od jakiegoś czasu chodziła za mną myśl, aby coś przeczytać z gatunku sci-fi.
A zatem... Czy "Cień" jest wart naszej uwagi?
Serdecznie zapraszam do recenzji :)


Moja opinia...

Moje pierwsze wrażenie na temat tej książki było "ale grubasek!" i zwątpiłam, czy dam radę przeczytać całość. Nie przepadam za długimi i ciężkimi książkami oraz zawartymi w nich historiami. Zwykle męczy mnie sam fakt patrzenia na taką pozycję, a co dopiero się za nią zabrać :)
Ale nic to, postanowiłam zawalczyć.
Zaglądam do środka i co widzę? Świetne łamanie tekstu, idealna czcionka(dla mnie), która jest dość duża i co zaskakujące duże marginesy, to wszystko składa się na niezłego grubaska.

Zdecydowanie, osoba sięgająca po "Cień" choć w minimalnym stopniu musi lubić klimaty sci-fi, bowiem już od pierwszej strony zostajemy rzuceni w otchłań kosmosu.
Poznajemy Quole Uvgamut, dziewczynę, panią kapitan statku, który pozyskuje tajemniczą substancję zwaną właśnie cieniem. Quole z początku wydawała mi się dość chwiejną postacią, która nie do końca wie czego chce i którą to ścieżką podążać. Lekko zagubioną, ale muszącą liczyć się z resztą ekipy poławiaczy. Mającą w sobie pewną tajemnicę, o której jest niechętna zdradzać nieznajomym.
Z czasem do niej dołącza Nev - świetna postać, która jest w zasadzie wyznacznikiem tego, co uwielbiam w męskich kreacjach. Przebojowy, silny, odrobinę tajemniczy, ale też na swój sposób uroczy. A do tego należy dodać, że jest... księciem! Czuć od pierwszych stron, że między tą dwójką coś zaiskrzy, a jak wiadomo niedaleki jest krok od nienawiści do miłości. A do tego wszystkiego Nev musi stoczyć nie tylko wiele walk na miecze, ale też wewnętrzną walkę pomiędzy dokonywanymi wyborami...
Jednakże według mnie najciekawszą postacią jest Basra, który od samego początku tworzy aurę tajemniczości. Nie wiadomo skąd pochodzi, czym się wcześniej zajmował, czy ma rodzinę, ale w jakiś dziwny sposób trafił na statek Quole i jej pomaga.

Cała historia jest napisana bardzo lekko, wręcz przychylnie dla czytelnika, że byłam w ogromnym szoku kiedy zobaczyłam ostatnią stronę "Cienia".

Największym atutem tej powieści jest niewątpliwie akcja oraz zaskakiwanie czytelnika. Nie ma wręcz momentu odpoczynku, akcja goni akcję i ma się wrażenie oglądania dobrego filmu sci-fi aniżeli czytania książki. Tu po prostu wszystko pasuje, nie ma się do czego przyczepić(choć pewnie znajdą się osoby, którym coś nie przypasuje). A co najważniejsze, kompletnie nie czuć, że książka została napisana przez dwóch autorów. Ich style w tak cudowny sposób się łączą, że człowiek nie zastanawia się, kto daną część napisał, tylko pochłania kolejne strony tej pozycji.
Moim zdaniem "Cień" jest kwintesencją dobrego sci-fi, którego zwieńczeniem jest świetne zakończenie, sprawiające, że z wielką niecierpliwością będziemy czekać kolejnego tomu, kolejnych przygód Quole, Neva, Basry i pozostałej ekipy.



Dla kogo?

Po części na pewno dla fanów sci-fi, ale przede wszystkim dla osób, które dotychczas unikały tego gatunku. Książka utrzymana jest raczej w stylu młodzieżówki z elementami akcji, sci-fi, romansu i zagadkowych przygód.

Moja ocena...

W tym przypadku nie może być niżej niż 9/10. Fabuła jest świetnie rozpisana, a zakończenie sprawia że mamy ochotę na więcej przygód Neva i Quole, wraz z pozostałą ekipą poławiaczy. Szczerze Wam się przyznam, że dawno nie czytałam tak fajnie skrojonej książki, na której kontynuację czekałabym z wielką ochotą. Polecam! Koniecznie przeczytajcie!

A za możliwość przeczytania chciałabym podziękować Wydawnictwu Uroboros.



sierpnia 13, 2019 No komentarze

Autor: J. Ramos
Tytuł: "Farma" 
Gatunek: thriller
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 424
Tłumaczenie: G. Woźniak

Hej kochani,
dziś przychodzę do Was z gorącą nowością, która swoją premierę będzie miała 14 sierpnia. Wydawnictwo Otwarte reklamuje ją jako "aktualna, prowokacyjna, rozdzierająca serce. [...] ukazuje świat, który łatwo pomylić z rzeczywistością" (cytat pochodzi z tylnej okładki). Jednak czy to, co się wydarzyło w "Złocistych Dębach" zasługuje na miano prowokacyjnej lektury? Czy rzeczywiście losy bohaterek zostały ukazane w rzeczywisty i bezkompromisowy sposób? Czy w końcu zapamiętam tę lekturę jako pozytywny aspekt/głos w rozmowie na temat surogatek oraz matek zastępczych?
Zapraszam serdecznie do lektury mojej opinii na temat "Farmy" autorstwa J. Ramos :)

"Dobroczynność pomaga tylko w niewielkim stopniu. Nie jest w stanie odmienić życia tak jak praca [...]. Uszczęśliwia przede wszystkim darczyńców, którzy nie mają już takich wyrzutów sumienia."


Moja opinia...


Nie miałam okazji dotychczas czytać książki, w której główną tematyką stanowiłyby rodzące kobiety - surogatki. Jest to pewnego rodzaju dziedzina, która mnie z jednej strony fascynuje, z drugiej przeraża, dlatego też kiedy Wydawnictwo Otwarte zaproponowało mi współpracę przy tym tytule, stwierdziłam, że spróbuję się zmierzyć z "Farmą" oraz wizją autorki J. Ramos na ten właśnie temat.

"Farma" jest pozycją, w której na pierwszy rzut oka można się domyślać o czym będzie treść. Z okładki wybijają się nam kobiety w ciąży, dzięki którym temat dość namacalnie zostaje nam ukierunkowany. Dzięki temu, że są one na okładce ujęte w różnych kolorach, daje nam to również obraz wielokulturowości, który oczywiście przewija się przez całą powieść. W książce tej zostaje nam ukazany temat różnych kultur poprzez mnogość bohaterek - co oczywiście sieje zamęt i nie zawsze człowiek jest w stanie się połapać o co chodzi,  ale dzięki tej wielokulturowości widzimy z jakimi problemami parają się na co dzień kobiety, próbujące odnaleźć się w nowym świecie z dala od rodzinnych stron.
Na uwagę w tej pozycji zasługuje fakt, że pojawia się  wątek "polski" za sprawą dwóch bohaterek - Ani i Kasi. Nie do końca podobało mi się to, w jaki stereotypowy sposób autorka przedstawiła polki. Ukazała je jako dość zwariowane oraz skupiające uwagę na ploteczkach.

Pozytywnym aspektem tej powieści była ciekawie prowadzona opowieść. Do pewnego momentu autorka potrafiła rozbudzić moją ciekawość do tego stopnia, że nie potrafiłam się od tej powieści oderwać. Podobało mi się, że zostałam niejako wciągnięta w historię opowiedzianą w książce i przez cały czas nie mogłam się doczekać efektu "wow!", którego niestety się nie doczekałam...
Niestety, ale odkładając książkę na półkę, miałam ogromny niedosyt. Czułam się poniekąd oszukana, bo liczyłam na świetny thriller trzymający w napięciu - i taki był mniej więcej do połowy. Po tym czasie zauważyłam jakby autorka się czegoś przestraszyła, jakby straciła pomysł na niektóre wątki, które były po prostu urwane i wykreowała chyba najgorsze z możliwych zakończeń tej książki... Możliwe, że to wynikło po prostu z braku doświadczenia, bowiem "Farma" jest debiutem J. Ramos.



Przy kilku aspektach w książce miałam mieszane uczucia. Weźmy na przykład narrację, która z jednej strony była strasznie nieprzyjazna czytelnikowi, ale z drugiej rozumiałam powody, dla których autorka postanowiła przedstawić wydarzenia z takim brakiem emocji narracyjnych. Ocenę wydarzeń w książce pozostawiła czytelnikowi. Mogliśmy się troszkę poczuć jak surogatki, które w "Farmie" zostały pozbawione woli oraz głosu. Były tylko ciałem do dyspozycji sponsorów.
I tak samo my, czytelnicy, dostajemy w tej pozycji suchy tekst, pozbawiony emocjonalnej narracji.

"Brak pewności siebie ie jest niczym złym, pod warunkiem że starasz się robić coś dobrego."

"Farma" jest książką bardzo specyficzną. Nie trafi w gusta wielu czytelników, bo już sam fakt surgotaek może przerażać, jednak jest z pewnością bardzo mocnym debiutem i jest ciekawym głosem w dialogu o surogatkach oraz może skłaniać do refleksji.

Dla kogo?

Osób, które nie boją się trudnych tematów. Lubiących zagłębiać się w psychikę bohaterów oraz wielokulturowości.



Moja ocena...

Dość długo zastanawiałam się jaką ocenę dać tej powieści. Nie była źle napisana, ale w kilku aspektach drażniły mnie braki i niedopracowanie. Myślę jednak, że 6/10 będzie odpowiednią dla niej oceną. Skłania do refleksji i ukazuje ciekawy głos w sprawie.

Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.




sierpnia 03, 2019 No komentarze

Autor: A. Docher
Tytuł: "Najlepszy powód, by żyć" 
Gatunek: romans
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: OMGBooks
Ilość stron: 400


Cześć kochani,
postanowiłam dziś wziąć się za opinię książki, która jakiś już czas temu trafiła w moje ręce, ale dopiero teraz znalazłam chwilkę, aby ją dogłębniej przeanalizować.
Przyznaję, Augusty Docher wcześniej kompletnie nie kojarzyłam i nawet mi nie przyszło do głowy, że tak może brzmieć pseudonim polskiej autorki, ale nie zrażając się, podeszłam do tytułu bez żadnych uprzedzeń. Czy była to ciekawa książka, warta spędzonego nad nią czasu? Już za chwilkę się przekonacie :)



Moja opinia...

Choć "Najlepszy powód, by żyć" miał swoją premierę w zeszłym roku, to dopiero za sprawą Wydawnictwa OMGBooks ta pozycja trafiła jakiś czas temu w moje ręce. 
Przede wszystkim opis był tym, co skusiło mnie najbardziej, aby przeczytać tę powieść - motyw choroby w książkach zwykle chwyta mnie za serce i miałam nadzieję, że coś ciekawego odnajdę w książce A. Docher. Nie miałam wcześniej styczności z tą autorką i nie do końca wiedziałam czego się spodziewać, co też zwykle ma ogromny plus w postaci braku uprzedzeń i wspomnień z literaturą danego autora.

"Czasami potrzebujemy samotności, żeby przetrawić pewne sprawy, przegryźć je w sobie, przemielić i przeżuć, nieraz aż do mdłości. Ale kiedyś nadchodzi właściwy czas i trzeba wyjść z mrocznej jaskini, z tego cholernego gówna, w którym tkwiliśmy, i poszukać kogoś, kto nas pokocha, trzeba być z kimś, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi, nie mamy siły Boga, żeby radzić sobie samemu. Wszyscy kogoś potrzebujemy."

Zacznijmy może w tym przypadku od stylu i narracji.
Książka została podzielona na dwie fazy: "przedtem" oraz "teraz", przez co długo nie mogłam się połapać w całej historii, aż doszłam do wydarzenia, które wiele rozjaśniło. Przez ten brak wytłumaczenia z początku można się nieźle pogubić i mieć mętlik w głowie. Styl jest niezły, ale czasami odnosiłam wrażenie, że czytam książkę napisaną przez nastolatkę, a nie dorosłą kobietę - szczególnie w częściach, w których poznajemy dogłębniej przemyślenia Marcela. Jego część była bardzo charakterystyczna i dość ryzykowna, co z jednej strony było ogromnym plusem - można było wyczuć wręcz charakter postaci, poprzez prowadzenie narracji, z drugiej może niejedną osobę drażnić. Mi się ten zabieg bardzo spodobał.

W "Najlepszym powodzie, by żyć" mamy wiele elementów, o których już wcześniej gdzieś słyszeliśmy bądź czytaliśmy. Przez większość książki nasuwał mi się tytuł "November 9" C. Hoover. Bardzo podobny motyw, który trafił główną bohaterkę, jak również plot twist, przez co czytając polski tytuł czułam podświadomie jak to się wszystko skończy.



Na uwagę zasługuje kreacja głównych postaci. Dominika na początku była ciekawą bohaterką, dało się lubić i chciałam, wręcz marzyłam żeby wszystko dobrze się skończyło. Jednak kiedy dziewczyna na nowo "odżyła" jej postępowanie zakrawało wielokrotnie o naiwność - zwalam to na karb wieku. Było kilka sytuacji, kiedy zamiast jej kibicować, myślałam o niej w negatywny sposób.
Marcel to całkiem inna bajka. Tu miałam odwrotne wrażenie. Z początku nie za bardzo go lubiłam. Wręcz jego sposób bycia i zachowanie mocno mnie drażniło. Z czasem, przyzwyczaiłam się do tego chłopaka i z każdą kolejną stroną bardzo go polubiłam. Nie jest to idealny bohater, ale budzi w czytelniku nić sympatii, choć również w jego przypadku ogromna naiwność i brak doświadczenia życiowego wielokrotnie budziło we mnie politowanie.

Dla kogo?

Przede wszystkim dla nastolatków, tych bardziej dojrzalszych emocjonalnie, szukający polskiej alternatywy dla książek dla młodzieży/young adult z ciekawym przesłaniem.

"Jakakolwiek wiadomość i tak jest lepsza od niepewności, bo masz kontrolę, możesz coś zaplanować, przemyśleć, przygotować się do walki."

Moja ocena...

Długo się zastanawiałam nad oceną. Bądź co bądź, książka źle nie jest napisana, a historia całościowo sprawia wrażenie, że gdzieś ją już "widzieliśmy", więc nie znajdziemy w niej efektu "wow". Po dłuższym namyśle dam jej 6/10 licząc, że kontynuacja będzie lepsza :)

A za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu OMGBooks.


lipca 25, 2019 No komentarze


Cześć kochani,
dziś będzie dość nietypowy wpis, bowiem dawno nie robiłam listy filmów, które warto zobaczyć z określonym tematem w tle. Padło na balet. Dlaczego? Od małego dzieciaka fascynowała mnie ta technika tańca, a zaczęło się tak naprawdę od pewnego filmu, po którym wręcz zapragnęłam wirować w tańcu jak tancerze. Cóż, na marzeniach się skończyło, ale balet w filmach nadal lubię oglądać.
Poniżej znajduje się subiektywne zestawienie sześciu filmów, które według mnie warto obejrzeć.
Serdecznie zapraszam!

1. "Center stage: Turn it up" (2000r.)



Jest to zdecydowanie mój faworyt. Uwielbiam przedstawioną w tym filmie historię i to jak balet został połączony z tańcem nowoczesnym. Jeśli jeszcze go nie widzieliście, koniecznie nadróbcie zaległości!

2. "Czarny łabędź" (2010r.)



Jeden z piękniejszych filmów o balecie, który chwyta za serce i ukazuje ciemną stronę tego tańca. Cudowna rola Natalie Portman, o której można jedynie mówić w superlatywach.

3. "Billy Elliot" (2000r.)


Czy ktoś nie widział "Billego Elliota"? Film ten jest ciekawą opcją na ukazanie innego podejścia do tańca - chłopca, który pędził za marzeniami. Polecam z całego serca! Warty obejrzenia!


4. "First position" (2012r.)



Jest to chyba jedyny film dokumentalny w moim zestawieniu, który zasługuje na obejrzenie. Dzieciaki tańczące balet, zmierzające po marzenia i skupione na tym, aby być najlepszym tancerzem - podziwiam ich wytrwałość. Zdecydowanie warto zobaczyć ten film!

5. "Ballerina" (2016r.)


Nie spodziewaliście się bajki w tym zestawieniu, co? 
Kiedy tylko usłyszałam o tej bajce od razu zapragnęłam ją obejrzeć, bo... oczywiście w tle jest balet :) Jest to świetna alternatywa dla filmów, która z pewnością spodoba się nie tylko dzieciakom :)

6. "Girl" (2018r.)




Ostatni film, który trafił na tę listę jest całkiem nowy. Nowy, ale jakże istotny problem jest w nim omówiony. Problem tożsamości płciowej, który co raz rzadziej jest tematem tabu. Gdy tylko zobaczyłam, że wchodzi w marcu do kin zapragnęłam go obejrzeć.
Film jest rewelacyjny, który każdy, absolutnie każdy powinien obejrzeć. To, jak zagrał Victor Polster, główną postać Lary - delikatnej, wrażliwej dziewczyny uwięzionej w ciele mężczyzny, zasługuje na najwyższe laury!
"Girl" jest filmem pięknym, subtelnym, z mnóstwem baletu w tle.

I to już koniec. Wiem, że wiele filmów pominęłam, ale moim zdaniem powyższa szóstka to jest "must watch" każdego fana baletu :)
Oglądaliście któryś z powyższej listy? A może macie swoich faworytów?
Dajcie znać w komentarzach :)

Kasia, @czytamiogladam_pl




lipca 23, 2019 No komentarze

Autor: S. Vivian
Tytuł: "Słodko-gorzkie lato" 
Gatunek: młodzieżówka
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Feeria Young
Ilość stron: 424
Tłumaczenie: Andrzej Goździkowski

Cześć kochani,
w gąszczu letnich zapowiedzi książkowych, moją uwagę niedawno zwróciła książka, która miała swoją premierę 19 czerwca, a o która to, zdecydowanie swoim klimatem idealnie nadaje się na letnie wieczory z książką. Jesteście ciekawi? Serdecznie zapraszam :)



Moja opinia...

Autorkę kojarzyłam przede wszystkim z wcześniejszą pozycją wydaną również przez Wydawnictwo Feeria Young - "Fatalna lista", o której było dość głośno w zeszłym roku, jednakże nie miałam okazji wcześniej przeczytać, czegokolwiek co wyszłoby spod pióra S. Vivian. Zarówno styl, jak i kreacja postaci była dla mnie totalną niewiadomą i zaskoczeniem.

I rzeczywiście, styl pisania jest bardzo specyficzny. On się dość często pojawia w filmach, kiedy mamy narratora, który opowiada nam historię. Tu jest to aż nazbyt widoczne i do tego trzeba się zdecydowanie przyzwyczaić. Nie wiem, czy autorka ma w zwyczaju w taki sposób opisywać historie w każdej powieści, ale na szczęście ta pewna uciążliwość po prawie pięćdziesięciu stronach znika.

Na uwagę zdecydowanie należy zwrócić na sposób opisywania przez autorkę procesu tworzenia lodów czy też smakowania ich. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, aby ślinka mi pociekła podczas czytania książki. W "Słodko-gorzkim lecie" zostało to w tak piękny i jednocześnie dosadny sposób opisane, że musiałam opanować chęć na lody :)

Bardzo podobał mi się rys psychologiczny głównej bohaterki — Amelii. Od samego początku widać było, że dziewczynie zależy nie tylko na pracy, ale również na dobrym samopoczuciu całej grupy dziewcząt pracujących w lodziarni Meade. W ciekawy sposób można zauważyć subtelne różnice pomiędzy naszym pierwszym zetknięciem się z tą postacią a końcowymi stronami książki. Zdecydowanie czuć, że Amelia przechodzi wewnętrzne zmiany, dojrzewa.
W zasadzie nie tylko ona, bo również Brady oraz Cate. Cała trójka głównych bohaterów pamiętnego lata musi się zetknąć ze zmianami, jakie wkrótce w ich krótkim życiu nastąpią oraz nauczyć się z nimi żyć.



W powieści warto zwrócić uwagę na dziejący się jakby obok drugi wątek — Molly Meade, który pojawia się za sprawą Amelii, która podczytuje pamiętnik starej właścicielki lodziarni. A należy w tym punkcie wiedzieć, że Molly skrywa w sobie nie tylko historię miłosną, ale przede wszystkim tajemnicę swojego życia.
Nie będę ukrywać, że fragmenty, kiedy pojawiał się pamiętnik Molly i jej wspomnienia sprawiały, że chętniej zaczytywałam się w powieści. Czuć było w nich od samego początku do końca nieodkrytą tajemnicę.

"Słodko — gorzkie lato" to nie tylko romans dla młodzieży. To zdecydowanie słodko-gorzka historia, która moim zdaniem zaczyna się i kończy lekko gorzkim zabarwieniem. Całość czyta się zaskakująco szybko i nie sposób się oderwać od zawartej w środku historii.


Dla kogo?

Dla młodzieży, ale tej starszej. Tej, która powoli wkracza w dorosłe życie. Która to doceni delikatne i subtelne aspekty w tej powieści.




Moja ocena

Bardzo mocne 7/10. Książka jest wyjątkowa na swój sposób. Zwraca uwagę czytelnika na dorastanie, dojrzewanie, odpowiadanie za podejmowane decyzje oraz mówi o sile przyjaźni - z jej pozytywnymi, ale też negatywnymi aspektami. Zdecydowanie polecam! 

A za możliwość przeczytania chciałabym podziękować Wydawnictwu Feeria Young.


lipca 01, 2019 No komentarze

Autor: M. Lindstein
Tytuł: "Dzieci sekty" 
Gatunek: thriller psychologiczny
Rok wydania: 2018
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 528
Tłumaczenie: U. Pacanowska Skogqvist


Cześć kochani,
dawno nie było postu, w którym recenzowałabym książkę z gatunku thriller psychologiczny. Tak się złożyło, że przez jakiś czas miałam sporą awersję do tego gatunku i nie potrafiłam znaleźć dla siebie odpowiedniego tytułu, który by mnie zachęcił. W końcu jednak postanowiłam jednak skończyć trylogię skandynawską, która od pierwszych stron "Sekty z wyspy mgieł" rzuciła mnie na kolana. Czy "Dzieci sekty" są idealnym zakończeniem historii Sofii? Czy może Franz Oswald w końcu się zmienił i nawrócił? Zaraz się o tym przekonamy.


Moja opinia...


Do "Dzieci sekty" podchodziłam z dużym ociąganiem. Z jednej strony bardzo chciałam wrócić do historii Sofii i tupałam nóżkami do czasu premiery ostatniego tomu trylogii, z drugiej zaś strasznie nie chciałam się rozstawać ze znanymi już bohaterami, bo zwyczajnie się przywiązałam. Po kilku tygodniach w końcu się przemogłam i zabrałam za lekturę.

"Można słuchać opinii innych ludzi w nieskończoność, ale oceniać można jedynie na podstawie własnych doświadczeń."

Zacznijmy opinię od narracji. Jest ona ustawiona w dwóch strefach czasowych. Z jednej strony obserwujemy historię Sofii w narracji trzecioosobowej opowiadaną w czasie teraźniejszym, z drugiej zaś mamy pierwszoosobową z perspektywy jednego z synów Oswalda o przeszłych wydarzeniach. Brzmi to nadzwyczaj ciekawie, bo zwykle to co się dzieje w czasie teraźniejszym jest w narracji pierwszoosobowej, a tu taki psikus nam zaserwowała autorka :)
Zdecydowanie lepiej zapoznać się z wcześniejszymi tomami tej serii, bo choć wydarzenia w tej powieści dzieją się po losach Sofii z drugiego tomu, to jednak są wątki nawiązujące do poprzednich części.



Sofię poznajemy na nowo po kilkudziesięciu latach w nowej roli - matki oraz żony Benjamina. Na jej drodze dość niespodziewanie ponownie trafia Franz Oswald, który wyszedłszy z więzienia nadal ma niesamowitą słabość do kobiety, jej życia oraz... córki - Julii.
Zdecydowanie postać Franza jest w całej serii najlepiej nakreślona - psychopatyczny stalker z manią wyższości. Jeśli szukacie tego typu postaci w przykładach literackich, Franz będzie idealnym przedstawicielem tego gatunku.
W "Dzieciach sekty" wielokrotnie naiwność Sofii sprawiała, że odkładałam książkę na bok, aby przetrawić jej zachowanie. To, w jaki sposób wychowywała dziecko wraz z Benjaminem, jak niektóre wydarzenia przechodziły obok niej - jakby była niewzruszona na krzywdę własnego dziecka, sprawiały wielokrotnie, że włos mi się jeżył na głowie. Wielokrotnie było dla mnie niepojętym, jak matka może być tak nieczuła.
W pewnym sensie w Sofii wyczułam nutę "oswaldową". Miała coś z Franza względem własnego dziecka. Niby z jednej strony bała się o córkę, próbowała ją chronić, z drugiej zaś to, co się przydarzało Julii, ukazywało niekiedy, iż tak naprawdę jej nie zależy na córce.

Zdecydowanie pozytywnym akcentem w tej powieści jest wątek Thora - chłopca, który dorastał w ViaTerra i był... Jednym z synów Oswalda. Ciekawym zabiegiem było ukazanie, jak mózg dziecka jest chłonny na nowe doznania oraz otoczenie. Pokazanie jak dziecko uczy się, a następnie zmienia oraz dostrzega jego mikroświat z wszelkimi zaletami i wadami, był bardzo ciekawym zabiegiem, na który zdecydowanie warto zwrócić uwagę.



Bardzo się cieszę, że seria o sekcie ViaTerra się już zakończyła i jest wielkie prawdopodobieństwo, że autorka nie pokusi się o jakiś prequiel, sequiel itp. Myślę, że zakończenie było dość przewidywalne, ale cała powieść sama w sobie trzymała w napięciu. Odkładając "Dzieci sekty" miałam ochotę powiedzieć autorce "dobra robota, Mariette". Zważywszy na fakt, że cała seria została napisana przez debiutantkę, która wymsknęła się mackom sekty, trzeba oddać jedno: czuć od pierwszych stron każdego tomu, że mamy styczność z czymś co postronnemu człowiekowi nie mieści się w głowie.

"Wierzyć oznacza ufać czemuś, choć nie ma się pewności, że to prawda."

Dla kogo?

Na pewno dla osób, które czytały poprzednie tomy. Bez wiedzy o tym co się działo wcześniej, momentami może być problem z wyłapaniem delikatnych niuansów dotyczących relacji pomiędzy Sofią i Franzem.


Moja ocena...

"Dzieci sekty" od samego początku do końca trzymały w napięciu, choć troszkę poza połową można mieć już pewne domysły odnośnie zakończenia przynajmniej jednego wątku. Powieść jest ciekawie napisana, miała swoje lepsze i gorsze momenty, ale całościowo, jak na książkę kończącą pewien cykl wyszło nieźle. 7/10 będzie uczciwą oceną i gorąco zachęcam do zapoznania się z całą serią, a ja z chęcią poznam kolejne książki, który wyszły spod pióra Mariette Lindstein.

A jeśli jesteś ciekaw poprzednich opinii dotyczących książek "Sekta z wyspy mgieł" oraz "Powrót sekty" zapraszam do kliknięcia w poszczególny tytuł, który przeniesie do recenzji na blogu :)

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las.



czerwca 18, 2019 No komentarze

Autor: K. West
Tytuł: "Przeznaczenie i pierwszy pocałunek" 
Gatunek: fantastyka
Rok wydania: 2019
Wydawnictwo: Feeria Young
Ilość stron: 383
Tłumaczenie: J. Irzykowski

Cześć kochani,
Moja przygoda z książkami zaczęła się tak na poważnie od Kasie West i jej "Chłopaka na zastępstwo". Zawsze ceniłam tę autorkę za lekkość pióra i niebanalne podejście do tematu. Czy "Przeznaczenie i pierwszy pocałunek" okazała się finalnie pozycją ciekawą? Za chwilkę się przekonacie.

Moja opinia...


Jak już wspomniałam na wstępie, z Kasie West "znam się" nie od dziś i za każdym kolejnym razem, gdy gdzieś się w czeluściach Internetu obiło się, że ma zostać wydana kolejna jej powieść, nie mogłam się doczekać. Jednakże od jakieś czasu odnoszę wrażenie, że autorka lekko się zagubiła i straciła swoją iskrę w tworzeniu powieści. Albo ja się zestarzałam i już jej książki nie wywierają na mnie takiego samego wrażenia jak jeszcze dwa lata temu.



Jednego K. West z pewnością zarzucić nie można. Nadal ma lekkie pióro, przez jej najnowszą powieść wręcz się przepływa i przede wszystkim nie męczy czytelnika - "Przeznaczenie i pierwszy pocałunek" jest książką zrównoważoną pomiędzy dialogami a opisami. Dodatkowo jako przerywnik autorka skusiła się na wstawki ze scenariusza filmu, w którym grają główne postaci, co jest niewątpliwie ciekawym zabiegiem dla osoby, nie mającej styczności z taką formą pisarską.

"Ludzie czasem muszą usłyszeć coś niepochlebnego, co pchnie ich do pracy nad sobą." 

Jednakże...
No właśnie to "jednakże". W "Przeznaczeniu i pierwszym pocałunku" poznajemy Lancey Barnes, która jest nastolatką, gra w najnowszym filmie i... me delikatne problemy z nauką. W tym celu jej ojciec wynajmuje korepetytora - chłopaka z liceum, gdzie Lancey ma indywidualny tok nauczania.
Pomiędzy nią a Donovanem powolutku zakwita delikatne uczucie, jednakże podczas lektury za grosz nie mogłam się wczuć pomiędzy ich relację. Może to po części wina obojga przekonań, może różnić jakie w Lancey i Donovanie dostrzegałam, ale ich relacja moim zdaniem kompletnie się nie kleiła. 

Z pewnością ciekawym wątkiem w najnowszej powieści K. West była sensacyjno-kryminalna zagadka. Lancey musi odkryć, kto działa przeciwko niej, a ma przed sobą naprawę sporo osób w kręgu podejrzanych. Na jej szczęście obok są też postaci, które są sprzymierzeńcami i pomagają jej w trudnych momentach.

Dla kogo?

"Przeznaczenie i pierwszy pocałunek" jest decydowanie dla nastolatków. Również dla fani pióra K. West znajdą w najnowszej powieści coś dla siebie, jednak nie polecałabym tej pozycji osobom, które nie miały styczności z tą autorką. Starsze jej książki bywały lepsze.

Moja ocena...

Będąc całkowicie szczera, moim zdaniem najnowsza powieść K. West zasługuje na mocne 6/10. Świat aktorstwa, tajemnic i obgadywania za plecami zdecydowanie mnie nie przekonał, tak samo jak relacja uczuciowa pomiędzy Lancey i Donovanem, ale "Przeznaczenie i pierwszy pocałunek" zdecydowanie należy do lekkiej i przyjemnej lektury, która z pewnością trafi do młodszego czytelnika.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania chciałabym podziękować Wydawnictwu Feeria Young.


maja 27, 2019 No komentarze
Newer Posts
Older Posts

Wyzwanie obieżyświata

Pod tym linkiem znajduje się więcej informacji na temat wyzwania czytelniczego, jakie sobie narzuciłam w 2019r.
Pewnie przejdzie ono również na 2020r., ale mimo wszystko zachęcam do zajrzenia na stronę :)

W I Ę C E J

Zajrzało tu już...

About me

About Me

Cześć!
Witaj w moim małym miejscu.
Serdecznie zapraszam cię do mojego świata, gdzie królują książki i filmy.
Zrób sobie herbatkę lub kawkę, złap za ciepły kocyk i spędź miło czas :)

Kasia, @czytamiogladam_pl

Instagram

Labels

10/10 2/10 3/10 4/10 5/10 6/10 7/10 8/10 9/10 film książka

Blog Archive

  • ►  2021 (1)
    • ►  września (1)
  • ▼  2019 (33)
    • ▼  listopada (2)
      • #191 Słuchaj głosu serca | N. Sońska
      • #190 Pocałunki w Nowym Jorku | C. Rider
    • ►  października (1)
      • #189 Gałęziste | A. Urbanowicz
    • ►  września (1)
      • #188 Rozdroża | A. Docher
    • ►  sierpnia (3)
      • #187 The brightest stars | A. Todd
      • #186 Cień | M. Miller, A. Strickland
      • #185 Farma | J. Ramos
    • ►  lipca (3)
      • #184 Najlepszy powód by żyć | A. Docher
      • 6 filmów z baletem w tle, które zdecydowanie warto...
      • #183 Słodko - gorzkie lato | S. Vivian
    • ►  czerwca (1)
      • #182 Dzieci sekty | M. Lindstein
    • ►  maja (6)
      • #181 Przeznaczenie i pierwszy pocałunek | K. West
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2018 (97)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (7)
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (7)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2017 (99)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (10)
    • ►  października (11)
    • ►  września (11)
    • ►  sierpnia (13)
    • ►  lipca (15)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (8)
    • ►  kwietnia (8)
    • ►  marca (2)

Created with by ThemeXpose